Eliminacje Euro 2024: momenty hańby reprezentacji Polski


Przedstawiamy wam listę najbardziej kompromitujących momentów „Biało-czerwonych” w eliminacjach do Euro 2024

18 listopada 2023 Eliminacje Euro 2024: momenty hańby reprezentacji Polski
Norbert Barczyk / PressFocus

Polska, aby jeszcze marzyć o bezpośrednim awansie na Euro, musiała wygrać piątkowy mecz z Czechami. Już wiemy, że tak się nie stało i jeśli chcemy pojechać na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy w Niemczech, będziemy musieli wygrać baraże Ligi Narodów. Były to jedne z najgorszych eliminacji w XXI wieku w wykonaniu naszych reprezentantów. Dlatego zebraliśmy listę najbardziej kompromitujących momentów, które zapamiętamy z tych ośmiu meczów. Oto momenty hańby reprezentacji Polski w minionych eliminacjach.


Udostępnij na Udostępnij na

Ranking został skonstruowany w oparciu o wymiar kompromitacji, jego późniejsze reperkusje oraz ogólną otoczkę. Może to być mecz, pojedyncze zdarzenie albo cała seria, mająca swoje znaczenie. Zaczynamy od najlżejszych przewinień, aby dojść do najcięższych oskarżeń, na które nie ma żadnych usprawiedliwień i wokół których było najgłośniej. Lecz dość już tego wstępu, przedstawmy momenty hańby reprezentacji Polski.

8. Felipe Fernando Santos okazał się pomyłką

To przede wszystkim też trener, który odniósł sukcesy. Taki trener został powołany na selekcjonera. Jest to Felipe Santos. To symboliczny wstęp naszego rankingu. Już podczas konferencji ogłaszającej zatrudnienie nowego selekcjonera można było odnieść wrażenie, że zatrudnienie Felipe Fernando Santosa było pomyłką. Prezes Cezary Kulesza wywołał Felipe Santosa, a nie utytułowanego trenera Fernando Santosa. Ale prawdę mówiąc, nie zrobiłoby to praktycznie żadnej różnicy, gdyby na tę konferencję wyszedł naprawdę jakiś Felipe Santos, np. magazynier z Belenenses albo jakiś stryjeczny bratanek szkoleniowca.

Najdroższy dotychczasowy trener w historii kadry „Biało-czerwonych” okazał się wielkim niewypałem, przez którego w pewnej mierze nie awansowaliśmy bezpośrednio na turniej do Niemiec. Miał to być szkoleniowiec, który pomoże rozwinąć nie tylko dorosłą kadrę, ale również system szkolenia w Polsce. Jedyne co rozwinął, to poziom bumelanctwa, patrząc po ilości wykorzystywanego urlopu. Jego apatia w zachowaniu nie wzbudzała entuzjazmu, przez co dość szybko zniechęcił do siebie znaczną część opinii publicznej. Styl był siermiężny, ale w przeciwieństwie do Jerzego Brzęczka, kompletnie nie przekładał się na wyniki. Czarę goryczy przelał przegrany zasłużenie mecz z Albanią 2:0, ale o tym za chwilę.

7. Wymęczone zwycięstwo na Narodowym z Wyspami Owczymi

W teorii zwycięzców się nie osądza, ale patrząc na styl, w jakim zdobyliśmy trzy punkty przeciwko Wyspom Owczym u siebie, zmuszeni jesteśmy podjąć się krytyki wobec piłkarzy. Oczywiście coraz więcej drużyn zaczyna grać na tyle dobrze, że wyniki po dziesięć, dziewięć do zera, przechodzą powoli do lamusa. Niemniej na własnym stadionie, przed własną publicznością, prowadzić z Wyspami Owczymi dopiero w 77. minucie po golu z rzutu karnego? To lekka przesada, a co gorsza, to Farerzy byli nawet pierwsi bliżsi zdobycia gola niż my. Ostatecznie wymęczyliśmy tą wygraną 2:0, ale po tym meczu wcale nie było radości. Zresztą drugi mecz na wrześniowym zgrupowaniu pokazał, jacy naprawdę jesteśmy mocni.

