Everton w końcu w TOP 6? Lepszej szansy mieć nie będzie


Obecny sezon Premier League to idealna okazja, aby w końcu udowodnić, że Everton to klub z aspiracjami na TOP 6

15 września 2020 Everton w końcu w TOP 6? Lepszej szansy mieć nie będzie
https://everton.vitalfootball.co.uk

W 1. kolejce Premier League Everton grał na wyjeździe z Tottenhamem Hotspur. Mecz zakończył się dosyć pewnym zwycięstwem drużyny Carlo Ancelottiego. Ekipa z Liverpoolu była znacznie lepsza od tej z Londynu, co miało też swoje odzwierciedlenie w wyniku. Everton wygrał po raz pierwszy z klubem z TOP 6 od grudnia 2013 roku. To daje jasny sygnał, że "The Toffees" mogą realnie powalczyć o zakwalifikowanie się do europejskich pucharów.


Udostępnij na Udostępnij na

W kontekście Evertonu i zakończenia przez niego sezonu w TOP 6 mówi się od niepamiętnych czasów. Przy każdym starcie nowej kampanii Premier League mówimy, że „The Toffees” w końcu mogą namieszać w czołówce. Argumentujemy to zawsze dobrymi, przynajmniej na papierze, transferami, coraz bardziej zgraną ekipą, dobrym trenerem i… zawsze się mylimy.

Sezon 2020/2021 ma być jednak dla zespołu Carlo Ancelottiego wyjątkowy. Everton faktycznie wygląda teraz na dobrą, zgraną drużynę. Niech świadczy o tym fakt, że pokonał na wyjeździe Tottenham Hotspur, czyli jedną z drużyn, która jest jednym z kandydatów do zakończenia rozgrywek w TOP 6. Pojawiła się szansa, którą po prostu trzeba wykorzystać, ponieważ Everton w końcu ma argumenty, aby skończyć sezon w czołówce. Poniżej prezentujemy kilka z tych argumentów.

Spokój w środku pola

Klub z aspiracjami o najwyższe cele musi wygrywać walkę w środku pola, musi częściej utrzymywać się przy piłce i narzucać tempo gry. Everton problem miał z tym od zawsze. Niepewna druga linia, w której nie było wyraźnego lidera, nie zwiastowała niczego dobrego. W meczach z rywalami z najwyższej półki „The Toffees” po prostu odstawali. Aż do teraz.

Carlo Ancelotti z problemów w linii pomocy doskonale zdawał sobie sprawę. Tuż przed startem Premier League klub ogłosił kupno piłkarza Napoli, Allana, którego to „Carlotto” już znał, ponieważ trenował go właśnie w Neapolu. Allan to walczak, który wie, jak zapanować w środkowej części boiska. Nie boi się wykonać ryzykownego wślizgu, wyskoczyć do główkowego pojedynku. Zrobi wszystko, o co poprosi go trener.

Tak było właśnie w meczu z Tottenhamem Hotspur. Ekipa Jose Mourinho swoje ataki zaczynała od własnej bramki, a kończyła już na środku boiska, gdzie stał czyhający, aby odebrać im piłkę, Allan. Dla wielu to Brazylijczyk był piłkarzem meczu. I trudno się nie zgodzić. Piłkarz nie wyglądał na debiutanta, tylko na weterana, który rozegrał już 300 meczów w Premier League.

Partnerem Brazylijczyka w środku pola był Abdoulaye Doucoure, pozyskany ze spadkowicza z poprzedniego sezonu, czyli Watfordu. Francuz przy Allanie, który wziął kwestie defensywne na siebie, miał wiele swobody. To piłkarz o charakterze box-to-box. Doucoure został kupiony z myślą, aby być mózgiem i silnikiem napędowym Evertonu w środkowej części boiska.

W meczu z Tottenhamem Hotspur Francuz wywiązywał się ze swoich zadań w stu procentach. W szeregach „The Toffees” w końcu zapanował spokój, ponieważ Abdoulaye Doucoure wiedział doskonale, co ma zrobić z piłką. Po jego heroicznej postawie i odbiorze piłki Everton stworzył akcję, z której to podyktowany rzut wolny został zamieniony na jedynego gola w tym spotkaniu.

Mając taki środek pola, złożony z dwóch klasowych piłkarzy, o odmiennych, aczkolwiek uzupełniających się rolach, można twierdzić, a nawet wymagać tego, że Everton będzie konkurował z innymi czołowymi klubami jak równy z równym. A tego właśnie do odnoszenia sukcesów po prostu potrzeba.

Everton ma w końcu Pana Piłkarza

Postawmy sprawę jasno. Każdy klub musi mieć lidera. Manchester City ma Kevina de Bruyne’a i Raheema Sterlinga, Manchester United ma Bruno Fernandesa i Marcusa Rashforda, a Liverpool ma Mohameda Salaha i Sadio Mane. Everton miał tylko Richarlisona, który jest perspektywicznym piłkarzem, ale jeszcze nie wyrósł na lidera zespołu. Gylfi Sigurdsson to piłkarz dobry, ale od najlepszych oczekuje się więcej, a Islandczyk w ważnych spotkaniach często znikał i zawodził.

Na Goodison Park zjawił się jednak James Rodriguez, czyli lekarstwo i nadzieja Evertonu. Piłkarz po nieudanym sezonie w Realu Madryt wydaje się głodny udowodnienia swoich piłkarskich umiejętności. Kolumbijczyk ma razem z Richarlisonem decydować o ofensywnej sile „The Toffees”.

James już w pierwszym meczu pokazał, że nie zapomniał, jak gra się w piłkę nożną. Większość akcji przechodziła właśnie przez Kolumbijczyka, a ten, grając na pozycji prawego skrzydłowego, często schodził do środka boiska i tam brał się za rozgrywanie piłki. Zanotował pięć kluczowych podań. Więcej niż jakikolwiek debiutujący piłkarz w Premier League od czasów Alexisa Sancheza w 2014 roku.

Everton takiego piłkarza jak James Rodriguez po prostu potrzebował. Klub z Goodison Park w końcu znalazł zawodnika, który weźmie ciężar gry na siebie. Kolumbijczyk nie będzie bał się wejść w drybling, uderzyć z 25 metrów czy posłać dalekiej piłki na kilkadziesiąt metrów. „The Toffees” mają lidera, na którym mogą polegać i opierać grę. Mają piłkarza, który nie zawiedzie w kluczowych meczach sezonu.

Trener z prawdziwego zdarzenia

David Moyes był dobrym trenerem, ale na miejsce nie wyższe niż siódme. Marco Silva to po prostu nieudany eksperyment. Carlo Ancelotti natomiast to trener zasłużony. To menadżer, który ma charyzmę, autorytet i fach w ręku. O poprzednim sezonie nie można było nic powiedzieć, gdyż „Carletto” przejął klub, gdy ten był w rozsypce. Teraz miał czas, aby ułożyć go po swojemu.

Trzy puchary Ligi Mistrzów, mistrzostwo Włoch, Francji, Niemiec czy Anglii. To tylko kilka z wielu osiągnięć Carlo Ancelottiego. Włoch ma wszczepić w zawodników Evertonu gen zwycięzcy i wiarę we własne możliwości. Piłkarski potencjał w drużynie „The Toffees” zawsze był spory, ale mało kto potrafił go wydobyć. Ancelotti w Premier League już święcił triumfy. Dlaczego miałby tego nie zrobić ponownie?

Mecz z Tottenham Hotspur pokazał, ile pracy w przygotowanie do sezonu włożył włoski trener. Jose Mourinho lubi być kontrowersyjny, ale jeśli mówi o swoich zawodnikach, że ich nie lubi i jest niezadowolony, to wiedz, że Portugalczyk musiał się czymś zasłonić. Trener „Kogutów” po prostu zdawał sobie sprawę z tego, że Carlo Ancelotti go rozpracował i zasłużenie pokonał.

Evertonowi po prostu brakowało kogoś, kto pokaże zespołowi, jak grać. W końcu to z klub z wielkimi tradycjami, pasją i nadzieją na lepsze jutro. A lepsze jutro „Carletto” jest w stanie zagwarantować.

***

Nie mówimy tu od razu o włączeniu się w walkę o mistrzostwo Anglii. Liverpool, Manchester City, Manchester United i Chelsea to dalej jednak półka wyżej. W założeniu, że TOP 4 jest nam znane, o miejsca 5. i 6. rywalizują zatem Everton, Arsenal, Tottenham Hotspur, Wolverhampton czy Leicester City.

Wszystkie te zespoły zdają się być na podobnym poziomie. Na papierze czysto piłkarsko wyglądają bardzo podobnie. Skoro jednak „The Toffees” pokonali „Koguty” dosyć pewnie, dlaczego mieliby nie pokonać innych, wyżej wymienionych rywali? Szanse są wielkie, kibice naprawdę mają prawo wierzyć, że uda się w końcu zakończyć rozgrywki w TOP 6 i zagrać w europejskich pucharach. Oczekiwania są ogromne, a kibice Evertonu mogą chyba zacytować ulubione powiedzenie kibiców swoich największych rywali: „to jest ten sezon”.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze