Objazdowy cyrk, którym stała się reprezentacja Brazylii, ponownie zawitał do Londynu. Pozbawieni finezji Brazylijczycy rzutem na taśmę uratowali remis 1:1 z Rosją. Wynik spotkania otworzył Viktor Fajzulin, ale do wyrównania w 90. minucie doprowadził Fred.
Relacja ze Stamford Bridge
W rozgrywanym kilka dni temu w Genewie meczu z Włochami Brazylijczycy nie zachwycili, ale zakończone remisem 2:2 spotkanie i tak było porywającym widowiskiem. Niestety, nie można tego powiedzieć o towarzyskim starciu z Rosją rozegranym na Stamford Bridge. Luiz Felipe Scolari nadal czeka na pierwsze zwycięstwo w drugiej kadencji z „Selecao”.
Łatwo odnieść wrażenie, że reprezentację Brazylii częściej można teraz oglądać w Londynie niż Kraju Kawy. Po towarzyskich spotkaniach na Emirates, Craven Cottage, a ostatnio i Wembley „Canarinhos” tym razem zawitali na Stamford Bridge. Z racji popularności pięciokrotnych mistrzów świata oraz trzech reprezentantów Chelsea w kadrze organizatorzy nie bali się o sprzedaż biletów, choć wszystkich miejsc i tak nie udało się zapełnić.
Wielu zapowiadało spotkanie jako starcie tytanów światowej piłki na ławce trenerskiej. Co więcej, tak Scolari, jak i Fabio Capello dostali pstryczka w nos od angielskiej piłki w ostatnich latach. Włoch często był w ostatnim czasie łączony także z Chelsea, ale jeszcze nie poszedł śladami swojego brazylijskiego vis-a-vis, stając się kolejnym byłym menedżerem klubu należącego do Romana Abramowicza.
Zresztą nazwisko rosyjskiego oligarchy często przewijało się w kuluarach. Choć „The Blues” użyczali tylko swojego obiektu, a samą organizacją zajęła się posiadająca prawa do spotkań towarzyskich Brazylii firma Pitch International, w okolicy kręcili się oficerowie prasowi londyńskiego klubu. Po nieprawdziwych doniesieniach o aresztowaniu Abramowicza w USA oni też mieli dużo pracy, dementując plotki rosyjskich mediów.
Trzeba przyznać, że 35-tysięczny tłum widzów, w przeważającej mierze kibiców z Kraju Kawy, robił znacznie więcej hałasu – bo trudno nazwać to dopingiem – aniżeli zazwyczaj siedzący na ich miejscach kibice Chelsea. Najwięcej huku robiło się, kiedy do piłki dochodził ich bożyszcze – Neymar. Choć należało się spodziewać atmosfery piłkarskiego festiwalu, Stamford Bridge prawdopodobnie po raz pierwszy w swojej historii doświadczyło meksykańskiej fali.
Poziom samego meczu zawiódł. Latający z pokazu na pokaz Brazylijczycy nawet nie ukrywają, w którą stronę przechylony jest balans działań komercyjnych, a w którą wartości stricte piłkarskich – ich seria spotkań towarzyskich nosi iście rockową nazwę „Global Tour”. Trudno było też winić tułających się po hotelach przez ostatni tydzień Rosjan – z powodu opadów śniegu w Irlandii Północnej nie rozegrali przez ten czas oficjalnego meczu, a i możliwości treningu mieli ograniczone.
Pierwsza połowa zaczęła się obiecująco. Już w 3. minucie mocno uderzony rzut wolny Aleksandra Kierżakowa Julio Cesar musiał sparować, a chwilę później piłkarze „Sbornej” powinni mieć rzut karny po nieumyślnym, ale zmieniającym tor lotu piłki, zagraniu piłki ręką przez Fernando Lucasa. Howard Webb na jedenasty metr jednak nie wskazał, a poziom spotkania szybko zaczął pikować. Przed gwizdkiem na przerwę jeszcze dwie dogodne sytuacje potrafił zmarnować Neymar i do szatni piłkarze obu drużyn schodzili przy akompaniamencie rzadko spotykanych w meczach towarzyskich gwizdów.
Mecz rozkręcił się dopiero w ostatnich 20 minutach. Pomimo wizualnej przewagi Brazylijczyków to Rosjanie otworzyli wynik spotkania. Zmianę Oscara na Hulka, którego potężne strzały z dystansu są tak słynne jak opieszałość w powrotach pod własną bramkę, na chwilę otworzyła Rosji korytarz na skrzydle. W zatrważający dla fanów „Canarinhos” sposób podopieczni Capello byli w stanie przez kilkanaście sekund wymieniać między sobą piłkę w polu karnym Brazylii. Po zablokowanych uderzeniach Kierżakowa oraz Dienisa Głuszakowa futbolówka wreszcie spadła pod nogi Viktora Fajzulina. 26-latek z Zenitu szansy nie zmarnował, umieszczając piłkę w siatce. Do trzech razy sztuka, powiadają.
Na odpowiedź Brazylijczyków przyszło czekać aż do 90. minuty. Z lewego skrzydła pociągnął wówczas Marcelo, na raz-dwa rozegrał piłkę przed polem karnym z Hulkiem i wpadł w pole karne Władimira Gabułowa. Obrońca Realu kąśliwym dośrodkowaniem zagrał do dobrze ustawionego w „szesnastce” Freda. Napastnikowi Fluminense udało się wyprzedzić linię rosyjskiej defensywy i spokojnym strzałem wyrównać wynik spotkania.
Brazylia w doliczonym czasie gry zdążyła jeszcze stworzyć kolejne dwie szanse. Za każdym razem w poczynania ofensywne mocno zaangażowany był Marcelo, ale zabrakło zdecydowania pod bramką Rosji, aby w zuchwały sposób wyjechać z Londynu w glorii zwycięzców.
Z głową pełną problemów do domu będzie wracać Scolari, którego zespół nie grał spójnie w obronie, pomocnicy sporadycznie wracali za piłką, a pod bramką rywali napastnicy zachowywali się niefrasobliwie i razili brakiem zdecydowania.
Popularny „Felipao” podkreślał jednak podczas pomeczowej konferencji prasowej, że droga do finałów mistrzostw świata jest długa. – Na każdym etapie robi się pewien postęp. Na razie dopiero budujemy zespół. Stopniowo zyskujemy zaufanie brazylijskich kibiców, dlatego wierzę, że podczas Pucharu Konfederacji będziemy w znacznie lepszej dyspozycji. Nawet jeżeli wyniki sugerują coś innego, trudno jest spierać się z trenerem mistrzów świata z 2002 roku. Scolari emanuje spokojem oraz pewnością, a jego relacje z brazylijskimi mediami są wzorcowe.
Zapytany o piłkarza meczu w swoim zespole, były trener reprezentacji Portugalii oraz uzbeckiego Bunyodkoru natychmiast wskazał na Marcelo. – To dobrze zbalansowany piłkarz między obroną a atakiem. Zawsze w niego wierzyłem i dziś potwierdził tylko moje słowa – powiedział Scolari. Po stronie Rosjan, jak przyznał, największe wrażenie wywarł na nim sprawiający w pomocy sporo problemów Głuszakow.
Zdecydowanie bardziej zadowolony z meczu może być Capello. Formacja obronna „Sbornej” chodziła niczym szwajcarski zegarek, a linie pomocy oraz defensywy zmuszały Brazylijczyków do licznych strat. Na pomeczowej konferencji Włoch promieniał uśmiechem, chwalił atmosferę w składzie oraz dojrzałość swojego zespołu w starciu z drużyną taką jak Brazylia.
Nie obyło się także bez pytania do byłego selekcjonera „Trzech Lwów” o różnicę w pracy z reprezentacjami Anglii oraz Rosji. – Nie można mówić, że jedna jest trudniejsza, a druga łatwiejsza – zaczął Włoch. – Praca w Rosji jest inna niż w Anglii. Liga rosyjska ma trzymiesięczną przerwę oraz jest bariera językowa. Ale cieszy mnie to wyzwanie i to, co mogę tutaj osiągnąć. Celem jest gra na mistrzostwach świata.
Przy obecnej sytuacji w grupie F Rosjanie mogą już bookować samoloty na przyszłoroczny mundial. Brazylijczycy mają tam obecność automatycznie zapewnioną, ale w obecnej dyspozycji ich przygoda z mistrzostwami świata może trwać równie długo co gospodarzy pewnego Euro 2012…
Obserwuj autora na Twitterze: @RobertBlaszczak
bardzo dobry artykuł Panie Robercie, a zakończenie
nadzwyczaj trafione :)
bookowac ? co ty kurw* z choinki sie urwales
europejczyku jeban* ?!?!?! jeba* takich jak ty !!