Futbol kocha niespodzianki – najbardziej sensacyjni mistrzowie europejskich lig


13 marca 2016 Futbol kocha niespodzianki – najbardziej sensacyjni mistrzowie europejskich lig

Nie tylko ekstraklasa, ale i cały świat futbolu kocha niespodzianki. Co roku w którejś z mocnych europejskich lig dochodzi do wielu sensacji, a potencjalnie słabsze drużyny kończą sezon na bardzo wysokich pozycjach w tabeli. Przez ostatnie lata mistrzowskie tytuły na Starym Kontynencie nieraz padały łupem czarnych koni, a z każdym z tych przypadków wiąże się wyjątkowa historia i okoliczności. Cofnijmy się więc o parę wiosen i weźmy pod igolową lupę najbardziej sensacyjnych zwycięzców ligowych zmagań, a także zastanówmy się, czy rewelacyjne Leicester może pójść w tym roku w ich ślady.


Udostępnij na Udostępnij na

Niemieckie pasmo zaskoczeń

W Niemczech w ostatnich latach niespodzianek mieliśmy najwięcej. Gdy nie dominuje Bayern, wygrać może praktycznie każdy i w gruncie rzeczy zawsze nazwiemy to sensacją. W sezonie 2006/2007 spotkało nas jednak coś nadzwyczajnego – prowadzony przez Armina Veha VfB Stuttgart, będąc liderem przez zaledwie trzy kolejki i wygrywając osiem ostatnich ligowych spotkań, sięgnął po trofeum w Bundeslidze.

Poprzedni sezon klub zakończył na dziewiątej lokacie z 32-punktową stratą do Bayernu Monachium i zupełnie nic nie wskazywało na to, że w następnym roku może włączyć się do walki chociażby o udział w Lidze Mistrzów. Veh zbudował swój zespół z bardzo młodych graczy, często wyciągniętych wręcz z drużyny juniorów. Pod jego okiem zaczęli wówczas błyszczeć młodziutcy Sami Khedira i Mario Gomez, który był w tamtym sezonie najlepszym strzelcem w Bundeslidze. Sukcesu Stuttgartu nie spodziewał się nikt, zarówno przed rozgrywkami, jak i w trakcie – w wyniku kiepskiej formy Bayernu po tytuł pewnie podążało Schalke 04, jednak podopieczni Veha rzutem na taśmę dogonili graczy z Gelsenkirchen i sprawili jedną z większych sensacji ostatnich lat w europejskim futbolu.

– W najśmielszych snach nie śniłem o tym przed sezonem ani nawet w jego trakcie. Właściwie nadal nie wierzę w to, co się stało – mówił po ostatnim meczu wzruszony kapitan Stuttgartu, Portugalczyk Fernando Meira.

Fernando Meira świętujący mistrzostwo Niemiec (fot. Bundesligafanatic.com)

Co ciekawe, już dwa lata później doszło w Niemczech do kolejnego trzęsienia ziemi. Tytuł mistrza po raz pierwszy w historii zdobyli piłkarze dowodzonego przez Felixa Magatha Wolfsburga. Na początku sezonu 2008/2009 po konflikcie z trenerem z zespołu odszedł Jacek Krzynówek i nie dane mu było świętować wraz z drużyną największego sukcesu w historii klubu. Pierwsze skrzypce w ekipie Magatha grali za to wówczas napastnicy, Edin Dżeko i Grafite, a Wolfsburg szczycił się najskuteczniejszą ofensywą w całych rozgrywkach. O tytuł mistrza toczył zaciekłą walkę do końca sezonu z Bayernem Monachium, lecz dzięki efektownemu zwycięstwu w ostatniej kolejce nad Werderem Brema 5:1 graczom Magatha udało się utrzymać dwupunktową przewagę nad faworytami i zdobyć jedyny w historii klubu tytuł mistrza Niemiec.

Edin Dżeko przed przyjściem do City błyszczał w barwach Wolfsburga (fot. Zimbio.com)

By skończyć wątek niemiecki, należy rzecz jasna wspomnieć jeszcze o pierwszym mistrzowskim sezonie Juergena Kloppa i jego rewelacyjnej Borussii. Zwycięstwo dortmundczyków w lidze nie było sensacją na miarę triumfów Stuttgartu czy Wolsfburga, lecz z pewnością można je określić jako sporą niespodziankę. Klopp prowadził wówczas Borussię już od dwóch lat i choć prezentowała się ona pod jego wodzą dość solidnie, to eksplozja formy w sezonie 2010/2011 była wręcz niewiarygodna. Architektami sukcesu klubu z Zagłębia Ruhry byli prócz charyzmatycznego menedżera przede wszystkim Shinji Kagawa i Lucas Barrios, a swój wkład w zdobycie tytułu mieli także Polacy, Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski oraz stawiający wówczas pierwsze kroki na niemieckich boiskach Robert Lewandowski.

Francuska mega sensacja

O triumfie Montpellier w Ligue 1 w sezonie 2011/2012 pisano jako o największej sensacji w wielkich ligach piłkarskiej Europy. Klub ten grał wówczas w najwyższej klasie rozgrywkowej ledwie od trzech lat, nie miał w składzie żadnych gwiazd, a na transfery wydawał kwoty dużo bardziej zbliżone do tych znanych nam z ekstraklasy aniżeli z najmocniejszych lig świata. Tytuł mistrza Francji miał w tamtym roku paść łupem kupionego przez katarskich szejków PSG, które wyłożyło przed sezonem absolutnie rekordowe pieniądze na pozyskanie nowych zawodników. Z bogaczami z Paryża walkę nawiązać mieli ewentualnie gracze Lyonu, Marsylii czy Lille, z kolei Montpellier zdawało się być prędzej kandydatem do spadku z ligi niż sięgnięcia po tytuł.

Trenerem zespołu z południa Francji był wówczas Rene Girard, który objął klub trzy lata przed historycznym sukcesem, a wcześniej nie mógł się poszczycić niemal żadnymi większymi osiągnięciami w roli szkoleniowca. Jego mistrzowska drużyna składała się prawie w połowie z wychowanków klubu, wśród których najbardziej błyszczał, uznany za najlepszego gracza Ligue 1 młodego pokolenia, Younes Belhand. Na sukces Montpellier wpływ miały także niezwykle udane, acz bardzo skromne transfery. Wybitnym ruchem okazało się sprowadzenie do klubu za rekordową kwotę 2 milionów euro Oliviera Giroud, który zdobył w mistrzowskim roku tytuł króla strzelców francuskich rozgrywek.

Olivier Giroud w barwach Montpellier był królem strzelców Ligue 1 (fot. Foot01.com)

Tak samo niezwykły jak cały sezon w Ligue 1 był ostatni mecz z udziałem przyszłego mistrza. Mający przed finałową kolejką dwa punkty przewagi nad PSG zespół Rene Girarda pojechał do Auxerre na spotkanie z pewną już spadku miejscową drużyną. Wszystko przebiegało jak należy aż do drugiej połowy, kiedy to pseudokibice gospodarzy zaczęli rzucać na murawę piłki tenisowe, rolki papieru toaletowego, by ostatecznie ciskać w stronę graczy pomidorami. Wtedy sędziowie zdecydowali o przerwaniu meczu, lecz po niecałej godzinie na skutek usilnych próśb ekipy gości udało się go wznowić. Ostatecznie Montpellier wygrało 2:1 i zapewniło sobie pierwsze w historii klubu mistrzostwo Francji. Z pewnością był to jeden z najbardziej niezwykłych sezonów w historii Ligue 1 i nie tylko.

Hiszpański przełom

W Hiszpanii od lat dominują Real Madryt i FC Barcelona i zdawałoby się, że tytuł mistrza tego kraju jest niejako zarezerwowany dla któregoś z tych wielkich klubów. Od 2004 roku, gdy w lidze triumfowała Valencia, przez kolejne dziesięć sezonów w Primera Division królowali „Galacticos” bądź Katalończycy. Ich hegemonię udało się wreszcie przerwać innemu stołecznemu klubowi, Atletico, które w sezonie  2013/2014 pod wodzą Diego Simone zostawiło w tyle największych potentatów światowego futbolu.

Już rok wcześniej podopieczni niezwykle charyzmatycznego Argentyńczyka zdołali zająć w lidze trzecie miejsce, lecz tracili wówczas na koniec sezonu do Barcelony aż 24 punkty. Ich zwycięstwo w kolejnym roku nie przyszło bez przyczyny – Simeone podobnie jak Juergen Klopp, nie posiadając wielkich gwiazd, zdołał zbudować bardzo silny i równy zespół, którego nie osłabiło nawet odejście przed rozpoczęciem ligowych zmagań Radamela Falcao.

Diego Simeone zakończył hegemonię Realu i „Barcy” w Primera Division (fot. Marca.com)

W sezonie 2013/2014 walka o mistrzowski tytuł toczyła się między Atletico, Realem i Barceloną do samego końca rozgrywek i był to najbardziej emocjonujący sezon w Primera Divison od wielu lat. Wszystko rozstrzygnęło się w ostatniej kolejce, kiedy to zespół Simeone udał się na Camp Nou, by walczyć z „Barcą” co najmniej o remis, który zapewniłby mu mistrzostwo kraju. Mecz zakończył się wynikiem 1:1, a Atletico po wyczerpującym sezonie zdobyło upragniony tytuł. Piłkarze z Madrytu ledwo dotrwali do końca spotkania z Barceloną, a gdy tydzień później przyszło im walczyć w finale Ligi Mistrzów z Realem, to w najważniejszych momentach zwyczajnie zabrakło im już sił. Niemniej jednak był to dla nich samych oraz dla klubu wyjątkowy i bardzo przełomowy sezon.

Angielskie trzęsienie ziemi

W Bundeslidze niespodzianek mieliśmy ostatnio co niemiara, w Ligue 1 jedna z nich była przeogromna, a w Primera Division ktoś wreszcie zdołał utrzeć nosa Realowi i Barcelonie. W tym roku przyszedł wreszcie czas na Premier League, gdzie dzieją się rzeczy niezwykłe.

Na dziewięć kolejek przed końcem sezonu prowadzone przez Claudio Ranieriego Leicester City jest na pierwszym miejscu w tabeli, ma 5-punktową przewagę nad drugim Tottenhamem i wydaje się, że to między tymi zespołami rozegra się walka o mistrzowski tytuł. W tyle zostali potentaci z Manchesteru, Arsenal oraz Chelsea i nic nie wskazuje na to, że zdołają oni zapanować nad trzęsieniem ziemi w Premier League.

Jeśli Leicester zdoła utrzymać przewagę nad resztą stawki i sięgnie po mistrzostwo, będzie to sensacja porównywalna do tej sprzed czterech lat z Montpellier w roli głównej. „Lisy” grają w Premier League dopiero drugi sezon, poprzedni zakończyli na 14. lokacie, a po Claudio Ranierim, który przejął klub przed tegorocznymi rozgrywkami, nikt raczej cudów się nie spodziewał. Wystarczy powiedzieć, że kurs bukmacherski na zwycięstwo Leicester w lidze przed sezonem wynosił 1:5000…

No cóż, futbol kocha niespodzianki, zresztą my, fani, również. Pozostaje nam więc liczyć, że kolejna z nich stanie się faktem już w połowie maja, a typowane do spadku z Premier League Leicester z hukiem i wielką klasą wejdzie do elitarnego grona najbardziej niespodziewanych mistrzów europejskich lig.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze