Fernando Llorente – karykatura piłkarza czy jednak bohater?


Lepsza wersja Petera Croucha udowadnia, że drwiny w jego kierunku to już powinna być historia

9 maja 2019 Fernando Llorente – karykatura piłkarza czy jednak bohater?
https://twitter.com/squawka

Llorente jest jak komiksowa postać Ant-Mana, który udziela się w świecie bohaterów, ale tak naprawdę nielicznych obchodzą jego losy. Uważany za postać drugoplanową, niekiedy wyśmiewany, a nawet traktowany jak piąte koło u wozu. Napastnik Tottenhamu nie ma łatwego życia, ale podczas nieobecności Harry'ego Kane'a ujawnia swoją wcześniej nieodkrytą wartość. Hiszpan potrafi być game-changerem.


Udostępnij na Udostępnij na

I to pierwszorzędnym game-changerem. Jeszcze kilka miesięcy temu czy nawet przed rozpoczęciem tego sezonu nikt się nie spodziewał, że jedną z najważniejszych ról będzie odgrywał właśnie Llorente. Nie Harry Kane i nie Dele Alli, a obcokrajowcy, którzy wzięli angielskie sprawy w swoje ręce. I o ile Lucasa Mourę lub Heung-min Sona potrafimy wynosić pod niebiosa, o tyle postać hiszpańskiego napastnika nie budzi tak wielkiego zachwytu. Jednak gdyby nie on, Tottenham nie znalazłby się w finale Ligi Mistrzów.

Droga Llorente do chwały

Kiedyś pewien mędrzec powiedział, że warto nauczyć się doceniania tych niedocenianych. Powiedzmy sobie szczerze: po tak świetnej kampanii Tottenhamu nazwisko byłego piłkarza Swansea nie będzie na czołówkach gazet. Ale zarówno kibic „Kogutów”, jak i całe medium kibicowskie powinno zrozumieć, że Llorente spisuje się momentami nawet lepiej niż Kane. To nie opinia, tylko fakt, który potwierdzają statystyki. Pod nieobecność Anglika jego dubler zanotował kilka kluczowych bramek i asyst.

Gdy najlepszy strzelec Tottenhamu zbierał absencje z powodu kontuzji, Llorente w tzw. międzyczasie strzelił cztery gole i cztery razy asystował. Ten wynik na pierwszy rzut oka nie przedstawia się rewelacyjnie, ale zawierają się w nim niezwykle ważne trafienia. Jak choćby to z Watfordem w lidze, City w Lidze Mistrzów czy Chelsea w EFL Cup, a do tego „zwycięskie” asysty z Newcastle czy PSV, więc mówimy tutaj o niebagatelnym udziale. Takim, który umożliwił londyńczykom bycie tam, gdzie marzenia sięgają wszelkich granic.

Warto sobie przypomnieć, że Llorente przed rozpoczęciem nowego roku musiał liczyć się z regularnym pomijaniem przez trenera. Co zatrważające, do 29 grudnia Hiszpan uzbierał jedynie 153 minuty we wszystkich rozgrywkach, z czego 2/3 tego boiskowego czasu pochodziło z EFL Cup. Oczywiście sytuacja zmieniła się wraz z pierwszymi problemami Kane’a, na których baskijski piłkarz korzysta do dzisiaj. Nie zmienia to jednak faktu, że ogółem w talii Pochettino jest to odległa karta. Odległa, ale w roli bezcennego jokera.

Karykaturalny, ale bohaterski

Patrząc na Hiszpana, nie można pozbyć się wrażenia, że jak na dzisiejsze futbolowe standardy tego typu piłkarz nie ma racji bytu. Ponad 190 centymetrów wzrostu, 34 lata i koniec kariery na najwyższym poziomie tuż za rogiem – nie, to nie brzmi jak gwarancja sukcesu. Jednak Mauricio Pochettino potrafił wykrzesać ze swojego podopiecznego coś, czego nigdy nie widzieliśmy. Może to tylko łut szczęścia albo kwestia jednego momentu, ale nagle na oczach całego świata Llorente stał się cichym bohaterem Tottenhamu.

Mając na koncie tylko 18% możliwych minut i dokładając cegiełkę w postaci jedynie 7% bramek zespołu na wszystkich frontach, Hiszpan bez wyrzutów sumienia może nazywać siebie kluczową postacią. Bo wbrew utartym stereotypom jego najważniejsza praca nie polega na tym, żeby strzelać. Nie, ten piłkarz błyszczy najmocniej dopiero wtedy, gdy ma na boisku kilka konkretnych zadań. Oczekiwać podań, przyjąć piłkę, zastawić się, zdobyć czas i przestrzeń i strzelać lub napędzić akcję, oddając futbolówkę koledze.

Paradoksalnie zarówno w Premier League, jak i Lidze Mistrzów taka metoda działa. Co prawda nie zawsze, ale z wystarczającą skutecznością, by zdobywać punkty i awanse. W końcu Llorente jest do tego stworzony, co pokazał zresztą w dwumeczu z Ajaxem. Hiszpan bił rekordy tegorocznej fazy pucharowej, jeśli chodzi o wygrane pojedynki główkowe i właśnie z tego względu był rewelacyjnym game-changerem. Odkąd wszedł na murawę, defensywa „Godenzonen” była niekiedy bezradna. To była zmiana warta finału.

Dlatego warto doceniać nawet tych, którzy wcześniej byli obiektem memów, żartów czy wyzwisk. Fernando Llorente nigdy nie był futbolowym wirtuozem ani piłkarzem godnym występów w drużynie walczącej o trofea, a jednak przełamuje falę niedowierzania. Choćby tak jak Paulinho po transferze do Barcelony. Zamknął usta wszystkim krytykom swoim pozytywnym wkładem w wyniki zespołu, czego nie brakuje teraz również naszemu tytułowemu bohaterowi. Anóż strzeli bramkę na wagę pucharu? To byłby koniec świata!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze