Gdy Franciszek Smuda został ogłoszony szkoleniowcem Górnika Łęczna, na ustach niemal całego środowiska piłkarskiego pojawił się szeroki uśmiech. Wszyscy śmiali się z wyboru dokonanego przez prezesa Kapelkę, a potwierdzeniem tego była konferencja prasowa nowego szkoleniowca "Zielono-czarnych" po meczu z Legią. Miast skupiania się na tym, co nowy opiekun klubu z Lubelszczyzny ma do powiedzenia, czekano na językowe potknięcia "Franza". Być może trener Smuda nie posiada daru kwiecistego wypowiadania się, ale głupi nie jest. W jego oczach było widać poirytowanie takim zachowaniem dziennikarzy oraz bezradność, bowiem co mógł w tej sytuacji zrobić. Z pewnością najlepszą odpowiedzią będzie dobrze wykonana praca i przypomnienie tego, o czym wielu zapomniało – doświadczony szkoleniowiec ma na swoim koncie sukcesy i warsztat, który spokojnie wystarczy na dobre wyniki w ekstraklasie. Nic tylko czekać, aż Górnik Smudy zacznie zwyciężać.
Los bywa przekorny
Franciszek Smuda jest doskonałym przykładem tego, jak przewrotny bywa futbol. Jeszcze kilka lat temu, kiedy zasiadał na ławce trenerskiej Lecha Poznań, wszyscy zachwycali się grą poznańskiego klubu, chwalono zespół za świetne wyniki w Europie, a samego Smudę za zbudowanie solidnej drużyny. Mówiło się wówczas o Manuelu Arboledzie jako o najlepszym stoperze w kraju, natomiast trenera „Kolejorza” wiele osób widziało w garniturze selekcjonera reprezentacji Polski. W zasadzie tłum „niósł” doświadczonego szkoleniowca na stołek opiekuna drużyny narodowej, ale po drodze zdążył on jeszcze wyciągnąć z dna tabeli Zagłębie Lubin.
Wybór nowego selekcjonera w październiku 2009 roku dokonał się niejako przez aklamację. Cała Polska domagała się Franciszka Smudy, więc Grzegorz Lato i spółka nie zamierzali się tej decyzji ludu sprzeciwiać. Bo i innych poważniejszych kandydatów na horyzoncie widać nie było. Mieliśmy w perspektywie Euro w Polsce i na Ukrainie, trzeba było zacząć budowę drużyny, natomiast „Franz” wydawał się idealnym budowlańcem – doświadczony, niedrogi, z dobrą opinią.
Jednak nawet najwięksi w futbolu klubowym nie sprawdzili się w pracy z reprezentacją. Inny styl pracy, inne realia. I to właśnie w nich nie potrafił odnaleźć się Franciszek Smuda. Jak wyglądały mistrzostwa Europy w wykonaniu Polaków wszyscy pamiętamy, a wielu chciałoby ten okres wymazać z pamięci. Drużyna narodowa nie wytrzymała presji, nie wyszła z grupy, a cała wina spadła na urodzonego w Lubomii szkoleniowca. Właśnie od tego momentu karta się odwróciła i z szanowanego i cenionego fachowca Smuda stał się człowiekiem, który przegrał „wygrane” Euro.
Kto komu robi łaskę?
Po pracy z reprezentacją Franciszek Smuda próbował jeszcze swoich sił w 2. Bundeslidze, gdzie walnie przyczynił się do degradacji swojego Jahn Ratyzbona, po czym ponownie przejął Wisłę Kraków. Ze wszystkich tych epizodów mógłby się spokojnie wytłumaczyć. W Niemczech postawiono mu trudne zadanie, którego nie ułatwiał fakt, że dawno „Franza” w niemieckiej piłce nie było i brakowało mu obycia z poziomem za naszą zachodnią granicą. Dużo trudniej znaleźć usprawiedliwienie z pracy w Krakowie. W zasadzie był to powolny kres „ery Cupiała” i chyba mylnie wierzono, że Wisła jest w stanie konkurować z najlepszymi zespołami w lidze, stąd niezadowolenie z pracy Smudy. Inna sprawa, że sympatycy „Białej Gwiazdy” poczuli się urażeni sposobem pożegnania z szkoleniowcem, ale to pozwolę sobie pominąć.
Nazwisko Franciszka Smudy na zawsze już zapisało się na kartach historii polskiej piłki: trzy mistrzostwa Polski, krajowe puchary, prowadzenie Widzewa w Lidze Mistrzów… nikt tego Smudzie nie odbierze.
Po ogłoszeniu Smudy trenerem Górnika Łęczna, wiele osób zwraca uwagę, że to ostatnie szansa „Franza” na zaistnienie w polskim futbolu. Polecam tym osobom po prostu się obudzić. Były selekcjoner nic nie musi i nie potrzebuje szans. Nazwisko Franciszka Smudy na zawsze już zapisało się na kartach historii polskiej piłki: trzy mistrzostwa Polski, krajowe puchary, prowadzenie Widzewa w Lidze Mistrzów… nikt tego Smudzie nie odbierze. Można się z niego śmiać, ale – z szacunku – zastanowiłbym się nad tym głęboko.
I postawmy sprawę jasno: podjęcie pracy w Łęcznej to nie ukłon Górnika w stronę Smudy, ale Smudy w stronę „Dumy Lubelszczyzny”. Jeżeli ktokolwiek miałby wykaraskać „Zielono-Czarnych” z tarapatów, byłby to właśnie doświadczony wychowanek Silesii Lubomia. Co prawda wybór, jakiego dokonał zespół prezesa Kapelki, zaprzecza jakiejkolwiek koncepcji budowania zespołu, ale czy gdy statek płynie na lodowiec, prosi się o pomoc kapitana, który był podobny do swojego poprzednika czy starego wyjadacza, który ocean zna jak własną kieszeń?
Motywacja motorem do zwycięstw
Wróćmy do wspomnianej już konferencji po meczu z Legią Warszawa – paradoksalnie chyba nic lepszego Smudzie przydarzyć się na początku pracy w Łęcznej nie mogło. Mam tutaj na myśli zarówno rywala, czyli prawdziwego ligowego hegemona, który piłkarsko i finansowo wyprzedza resztę ligi o długość, ale też przyjęcie nowego trenera przez otoczenie. Śmiechy i szydera ze szkoleniowca Górnika z pewnością będą dla niego doskonałym paliwem na najbliższe miesiące pracy z drużyną. A w futbol motywacja i wiara może naprawdę przynosić dobre wyniki.
Moim życzeniem jest, by Górnik Łęczna z Franciszkiem Smudą na trenerskiej ławce utarł nosa wszystkim „ekspertom” i po raz kolejny udowodnił, że w ekstraklasie wydarzyć się może wszystko. Ostatnio Ruchowi Chorzów udało się uniknąć katastrofy, więc kto wie, może podobnie będzie z „Dumą Lubelszczyzny”?