Górnik Zabrze – zwycięska zima i katastrofalne lato


Najwięksi zwycięzcy zimowego okienka znów będą zmuszeni walczyć o utrzymanie? Latem zabrzanom nie udało powtórzyć się sukcesu ze stycznia tego roku...

26 października 2019 Górnik Zabrze – zwycięska zima i katastrofalne lato
Kamil Brandys

Pod koniec rundy jesiennej sezonu 2018/2019 drużyna Górnika była jednym z najpoważniejszych kandydatów do spadku, tuż obok Zagłębia Sosnowiec. Zabrzan uratowało zimowe okienko transferowe, a nieco głośniej zrobiło się o postaci Artura Płatka, dzięki któremu do klubu trafili tacy zawodnicy jak Gvilia i Sekulić.


Udostępnij na Udostępnij na

Po świetnej wiośnie nadszedł czas na kolejne zmiany. Z drużyną pożegnał się zdecydowanie jeden z motorów napędowych Górnika, młody Szymon Żurkowski. Na domiar złego klub opuścił drugi filar drużyny Valeriane Gvilia, który w nie do końca jasnych okolicznościach wybrał wyjazd do Warszawy. Mimo próby załatania dziury powstałej po utracie ważnych dla Górnika piłkarzy po 12 kolejkach trzeba powiedzieć, że to nie do końca się udało.

Błogosławieństwo okienka zimowego

W styczniu tego roku do Zabrza przyjechało kilku naprawdę utalentowanych zawodników. Gvilia, Sekulić, Chudy to gracze, którzy bardzo szybko znaleźli swoje miejsce w pierwszym składzie. Z nową drużyną świetnie przywitał się wypożyczony Mateusz Matras, który w swoim debiucie strzelił dwie bramki.

Styczniowe okienko w wykonaniu Górnika, choć nie było perfekcyjne, okazało się wyjątkowo udane. Zabrzanie przestali gubić punkty, zostając tym samym jedną z najlepiej punktujących drużyn rundy wiosennej. Choć o utrzymanie walczyli niemalże do samego końca, odnowiony zespół grał jak z nut, ku uciesze kibiców i Marcina Brosza.

Górnik traci Gvilię, Suareza i Żurkowskiego. Przed zabrzanami ważne okienko transferowe

„Wszystko ma swój czas” – te słowa piosenki autorstwa Jacka Cygana idealnie pasują do tego, co z ekipą Górnika stało się po zakończeniu sezonu. Włodarze od początku sezonu głowili się nad tym, jak załatać dziurę, która powstanie po odejściu Żurkowskiego do Włoch. Polak pół sezonu spędził w Górniku na wypożyczeniu z Fiorentiny, przy okazji ucząc się języka i przygotowując do wyjazdu.

Szybko okazało się jednak, że odejście Szymona Żurkowskiego nie będzie jedyną bolesną stratą dla zabrzan. Do Warszawy udał się Valeriane Gvilia, który już od kwietnia miał negocjować z ekipą Legii, a o swoim wyjeździe nie poinformował nikogo, z kolegami z drużyny i sztabem  żegnając się jedynie wiadomością SMS. Pustka, jaka powstała w środku pola po tych dwóch zawodnikach, okazała się nie do wypełnienia.

Niewypały letniego okienka

Włodarze klubu, trener, kibice – wszyscy wiedzieli, że przed Górnikiem niezwykle trudny okres. Przedłużono umowę z Marcinem Broszem, który w Zabrzu może liczyć na szczególne zaufanie. Kibice zaufali nie tylko jemu, lecz także Arturowi Płatkowi, który w lipcu i sierpniu zaczął do klubu sprowadzać kolejnych zawodników.

I tak do Górnika trafili m.in. Alasana Manneh, David Kopacz, Erik Bauza czy Filip Bainović. Pierwszy z nich to wychowanek FC Barcelona – tak, TEJ FC Barcelona, 26-krotnego mistrza Hiszpanii, FC Barcelona, która pochwalić się może jedną z najlepszych szkółek piłkarskich na świecie, o dumnie brzmiącej nazwie La Masia. To w tej szkółce wychowali się młody Pep Guardiola czy Leo Messi. Mimo to Manneh nie potrafi odnaleźć się na boiskach ekstraklasy, a jedyną bramkę dla drużyny z Zabrza strzelił w meczu III-ligowych rezerw.

Podobnie sprawa ma się z trzema pozostałymi zakupami, choć by rzetelnie ocenić Erika Bauzę, należy jeszcze chwilę poczekać. Argentyńczyk dołączył do zespołu już w trakcie sezonu, a w ostatnim meczu przeciwko ŁKS-owi był jednym z lepiej prezentujących się na boisku postaci. Aż dziwi fakt, że trener Brosz zdecydował się zdjąć z boiska właśnie jego, a nie np. Jesusa Jimeneza, który ostatnio nie błyszczy formą.

Kopacz i Bainović to kolejni pomocnicy, którzy mieli pomóc załatać dziurę w środku pola. O ile młody Polak z pewnością musi się jeszcze ograć w seniorskiej piłce, o tyle bardziej od niego doświadczony Serb po prostu zawodzi. Filip Bainović miał być zawodnikiem, który będzie w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność za konstruowanie akcji, tak jak miał to w zwyczaju Gvilia. Tymczasem w meczu z ŁKS-em nie zobaczyliśmy go nawet na boisku.

Myśląc o tym, jak Górnik z wielkiego wygranego zimy stał się ofiarą lata, trzeba wspomnieć o tych zawodnikach, którzy nie wypalili tej wiosny. Należą do nich Giannis Mystakidis oraz Ishmael Baidoo. W Greku co prawda nikt nie pokładał większych nadziei, a on sam opuścił Górnik tego lata, powracając z wypożyczenia do swojego macierzystego klubu. W 20-letnim Ghańczyku widziano jednak potencjał na przyszłość. Baidoo odznacza się nieprzeciętnym przyspieszeniem, ale – podobnie jak Manneh – wydaje się, że odstaje, jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne.

Dużo mówi się przecież o tym, że polska liga jest ligą fizyczną, w której dużą rolę odgrywa kontakt między zawodnikami. Siła fizyczna na boisku wypełnia dziurę spowodowaną ubytkami w umiejętnościach technicznych. Wychowani w zupełnie innej mentalności Manneh i Baidoo nie potrafią znaleźć swojego miejsca na boisku. Ghańczyk w tym sezonie grał więcej w III-ligowych rezerwach niż w pierwszej drużynie Górnika Zabrze.

Nadzieja w swoich

Teraz, gdy praktycznie wszyscy wiedzą, że letnie okienko okazało się katastrofą, Górnik szuka swojej szansy we własnych zawodnikach. Nie tylko wychowankach, lecz także tych, którzy do Zabrza przyjechali już jakiś czas temu. I tak na boisku zobaczyć mogliśmy Michała Koja (vs. Cracovia), który od jakiegoś czasu także więcej minut otrzymywał w drużynie rezerw. Na boisko wrócił też Szymon Matuszek, jedna z pierwszoplanowych postaci sezonu 2017/2018, kiedy to beniaminek z Zabrza wywalczył puchary. Trener Brosz nie boi się także stawiać na młodzież w postaci Daniela Ściślaka.

To jednak wszystko za mało. Górnik znajduje się w ogromnym dołku, mając za sobą aż sześć spotkań bez zwycięstwa, a jego ostatnia ligowa wygrana przypada na 26 sierpnia – spotkanie przeciwko Koronie Kielce. Trener Brosz po meczu z ŁKS-em mówił, że ważna jest dla niego gra na zero z tyłu. Że aż sześciu zawodników otrzymało zadania defensywne. Pomimo tego to właśnie Górnik musiał gonić wynik po tym, jak Dani Ramirez wszedł w pole karne jak do siebie i oddał mocny strzał na bramkę Martina Chudego.

Niestety, trener Brosz, który z Górnikiem świętował wiele pięknych chwil, powoli zaczyna gubić się we własnych słowach. Dane mu przez kibiców i zarząd zaufanie powoli zmienia się we frustracje i napięcia. Do końca rundy jesiennej pozostały około dwóch miesiący i wygląda na to, że w trakcie zimowej przerwy Górnik zasiądzie w okolicach strefy spadkowej. Kibice Górnika mogą mieć tylko nadzieję, że kolejne zimowe okienko okaże się takim samym zbawieniem jak poprzednie. W końcu historia lubi się powtarzać…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze