Rozgrywane obecnie w naszym kraju mistrzostwa świata do lat 20 nie należą do najlepszych dla największych faworytów. Wczoraj przekonała się o tym reprezentacja Francji, która mimo ogromnej siły rażenia uległa Stanom Zjednoczonym. Czas bliżej przyjrzeć się klęsce "Les Blues".
Jeszcze przed rozpoczęciem turnieju Francuzi stawiani byli w ścisłym gronie faworytów do końcowego triumfu. Wydawać się mogło, że dysponują oni najlepszą drużyną spośród wszystkich uczestników młodzieżowego mundialu. Wczoraj jednak dość nieoczekiwanie Francuzom przyszło przełknąć gorzką pigułkę, która zostanie w ich pamięci na długo.
Nic nie wskazywało…
Na to, że Francuzi już w pierwszym meczu fazy pucharowej pożegnają się z turniejem. W końcu rywalizację grupową zakończyli z kompletem punktów. Na inaugurację „Les Blues” pokonali reprezentację Mali, którą z przebiegu turnieju należy nazwać czarnym koniem mistrzostw świata rozgrywanych w Polsce.
Podopieczni Bernarda Diomede dołożyli zwycięstwa z Panamą i Arabią Saudyjską, co zapewniło im pierwsze miejsce w grupie. Francuzi strzelili w niej aż siedem bramek, tracąc zaledwie dwie. Choć reprezentanci Francji na papierze zdominowali pierwszą fazę turnieju, to większość ich zwycięstw można nazwać wymęczonymi.
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że ich grupowi rywale nie należeli do najbardziej wymagających. Może poza Mali, które nie przestaje nas zadziwiać w dalszej fazie mundialu. Arabia Saudyjska okazała się jednym z największych przegranych, natomiast u Panamczyków mimo awansu wszystkie braki jakościowe wyszły w spotkaniu 1/8 finału przeciwko Ukrainie.
Trener „Trójkolorowych” nie do końca jednak dostrzegał problem i twierdził, że najważniejsze są zwycięstwa, a nie styl, w jakim zostały odniesione. – Na tym etapie zarówno trenerzy, jak i piłkarze myślą tylko o tym, by wygrać. Dziś wiemy, że małe kraje też są groźne, nie można nikogo lekceważyć, trzeba zachować pokorę. Ale jesteśmy Francją, wiemy, że mamy jakość i musimy to potwierdzić. Pierwszy mecz z Arabią Saudyjską to pokazał. Rywal sprawił nam sporo problemów i najważniejsze było po prostu wygrać – tłumaczył Diomede na łamach „Przeglądu Sportowego” po wygranym spotkaniu z Arabią Saudyjską.
Prawdziwa gra zaczyna się od fazy pucharowej
„Prawdziwych mężczyzn poznaje się nie po tym, jak zaczynają, lecz jak kończą” – to stwierdzenie idealnie pasuje do młodzieżowej reprezentacji Francji. Mimo całkiem udanego początku rywalizacji na tym turnieju już pierwszy przeciwik w fazie pucharowej wysłał ich do domu.
Wynika z tego dość prosty wniosek. Zmagania grupowe są tak naprawdę papierkiem lakmusowym całego turnieju, bowiem wygranie pierwszych trzech meczów może się okazać niewystarczające do końcowego sukcesu. W przypadku Francuzów wczorajsza klęska boli jeszcze bardziej, ponieważ „Les Blues”przystępowali do tego spotkania w roli faworyta.
Jak faworyt to do domu
Jeśli mówimy już o faworytach, polski turniej nie jest dla nich zbyt udany. Przed jego rozpoczęciem w gronie faworytów na ogół wymieniało się Portugalczyków, Argentyńczyków, Francuzów czy chociażby reprezentację Urugwaju. Co ciekawe, żadnej z tych ekip nie zobaczymy w meczach ćwierćfinałowych.
Ci pierwsi swoje zmagania zakończyli już w fazie grupowej, natomiast wspomniane dwa zespoły z Ameryki Południowej pożegnały turniej porażkami w 1/8 finału. Do tego szerokiego grona przegranych faworytów dołączyli wczoraj piłkarze Bernarda Diomede.
Dla początkowych potentatów mistrzostwa świata przygotowały więc bolesną weryfikację.
„Już byli w ogródku, już witali się z gąską”
Mimo porażki spotkanie ze Stanami Zjednoczonymi wcale nie wyglądało tak, jak mogłoby się wydawać. Od samego początku to „Les Blues” mieli widoczną przewagę, lecz nie umieli przełożyć tego na bramkę, co skrupulatnie wykorzystali piłkarze prowadzeni przez Taba Ramosa.
Francuzi jednak długo nie pozostali dłużni i dość szybko wyprowadzili dwa bolesne ciosy. Najpierw amerykańskiego bramkarza pokonał Amine Gouiri, a następnie niefrasobliwość defensywy wykorzystał Nabil Alioui. Piłkarz wypożyczony do Cercle Brugge został nieprzypilnowany w polu karnym rywali, co otworzyło mu furtkę do zamknięcia akcji strzałem.
Strzelony gol wcale nie zakończył francuskiego naporu. Już po chwili Francuzi stanęli bowiem przed okazją, by podwyższyć prowadzenie, lecz tym razem futbolówka nie wpadła do siatki. Zawodnicy prowadzeni przez Diomede dobrze poruszali się po boisku i realizowali postawione założenia taktyczne.
Ponadto „Trójkolorowi” świetnie formowali tak zwane „trójkąty”, które często możemy zaobserwować w najlepszych europejskich ligach. Oddawali więcej strzałów od rywali oraz notowali większe posiadanie piłki. Nic nie wskazywało na to, co miało się zaraz wydarzyć.
Na kwadrans przed końcem Amerykanie doprowadzili do wyrównania. Podanie Timothy’ego Weaha pewnie wykorzystał Sebastian Soto, dla którego był to drugi gol w tym spotkaniu. Dziesięć minut później gwóźdź do francuskiej trumny wbił Justin Rennicks. Strata bramki oznaczała dla „Les Blues” koniec marzeń o wielkim sukcesie.
Gwiazdy ponad sukces
Jeszcze przed rozpoczęciem turnieju w Polsce jasno mówiło się, że największą liczbę młodych gwiazd w swoim składzie ma właśnie Francja. Do naszego kraju przyjechali bowiem piłkarze regularnie występujący w czołowych europejskich ligach.
Na liście mundialowych powołań znajdowały się takie nazwiska jak Lafont, Zagadou, N’Dicka, Cuisance czy chociażby Moussa Diaby, który w tym sezonie niejednokrotnie pojawiał się na boisku w barwach Paris Saint-Germain. To właśnie po 19-latku spodziewano się najwięcej. Ten co prawda nie zawiódł, jednak ostatecznie Francuzom nie udało się awansować nawet do ćwierćfinału.
– Cały rok walczę z wielkimi graczami. To musi motywować moich kolegów, którzy chcą widzieć to samo co ja. Ale fakt przybycia tu ze statusem piłkarza PSG zmusza mnie do wniesienia wartości dodanej w grę ofensywną naszego zespołu – mówił Diaby dla Parisunited.fr.
Siła personaliów, jakimi dysponował Diomede, była imponująca. Wydawać się mogło, że Francuzi są skazani na sukces, lecz wszystko przekreśliło ostatnie 20 minut meczu ze Stanami Zjednoczonymi. Warto zauważyć, że tylko w tym spotkaniu Francuzi stracili więcej goli niż podczas całej fazy grupowej. A to właśnie defensywa miała być silnym punktem „Trójkolorowych”…