Dla wielu osób sentyment do włoskiej piłki jest czymś niezrozumiałym. Jednak ci, którzy wychowali się w latach 90. na Calcio, mają odmienne zdanie w tym temacie. Potężne drużyny z gwiazdozbiorami wybitnych piłkarzy, początki komercjalizacji futbolu i niepowtarzalna atmosfera na stadionach. Cząstką ówczesnego fenomenu Serie A była również „wielka” Fiorentina, w której prym wiódł sam Gabriel Batistuta.
Każda włoska drużyna posiada argentyńskiego piłkarza, który złotymi zgłoskami zapisał się w jej historii. Napoli „Boskiego” Diego, Intera Javiera Zanettiego, a Juventus Carlosa Teveza. Taką osobą dla Fiorentiny jest Diego Omar Batistuta.
Gdy latem 1991 roku 22-letni Argentyńczyk wylądował na lotnisku we Florencji, nikt nie spodziewał się, że zostanie tu na lata i stanie się mesjaszem klubu z Toskanii. Niepozorny, jasnowłosy napastnik, którego nazywano „Aniołem”, przychodził do „Violi” z łatką utalentowanego, ale niedoświadczonego piłkarza. Bo czym było rozegranie mniej niż 100 meczów w lidze argentyńskiej?
Ale to właśnie transfer Batistuty stał się punktem zwrotnym dla losu Fiorentiny. Od lipca 1991 roku rozpoczęła się dekada, która choć nie przyniosła żadnych sukcesów i skończyła się upadkiem, to na zawsze zapadła w pamięć kibiców „Violi” jako złotej ery ich drużyny.
Historia tamtej Fiorentiny, w której grali między innymi: Rui Costa, Laudrup, Effenberg, Di Livio i wielu innych, może być dobrym sposobem, by przenieść się na krótki moment do słonecznej Italii w latach 90., kiedy po boiskach Serie A biegały największe gwiazdy futbolu. Pozwoli to także na zrozumienie tego, dlaczego tak wiele osób wciąż z sentymentem wspomina tamte lata.
Bolesny początek nowej ery
W 1990 roku nowym właścicielem klubu z Florencji został słynny producent filmowy Mario Cecchi Gori. Plan wobec „Violi” był prosty. Drużyna, która we wcześniejszych latach popadła w przeciętność, po ponad 20 latach od ostatniego mistrzostwa miała odzyskać scudetto. Gori urodzony we Florencji idealnie wpisywał się w obraz budowanej przez niego drużyny. Nerwowy, podejmujący gwałtowne decyzje, nieliczący się z pieniędzmi przypominał słynnego Jesusa Gila z Atletico albo, obrazując to fanom ekstraklasy, Józefa Wojciechowskiego.
Po dwóch przeciętnych sezonach kampania 1992/1993 miała przynieść upragnione sukcesy. Ściągnięto będącego częścią „duńskiego dynamitu” Briana Laudrupa, ekscentrycznego Effenberga i Francesco Baiano. Centralną postacią drużyny miał zostać Gabriel Batistuta. Zapowiadało się, że „Viola” włączy się do gry o tytuł.
Zapanował boom na Fiorentinę. Karnety na Stadio Artemio Franchi wykupiono w niespotykanych dotąd liczbach, a na słynnym placu Santa Croce zorganizowano prezentację drużyny, na której zjawiły się setki kibiców. Wszyscy podświadomie marzyli, że spotkają się w tym samym miejscu 10 miesięcy później, opijając trzecie scudetto w historii.
6 czerwca 1993 w ostatniej kolejce sezonu klub czekał mecz o wszystko. Kibice na zapełnionym po brzegi stadionie nasłuchiwali wyników z innych boisk. Gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni, wszyscy, włącznie z Gorim zalali się łzami i to bynajmniej nie łzami szczęścia. Fiorentina wygrała z Foggią aż 6:2, ale remis 1:1 Milanu w spotkaniu z Udinese spowodował, że drużyna skończyła sezon na 16. spadkowym miejscu. Tak, oni spadli! Choć wydaje się to nieprawdopodobne, to zespół z takimi gwiazdami wylądował w Serie B.
https://www.youtube.com/watch?v=5YhJ46_Zw8o
Słynny mecz z Foggią zakończony zwycięstwem Fiorentiny 6-2 i… spadkiem
Powodem tego były liczne zmiany trenerów (aż trzech), zamieszanie wokół klubu i fakt, że właściwie tylko „Batigol” spisał się na miarę oczekiwań, strzelając 17 bramek w 32 meczach. I tylko on z „wielkich” pozostał w nowej Fiorentinie. Za odbudowę klubu miał odpowiadać Claudio Ranieri. Jego sukcesów, a nawet awansu klubu do Serie A nie zobaczył Mario Cecchi Gori, który w grudniu 1993 zmarł z powodu problemów z sercem. Zastąpił go jego syn Vittorio, człowiek, przy którym Goriego seniora należałoby uznać za niezwykle spokojnego.
Jeden wielki mecz
Długie zagranie do będącego w polu karnym Batisuty. Argentyńczyk świetnie przyjmuje piłkę, poprawia ją, uderza mocno, soczyście.
– Batistuta, Batistuta i goooool! – krzyczy włoski komentator. „Batigol” ucisza Camp Nou, zdobywając bramkę na wagę remisu w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. W rewanżu to jednak Barcelona wygrywa 2:0 i zagra w finale rozgrywek. To spotkanie najbardziej zapadło w pamięć, gdy mówi się o Fiorentinie z lat 90.
https://www.youtube.com/watch?v=W_spBVEDvJM
10 kwietnia 1997 roku, Camp Nou – FC Barcelona 1-1 ACF Fiorentina
Drużyna Ranieriego odniosła wtedy wielki sukces. Udaną kampanię w europejskich pucharach poprzedziła świetnymi występami w lidze, w której zajęli 3. miejsce i w Coppa d’Italia, które wygrali, pokonując w dwumeczu Atalantę 3:0. Było to pierwsze trofeum po 20 latach posuchy.
O grze drużyny decydowali: Rui Costa, znany z Manchesteru United Kanczelskis, Serena oraz Batistuta. Po sezonie Vittorio Cecchi Gori pokazał swoją twarz człowieka porywczego. Przedwcześnie zwalnił Ranieriego z posady trenera zespołu. Ta decyzja miała stać się prologiem do ostatniego wspaniałego akordu zagranego przez „Violę” w swojej złotej dekadzie.
O krok od spełnienia marzeń
O sezonie 1997/1998 można było zapomnieć. Piąte miejsce, choć wysokie, to niedające niczego oprócz gry w Pucharze UEFA, spowodować mogło jedno. Giovanni Trapattoni zastąpił Alberto Malesaniego. „Trapp” był wtedy na trenerskim zakręcie, kiedy to po latach sukcesów nadszedł okres posuchy. Fiorentina była potrzebna Trappattoniemu prawie tak samo, jak on niezbędny był tej drużynie.
Na klubowej wigilii pod koniec 1998 roku panowała świetna atmosfera, piłkarze „Violi” z radością spoglądali na ligową tabelę, w której na resztę mogli patrzeć z góry. Główny rywal, AC Milan, ani razu nie zrównał się z nimi punktami. Fiorentina świetnie rozpoczęła sezon, nowo zakupieni piłkarze (Repka, Toricelli i Heinrich) dobrze wkomponowali się do zespołu, a „Anioł” jak strzelał, tak strzelał.
To właśnie bohaterów tego tekstu uznawano za głównych faworytów do tytułu po zakończeniu rundy jesiennej. Drużyna nie była uwikłana w grę w europejskich pucharach w odróżnieniu od Milanu, który całą wiosnę musiał brać udział w wykrwawiającej bitwie, jakim było, jest i będzie granie na trzech frontach. Co więc się stało od lutego do czerwca 1999, że to właśnie „Rossoneri” sięgnęli po scudetto i zdystansowali „Violę” na odległość 14 punktów?!
Na myśl rzuca się kontuzja Gabriela Batistuty albo nierozsądny ruch Goriego. Może wpływ na to miała okropna choroba, zżerająca ówczesne Calcio od środka, jaką była korupcja? Nic z tych rzeczy. O tym, że Fiorentina nie zdobyła mistrzostwa Włoch, zadecydował fakt, że jej kluczowy zawodnik, Brazylijczyk Edmundo, wyjechał w środku sezonu na karnawał do Rio de Janeiro!
