Ekstraklasowy wyścig żółwi – nie pierwszy, nie ostatni raz…


W 20. kolejce PKO BP Ekstraklasy cała czwórka głównych kandydatów do mistrzostwa Polski straciła punkty z niżej notowanymi rywalami

9 lutego 2025 Ekstraklasowy wyścig żółwi – nie pierwszy, nie ostatni raz…
Zbigniew Harazim

W piątek porażkę poniosła Jagiellonia, w sobotę GKS Katowice pokonał faworyzowany Raków Częstochowa, a Legia uległa Piastowi Gliwice. Lech Poznań, przystępując do niedzielnego starcia z Lechią Gdańsk, teoretycznie nie mógł sobie wyobrazić bardziej sprzyjających okoliczności... No właśnie, tylko teoretycznie. Ostatecznie wyszło dość zabawnie – przedostatnia w tabeli Lechia pokonała lidera 1:0.


Udostępnij na Udostępnij na

PKO BP Ekstraklasa to liga, w której regularnie dzieją się rzeczy pozbawione jakiegokolwiek sensu – i 20. kolejka jest tego najlepszym przykładem. Wszystko wskazuje na to, że czeka nas kolejny wyścig żółwi, w którym drużyny z czołówki będą tracić punkty znacznie częściej, niż powinny. Widzieliśmy to już w przeszłości, więc trudno oprzeć się wrażeniu, że historia znów może się powtórzyć. Kto ma obecnie największe szanse? Od czego będzie zależał końcowy układ tabeli?

Nie tak dawno…

Halo, to wcale nie było tak dawno! W sezonie 2023/2024 mistrzem została Jagiellonia, choć wywalczyła tytuł w ogromnych bólach. Siedem porażek, dziewięć remisów – dokładnie tyle samo, ile zanotował Śląsk Wrocław. Pod względem punktowym (zaledwie 63) był to najsłabszy mistrz Polski od momentu poszerzenia ligi do 18 klubów. Warto jednak pamiętać, że kilka kolejek wcześniej prowadzenie w tabeli stracił pewny siebie Śląsk. Pewny… do czasu. Wrocławianie, którzy do tego momentu punktowali solidnie, złapali zadyszkę, co Jagiellonia potrafiła wykorzystać – choć robiła to w dość nieporadny sposób. Obie drużyny wielokrotnie nie grały na miarę swojego potencjału i regularnie gubiły punkty.

Przejdźmy do konkretów: od 20. kolejki Jagiellonia w 14 meczach straciła punkty ośmiokrotnie, a Śląsk – aż dziewięć razy. W kontekście dwóch najsilniejszych zespołów w kraju brzmi to absurdalnie, ale tak właśnie było. Remisy i porażki z Ruchem Chorzów (przedostatnim klubem w tabeli) czy bardzo słabą w tamtym sezonie Cracovią miały kluczowe znaczenie dla końcowego układu tabeli. Takich meczów po prostu nie wolno przegrywać – a przynajmniej nie aż tak często…

W pewnym momencie do walki włączyła się nawet Legia Warszawa, która jesienią punktowała katastrofalnie. Ostatecznie skończyła na 3. miejscu, bo w końcówce sezonu ponownie złapała zadyszkę – porażki z Widzewem i Radomiakiem Radom przekreśliły jej szanse na mistrzostwo. Choć było blisko. A Lech Poznań? Najgorszy od lat „Kolejorz” i tak zakończył sezon na całkiem przyzwoitym, 5. miejscu. Cała walka o tytuł miała w sobie sporo absurdu – i nie można wykluczyć, że w tym sezonie zobaczymy powtórkę tej historii, tylko z innymi aktorami.

Lech nie może, a wręcz musi!

Powiedzmy sobie szczerze – po rundzie jesiennej to Lech Poznań jest zdecydowanie głównym kandydatem do zdobycia mistrzostwa Polski. Jeśli „Kolejorz” nie sięgnie po tytuł, będzie to można uznać wręcz za kompromitację. I to niemałą, bo jeszcze niedawno wydawało się, że trofeum jest już niemal przypisane do jego gabloty. I rzeczywiście – były ku temu solidne podstawy. W przeciwieństwie do Jagiellonii czy Legii podopieczni Nielsa Frederiksena nie grają w europejskich pucharach i mogą w pełni skupić się na PKO BP Ekstraklasie. Podobnie wygląda sytuacja Rakowa Częstochowa, choć styl jego zwycięstw bywa wymęczony i mniej przekonujący. Cracovia i Pogoń Szczecin wciąż liczą się w walce, ale dysponują znacznie słabszymi kadrami.

To sprawia, że Lech nie może, a wręcz musi zdobyć mistrzostwo. To on jest na wygranej pozycji i to on ma obowiązek oddalić się w najbliższym czasie od peletonu. A terminarz wydaje się naprawdę korzystny. Ułożył on mu się w taki sposób, że „łatwe mecze” przeplata się tymi trudniejszymi, wydłużając czas na przygotowanie do najważniejszych wyzwań. „Kolejorz” ma przed sobą mecze w takiej kolejności: Raków, Zagłębie, Pogoń, Stal, Jagiellonia, Śląsk, Korona, Motor, Cracovia, Radomiak, Puszcza, Legia, GKS, Piast. Pogrubione są nazwy drużyn ze ścisłej czołówki. A samo 14 meczów w trzy miesiące nie brzmi tak źle przy 18 u niektórych ekip (przynajmniej 18, gdyż wszystko zależy od dyspozycji Legii/Jagiellonii w pucharach).

Marta Badowska / PressFocus

Czas pokaże

Wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerują, że tytuł zgarnie Lech. Z drugiej strony, widać w tym zespole jednak pewne mankamenty, które w późniejszym etapie sezonu mogą się jeszcze bardziej uwydatniać. O co chodzi? O uzależnienie się od pojedynczych zawodników. Tak miernego i bezbarwnego Lecha jak w spotkaniu z Lechią Gdańsk dawno nie widzieliśmy. Zaryzykujemy tezę, że był to jego najgorszy mecz w bieżących rozgrywkach. Brakowało jasnego planu na konstruowanie akcji ofensywnych. Patrząc na to, że Lechia atakowała od Lecha dużo częściej i robiła to bardziej konkretnie (tak, ta słaba Lechia), można było naprawdę podważyć moc tej drużyny. Lechia w pełni zasługiwała na to zwycięstwo i oczywiście wpłynął na taki obraz tego meczu w dużej mierze Douglas, który opuścił boisko w 14. minucie z powodu czerwonej kartki.

Brakowało w tym spotkaniu jednak również Afonso Sousy, od którego okazało się, że zależy jeszcze więcej, niż pewnie większość myślała. Jagiełło czy też nowy nabytek Gisli Thordarson to jednak piłkarze na dużo niższym poziomie, co przez Lechię zostało obnażone w sposób wybitny. Lech nie rotuje dużo, więc tak naprawdę nie wiemy do końca, jakie są jego możliwości przy pozbawieniu zespołu najlepszych zawodników… Co będzie, jeżeli wypadną kolejni… Zdajemy sobie sprawę, że w poprzednim akapicie nałożyliśmy na Lecha dość dużą presję. Przy tym apelujemy jednak o spokój. Lech już się potykał i będzie jeszcze to robił. Pytanie, jak odpowie na to reszta…

Komentarze
Kamil Szeliga (gość) - 1 dzień temu

Śmierć legionistom, tylko Lech.
Pozdrawiam

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze