W dzisiejszym meczu Barcelonie mogłaby stawić czoła tylko... Barcelona. Jeżeli komuś wydawało się, że wobec świetnej dyspozycji Neymara i Suáreza gry drużyny nie może już poprawić powrót Messiego, powinien wysłać do Argentyńczyka oficjalny list z przeprosinami. Rzymianie przegrali na swoje wyraźne życzenie - szkoda jedynie Wojtka Szczęsnego.
Do Polaka nie można mieć bowiem żadnych pretensji. Co więcej, był on najlepszym graczem Romy i tylko jemu powinni dziękować kibice, że Katalończycy nie przebili 7:1 Manchesteru United z 2007 roku. Co do reszty zespołu – nie powinni się dziwić, jeśli we włoskiej prasie zostaną wręcz zlinczowani. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że drużyna, która przegrywa 0:6, dostaje rzut karny, a więc szansę (wątpliwą) na uratowanie honoru, i nie jest w stanie go wykorzystać? Wraz z końcowym gwizdkiem jedyną bramkę dla rzymian strzelił Edin Džeko, dzisiaj najlepszy z najgorszych. Najgorszych, bo podobnie jak koledzy przegrał mecz w głowie, najlepszy, bo z bagażem sześciu goli potrafił wyskoczyć do dośrodkowania i wbić piłkę do siatki. To, że nikt na dobrą sprawę nawet nie próbował Bośniakowi przeszkodzić, to osobna historia.
Gladiatorzy bez broni
Powiedzieć, że podopieczni Rudiego Garcii przegrali ten mecz w szatni, to jak nic nie powiedzieć. Ponieśli oni klęskę już w autobusie do Barcelony, to samo zresztą tyczy się samego szkoleniowca. Ileż było zespołów, które udowodniły, że zmasowaną obroną można „Dumie Katalonii” co najwyżej otworzyć parę kolejnych autostrad do bramki? Dziwić może przede wszystkim fakt, że Roma nie musiała uczyć się na swoich błędach – tych przecież w spotkaniu, w którym była gospodarzem, nie popełniła wiele, co skończyło się cennym 1:1. Trener „Giallorossich” obrał najgorszą z możliwych taktyk na ten mecz, czyli kazał graczom czekać na możliwość gry z kontry. Gospodarze nie mieli najmniejszego zamiaru do takich sytuacji doprowadzać.
The most ever passes for a goal in the #UCL for Messi's goal (27) Simply sublime https://t.co/Ow5VGPflvd pic.twitter.com/87IlFyV3yM
— Match Zone (@MailMatchZone) November 24, 2015
Najmniejszego sensu nie ma pastwienie się nad zawodnikami Romy; jedyne, co można dodać, to kolosalną różnicę klas pomiędzy zespołami walczącymi o tryumf w dwóch czołowych ligach europejskich. Zamiast tego warto skupić się na wirtuozerii, jaką dzisiaj zaprezentowali nam gracze Luisa Enrique. Pamiętacie jeszcze Barcelonę z 2009 roku? Jeśli nie, obejrzycie powtórkę dzisiejszego spotkania. Odbiory 5 sekund po stracie, atak siedmioma piłkarza i obrona ośmioma jednocześnie, tiki-taka w swojej nieskazitelnej postaci, która miała już dawno odejść w zapomnienie – gra Messiego i spółki urzekała. Tutaj znajdziemy jedno, jedyne usprawiedliwienie gości – tak usposobionej Barcelonie nie przeciwstawiłby się dzisiaj żaden zespół na świecie. Jeśli Pique notuje kluczowe podanie w polu karnym piętą, a Neymar wywalcza karnego po samotnym dryblingu przeciwko dwóm przedstawicielom włoskiej szkoły obronnej, nie trzeba wiele dodawać.
MSN, czyli recepta na sukces
Jedną z rzeczy, które dodać jednak trzeba, jest zachwyt. Zachwyt nad grą magicznego trio z Camp Nou. Każdy z tercetu Messi – Suárez – Neymar pokazał dzisiaj niemal wszystko, co futbol w swoim pięknie ma do zaoferowania. Niezliczona ilość prostopadłych zagrań i podań z pierwszej piłki, dryblingów, rozgrywania nawet w kole środkowym oraz wspaniałe bramki – tego kibice od nich oczekują i dokładnie to dostają w zamian za brawa i oklaski. Układ idealny. Pierwszy gol Argentyńczyka to majstersztyk, jakiego nie powstydziłaby się pamiętna drużyna z sześcioma trofeami w jednym roku. Bilans meczowy trzech wyżej wymienionych? 4 trafienia, 3 asysty. Arcydzieło.
Jeśli zespół, który zimą „dostanie” Aleixa Vidala i Ardę Turana, obejdzie się bez kontuzji, możemy być świadkami pierwszego w historii obronionego przez jedną drużynę pucharu Ligi Mistrzów. Przytłaczające posiadanie piłki, całkowite zdezorientowanie rywala, holenderski futbol totalny połączony z południowoamerykańską sambą w ofensywie – Barcelona jest dzisiaj jednym z dwóch, obok Bayernu Monachium, faworytów do wygrania całych rozgrywek.