Ofensywny piłkarz, będący w tamtych rozgrywkach w bardzo dobrej formie, miał zapisane w kontrakcie, że może wyjechać na coroczną imprezę do rodzinnego kraju. Jest to prawdopodobnie najbardziej idiotyczny zapis w historii futbolu, którego żałują we Florencji do dziś.
Jak można się domyślać, Edmundo po powrocie nie wrócił już do odpowiedniej formy, a zespół bez ważnego ogniwa posypał się jak domek z kart. Osłodą miał być powrót do Ligi Mistrzów po 30 latach banicji. Nikogo to jednak nie cieszyło, choć wymarzony tytuł był na wyciągnięcie ręki.
Dwa wyroki „śmierci”
Ból, złość, rozżalenie. Takie uczucia targały kibicami pod koniec sezonu 1999/2000. Po nawet udanej kampanii w Lidze Mistrzów, w której Fiorentina bez problemów wyszła z fazy grupowej, by odpaść w… drugiej fazie grupowej (oj, był kiedyś taki eksperyment w tych elitarnych rozgrywkach). Ligowe zmagania klub skończył na 7. miejscu.
Jakie to miało znaczenie w obliczu odejścia najlepszego strzelca w historii, Gabriela Batistuta do Romy za 35 mln dolarów? Kibice „Violi” zamieniliby te sukcesy na spadek z Serie A, byleby ich ulubieniec pozostał w drużynie na kolejny rok. Wtedy też wydano pierwszy „wyrok” na klub.
W nowy wiek zespół wkroczył w zupełnie nowym składzie. Trenerem został Fatih Terim, a na Stadio Artemio Franchi ściągnięto wielu znanych zawodników takich, jak: Nuno Gomesa, Enrico Chiesę, Amarala (znanego później z Pogoni) i Mijatovicia. Wszystko po to, by zastąpić „Anioła” z Argentyny. To nie miało prawa się udać mimo niezłych sukcesów, jakim było zdobycie Coppa d’Italia.
Prawdziwy wyrok zapadł na klub równo rok po odejściu Batistuty. Gdy w lipcu 2001 roku otworzono klubowe szafy, wypadły z nich trupy. Okazało się, że Fiorentina ma długi w wysokości 50 mln dolarów, co równało się z bankructwem i wyprzedażą wszystkich zawodników. Złota era skończyła się dramatycznie wraz z ogłoszeniem upadłości, spadkiem do Serie C2 i wizją błąkania się drużyny po toskańskich wioskach.
Żyjąc wspomnieniami
Historia drużyny z Florencji jest obrazem wszystkiego, co działo się we włoskiej piłce w tamtych latach. Szczypta szaleństwa, przepychu, taniego blichtru, ale też pozytywnych emocji i wielkich piłkarzy biegających po boiskach. Właśnie za tę niespotykaną mieszankę tego, co w futbolu jest najważniejsze, ludzie kochali włoską piłkę.
Natomiast w kontekście Fiorentiny z lat 90. symboliczny jest fakt, że w zasadzie nie można mówić o żadnych niezapomnianych meczach czy wielkich sukcesach. Półfinał PZP z Barceloną i dwa Puchary Włoch to zdecydowanie za mało.
Złota dekada Fiorentiny sezon po sezonie
http://i67.tinypic.com/m7s20k.png
*zdobycie Pucharu Włoch
W zasadzie złota era „Violi” była okresem wiecznego cierpienia. Przecież nic nie boli kibica bardziej niż to, że mimo olbrzymiego potencjału jego ukochany klub nie jest w stanie osiągnąć zamierzonych celów. Z każdym rokiem niespełnionych nadziei ból się pogłębiał.
Dlatego też, by nie zakończyć tak smutno, sądzę, że pierwszym skojarzeniem na temat „Violi” z tamtego okresu powinien być Gabriel Batistuta. Piłkarz, któremu w fioletowej koszulce Fiorentiny było do twarzy bardziej niż komukolwiek. Podobnie twierdzą też kibice drużyny, którzy w każdym obiecującym zawodniku widzą następcę Argentyńczyka, a także szansę na cofnięcie się w czasie do wspaniałych, fioletowych lat 90.
Super artykuł. dzieki!.
Tekst zupełnie jakby z mojej głowy się wylał. Dzieki