6. Stracona szansa z Mołdawią

Ten mecz nie był aż tak zły, jak niektórzy chcieliby pokazać, ale nie był też tak dobry, jak chciałby to udowodnić trener Probierz. Na taki, a nie inny obraz składa się fakt, że dzięki zwycięstwu z Wyspami Owczymi i porażce Czechów z Albanią, losy awansu znów były w naszych rękach. Wystarczyło tylko wygrać z Mołdawią na własnym stadionie, ale nawet to okazało się zbyt dużym wyzwaniem dla podopiecznych Michała Probierza. Polacy w tym meczu mieli swoje szanse, fakt, ale ich nie wykorzystali.

Dlatego na końcu remis traktujemy jako zmarnowaną szansę. To nie było tak, że mołdawski bramkarz wyczyniał cuda w bramce albo że obijaliśmy co chwila słupki i poprzeczki. Nie, to był średniej jakości mecz, w którym nie dobiliśmy słaniającego się na nogach rywala. Z tego właśnie powodu mecz z Czechami był klasycznym meczem o wszystko, który jak wiemy, zakończył się porażką.

5. Nowe otwarcie, a zamiast tego fatalna porażka z Czechami

Inauguracyjny mecz z Czechami miał być nowym otwarciem kadry. Przyszedł nowy, doświadczony selekcjoner, miała być już rozwiązana sprawa afery premiowej – w skrócie, to miała być nowa, inna kadra. No i faktycznie była nowa, bo już po pięciu minutach przegrywaliśmy 2:0, a to faktycznie nowość, nawet w przypadku polskiej kadry. Przegrany ostatecznie 3:1 mecz miał być w teorii wypadkiem przy pracy, a był oznaką coraz głębszych i poważniejszych pęknięć na tym na obrazku reprezentacji Polski. W tamtym meczu nie kleiło się nic, a zostaliśmy zaskoczeni jak dzieci po wrzucie z autu w 30 sekundzie(!).

4. Graliśmy o wszystko, a na boisku nie było tego widać

A skoro mówimy o jednym meczu z Czechami, to wspomnijmy drugi mecz. Wydawałoby się, że skoro nasza drużyna ma nóż na gardle, to będzie starała się zrobić wszystko, żeby spróbować zerwać się w ostatniej chwili ze stryczka. Niestety nasi reprezentanci po raz kolejny pokazali, jak bojaźliwą i słabą są drużyną. Zaczęło się nieźle, ale jeden stały fragment gry i znów posypało się jak domek z kart. Oddaliśmy niby osiemnaście strzałów, szkoda tylko, że pięć celnych. Ten mecz zakończył się remisem 1:1 i doszczętnie pogrzebaliśmy nasze szanse na awans. W meczu, w którym powinniśmy fruwać, by zrekompensować kibicom fatalne eliminacje, dostaliśmy ciężkostrawny produkt w nieprzyjemnej jesiennej aurze.

3. Problemy wizerunkowe na każdym kroku (afera alkoholowa, Mirosław Stasiak, bilety dla dzieci)

Do złych wyników na boisku dochodziły również problemy wizerunkowe, które niczym trupy z szafy, wypadały co rusz. Zaczęło się, a jakże inaczej, od kwestii nierozwiązanej afery premiowej. Później doszła kwestia biletów dla dzieci na mecz z Wyspami Owczymi, na który maluchy ostatecznie nie poszły z powodu błędu komunikacyjnego. Piłkarze nie byli skłonni wychodzić do wywiadów, wiedząc, że czeka ich medialna nagonka za ich fatalne występy. Dlatego kazali czekać na siebie mediom, co świadczy o ich odwadze cywilnej. No i nie sposób zapomnieć o aferze po meczu w Kiszyniowie, w którym PZPN pokazał się z najgorszej strony. Zaczęło się od gości związku, którzy nadużywali alkoholu w samolocie i byli nachalni wobec piłkarzy.

Największy szum wywołała jednak osoba Mirosława Stasiaka, skazanego za korupcję prezesa, który zrobił sobie zdjęcie z Cezarym Kuleszą, choć ten zaprzeczał, jakoby zapraszał i widział byłego prezesa Stasiaka Opoczno. Każdemu zdarzają się wpadki, ale w ciągu jednych eliminacji popełnić ich aż tyle?! To już lepiej sprawy ogarnęłyby chyba niektóre afrykańskie związki piłkarskie. A przecież wiemy, jaki tam panuje organizacyjny chaos.

2. Kapitan zarzucił kadrowiczom brak ambicji, a sam był twarzą poddanego bez walki spotkania w Tiranie

Przed wrześniowym zgrupowaniem kadry najwięcej szumu zrobił wywiad Roberta Lewandowskiego z Mateuszem Święcickim we współpracy z Meczykami oraz Eleven Sports. Kapitan naszego zespołu poruszył w nim wiele ważnych wątków, obok których nie powinno przejść się obojętnie. Największym echem odbiła się jednak ta część, w której Robert Lewandowski zarzucał pozostałym kadrowiczom brak ambicji i brania na siebie odpowiedzialności za losy tej drużyny. Dość mocne słowa, które miały być wstrząsem motywacyjnym oraz wstępem do szerszej dyskusji nt. stanu piłki nożnej w Polsce.

W meczu w Tiranie przekonaliśmy się, że napastnik Barcelony sam pod tym względem absolutnie nie jest żadnym autorytetem. Po bezjajecznym meczu całkowicie zasłużenie przegraliśmy z Albańczykami 2:0, którzy od samego początku meczu nas stłamsili. Wywiad naszego Roberta Lewandowskiego miał wstrząsnąć kadrą, a tak naprawdę w niczym nie pomógł. Jedyny i niezamierzony efekt jaki wywołał, to było zwolnienie Fernando Santosa, którego praca doszczętnie straciła sens i który przestał być gwarantem awansu na Mistrzostwa Europy.

1. Niewytłumaczalna klęska w Kiszyniowie

No i dochodzimy do najbardziej skandalicznego, kompromitującego meczu ostatniej dekady, jak i nie XXI wieku. Mowa tutaj o przegranym 3:2 meczu w Kiszyniowie. Różne były momenty hańby reprezentacji Polski, ale ten swoją skalą nieprawdopodobnej mocy przeciwnika, powoduje, że nie było innej opcji, niż pierwsze miejsce. Były selekcjoner Czesław Michniewicz zwykł mawiać, że 2:0 to bardzo niebezpieczny wynik. Po końcowym gwizdku tamtego meczu jego słowa ziściły się w pełni. A przecież pierwsza połowa kompletnie nie zwiastowała takiego scenariusza. Polacy grali bardzo dobrze.

Atakowali, byli stroną przeważającą i zasłużenie prowadzili 2:0, ba, mogli nawet prowadzić 3:0, gdyby Robert Lewandowski wykorzystał pod koniec pierwszej połowy kapitalną okazję na zamknięcie meczu. Lecz to, co się stało w drugiej połowie, na zawsze przejdzie do największych tajemnic tej kadry. Nie wiemy czy zostałoby to wyjaśnione przez Foxa Muldera i Danę Scully albo przez Bogusława Wołoszańskiego.

Zaczęło się od prostej straty w środku pola przez Piotra Zielińskiego, po której Mołdawianie zdobyli gola kontaktowego. Od tego momentu to gospodarze poczuli krew, a nasi kadrowicze dosłownie stanęli. Mołdawianie nie ustępowali z kolejnymi atakami widząc, że Polska jest do ugryzienia. Po golu na 2:2 nie zaczęliśmy się zastanawiać, czy to Polska odpowie na te ataki,  lecz czy to Mołdawianie nas nie dobiją i nie strzelą gola na 3:2.

Co gorsza, tak się niestety stało. Błąd Wojciecha Szczęsnego, główka mołdawianina i wynik 3:2 stał się faktem. Wstyd, po którym kadrowicze uciekli jak tchórze od przyjezdnych kibiców oraz czekających dziennikarzy. Słowem dopowiedzenia: w dwumeczu z Mołdawią, 157 siłą w rankingu FIFA, zgarnęliśmy jeden punkt. Niech to stanowi podsumowanie tej katastrofy, jaką zorganizowali nam piłkarze wespół z selekcjonerami i PZPN-em.

***

Oto momenty hańby reprezentacji Polski w minionych eliminacjach do Euro 2024. Dawno nie widzieliśmy równie złych kwalifikacji w wykonaniu naszych kadrowiczów. Pamiętamy rzecz jasna o batalii o EURO 2004, czy nieudanych próbach awansu na Mistrzostwa Świata 2010 i 2014. Tylko że tamte nazwiska nie przemawiały do wyobraźni tak, jak obecnych kadrowiczów. Większość z nich gra w porządnych europejskich klubach. Nie mówimy, że w gigantach, ale na tyle porządnych, że spokojnie powinni rozprawić się zarówno z Albanią, jak i Mołdawią. Jest nam wstyd i niezależnie od tego, co wydarzy się w barażach o Euro, powiedzmy to sobie wprost – jesteśmy dziadami i na to Euro po prostu sobie nie zasłużyliśmy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze