Znana choćby z akcji „Ice Bucket Challenge” choroba, jaką jest stwardnienie zanikowe boczne, to syndrom kończący się praktycznie zawsze tak samo – śmiercią pacjenta po kilku latach od koszmarnej diagnozy. Co ciekawe, na temat tego schorzenia utrwalił się pewien mit związany z uprawianiem zawodowo piłki nożnej.
No właśnie, mit czy prawidłowość? Mówi się, że stwardnienie zanikowe boczne znacznie częściej dotyka zawodowych sportowców, a zwłaszcza piłkarzy. Zanim popatrzymy, co na ten temat mówią naukowcy, dowiedzmy się, czym tak naprawdę jest ta okropna choroba.
ALS (z angielskiego – amyotrophic lateral sclerosis) to już powszechnie akceptowany akronim od nazwy syndromu, który wcześniej znany był jako choroba Lou Gehriga. Objawia się ona postępującym uszkodzeniem jednego z najważniejszych nerwów w organizmie człowieka – neuronu ruchowego. Jako że jest to zaburzenie progresywne, początek choroby jest z reguły błahy. Pierwsze objawy to najczęściej mrowienie dłoni lub stopy, „prądy” przechodzące przez plecy czy przemęczenie. Z czasem dochodzi do postępującego paraliżu kończącego się śmiercią z powodu zaniku mięśni wspomagających oddychanie.
Zwykle jest tak, że odkrycia medyczne „otrzymują” nazwisko odkrywcy. Tak jest choćby z zespołami Downa i Edwardsa, chorobą Leśniowskiego-Crohna (tutaj geneza nazwy niezwykle ciekawa, nadająca się na osobny artykuł) czy objawem Raynauda. Tutaj jednak choroba otrzymała nazwisko niezwykle sławnego chorego, którego nagłe objawy przykuły uwagę mediów na całym świecie.
Henry Louis Gehrig urodził się w 1903 roku w Nowym Jorku. Bardzo szybko zaczął przejawiać talent do baseballu, już jako młodzian stał się zawodowym graczem. W swoich czasach pobił wszystkie możliwe rekordy w statystykach gry na swojej pozycji (pierwszobazowy), niektóre z nich przetrwały przez ponad 80 lat. Uwielbiany, uznawany za żywą legendę, zanim skończył swoją karierę. W 1938 roku nadal grał w American League, jednak wyraźnie widać było, że jego dyspozycja jest słabsza niż zwykle. Sam Gehrig przyznawał, że czuje się ciągle zmęczony i że myśli o zakończeniu kariery. Rok później był już cieniem samego siebie, zdarzały mu się mecze, w których nie odbił piłki ani razu. To trochę tak, jakby Cristiano Ronaldo (porównywalna skala znaczenia zawodnika dla sportu) przez cały mecz nie zaliczył celnego podania. W końcu doszło do tego, że nie znalazł się w składzie na mecz Jankesów. Po raz pierwszy od… 2130 meczów.
Kondycja Gehriga pogorszyła się na tyle, że za namową żony trafił do lekarza. Po sześciu dniach badań okazało się, że cierpi na ekstremalnie rzadką chorobę, jaką jest stwardnienie zanikowe boczne. Dokładnie w swoje 36. urodziny legenda baseballu dowiedziała się, że w ciągu dwóch, może trzech lat umrze, wcześniej doznawszy całkowitego paraliżu, począwszy od nóg, na mięśniach odpowiedzialnych za połykanie i oddychanie kończąc. Po takim ciosie zawodnik zakończył karierę, choć pozostał w całkiem dobrej kondycji psychicznej do końca swoich dni. Nie trwało to jednak zbyt długo – Lou Gehrig zmarł niecałe dwa lata po otrzymaniu diagnozy, 2 czerwca 1941 roku.
Przypadek znanego baseballisty, a także kolejne historyczne zachorowania wśród sportowców sprawiły, że powszechnie przyjęto, że uprawianie sportu znacząco zwiększa ryzyko zachorowania. Dlaczego miałoby tak być, tego nie wiadomo – niektórzy lekarze uważają, że narażenie na urazy głowy może być czynnikiem zwiększającym zapadalność na ALS (dlaczego więc nie chorują bokserzy?). Z czasem grupę ryzyka zawężono do samych piłkarzy. Doskonale znamy choćby przypadek reprezentanta Polski, Krzysztofa Nowaka, który zmarł na tę właśnie chorobę.
Przejrzyjmy więc, co na ten temat mówią naukowcy. Prawda czy mit? Zaczynamy od uniwersytetu w Mediolanie. Wybór nieprzypadkowy, Włochy to miejsce, w którym na ALS zachorowało w sumie pięćdziesięciu, w tym kilku znanych, piłkarzy (na przykład Stefano Borgonovo i Gianluca Signorini). Badania, których dokonano na Półwyspie Apenińskim sugerują, że ryzyko może być zwiększone, niemniej różnica ta nie jest istotna statystycznie. Słowem, publikację tę można wyrzucić do kosza.
W pobliskim Turynie przebadano statystycznie wszystkich zawodowych piłkarzy, którzy grali w Serie A w latach 1970-2001. Grupą kontrolną byli wszyscy zawodowi kolarze i koszykarze z ligi włoskiej, aktywni zawodowo w tych samych latach. Rezultat? Ryzyko zachorowania na stwardnienie zanikowe boczne jest o prawie 50% wyższe u piłkarzy niż w grupach kontrolnych. Co więcej, obserwuje się wzrost zachorowań u tych, którzy zaczęli grać zawodowo po 1980 roku.
Kolejnym ośrodkiem badawczym, który zajął się ALS w kontekście piłki nożnej jest Uniwersytet w Utrechcie (Holandia). Od niedawna z chorobą zmaga się były reprezentant kadry „Oranje”, Fernando Ricksen. Badacze podeszli do sprawy kompleksowo. Zbadali ponad 600 chorych ze swojego kraju, przyrównali ich do blisko 2150 zdrowych ludzi, pytali o aktywność fizyczną, hobby i zawód. Ich wyniki wskazują, że niepokoić powinni się wszyscy ci, którzy lubią wyjść z domu pobiegać – każda aktywność fizyczna, nawet rekreacyjna miałaby podnosić ryzyko choroby.
Z kontrą przybywają jednak Francuzi, w publikacji o wiele mówiącym tytule: „Aktywność fizyczna nie jest czynnikiem ryzyka ALS”. Dokonali oni przeglądu wszystkich najważniejszych baz danych w świecie naukowym i skonkludowali, że zarówno ciężka praca, jak i zawodowe uprawianie sportu nie zwiększa prawdopodobieństwa zachorowania na tę śmiertelną chorobę. Mamy więc klasyczny spór naukowy, który pozostaje nierozstrzygnięty.
Niezależnie od tego, czy kopanie piłki może być przyczyną stwardnienia zanikowego bocznego, szansa na zachorowanie jest naprawdę bardzo niska. Szacuje się, że w krajach rozwiniętych na to schorzenie cierpi mniej więcej jedna na 50 000 osób, z czego znaczącą większość stanowią ludzie w wieku powyżej 60 lat. Prawdopodobieństwo ALS u dwudziestoparolatka wynosi około jeden do 300 000 (słownie: trzystu tysięcy!), mówimy więc o niezwykle medialnej, ale też skrajnie rzadkiej chorobie.
Wygląda więc na to, że nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy piłkarze powinni się bać o swoje zdrowie bardziej niż kibice. Mimo wszystko dobrze, że słynna akcja polegająca na wylewaniu na siebie kubła z lodowatą wodą nagłośniła sytuację cierpiących na ALS. Wszystko, co przybliża nas do dokładniejszego poznania mechanizmu choroby, zmniejsza także dystans do potencjalnego leku. Dostępne obecnie opcje terapeutyczne dają nadzieję na przedłużenie życia maksymalnie o pół roku, każdy jeden dodatkowy miesiąc traktować więc będziemy jako wielki sukces.