Ekstraklasa: Legia wygrywa klasyk w Krakowie!


6 grudnia 2015 Ekstraklasa: Legia wygrywa klasyk w Krakowie!

Nie udało się "Białej Gwieździe" przełamać fatalnej passy spotkań z Legią, a także pokonać któregokolwiek z rywali w ostatnich prestiżowych pojedynkach. Po porażce z Lechem Poznań i Cracovią w niedzielę przy Reymonta od Wisły lepsza okazała się warszawska Legia, która zwyciężyła 2:0 po bramkach pewnego węgierskiego napastnika i jego szwajcarskiego kolegi.


Udostępnij na Udostępnij na

Już przed meczem potwierdziły się przypuszczenia o kadrowym kryzysie krakowian. Pod nieobecność między innymi Pawła Brożka i Macieja Sadloka trener Broniszewski wytoczył na murawę wszystko, co miał w zanadrzu, a na ławce, oprócz rezerwowego bramkarza Michała Miśkiewicza, zasiedli wyłącznie piłkarze ze znikomym lub żadnym ligowym doświadczeniem. Wśród nich chociażby Konrad Handzlik – siedemnastolatek, którym poważnie interesuje się Legia – jak dotąd zagrał minutę w ekstraklasie. W sumie szóstka graczy z pola na ławce nie rozegrała w najwyższej lidze nawet… dwóch godzin (dokładnie 108 minut)! Na lewą obronę desygnowano Tomasza Cywkę, dla którego był to pierwszy mecz na tej pozycji w karierze.

W Legii w oczy rzucił się brak Guilherme w wyjściowej jedenastce, zdaniem trenera Czerczesowa na miejsce w składzie bardziej zasłużył Ivan Trickovski. Co ciekawe, w osiemnastce na mecz znalazło się miejsce dla drugiego, nieco „zakurzonego” Brazylijczyka, którego trener odkopał z rezerw. Mowa o Pablo Dyego, czyli „produkcie” współpracy warszawian z Fluminense Rio De Janeiro.

 

Wisła Kraków
Wisła Kraków (fot. Marcin Kuźnia)

Pierwsza połowa to po pierwsze pech i tak doświadczonej przez życie Wisły – po kilkunastu minutach z powodu urazu z boiska zszedł Boban Jović, którego zastąpił jeden z „dzieciaków”, a więc Jakub Bartosz. Jak się jednak okazało, presja nie zjadła młodego zawodnika „ Białej Gwiazdy” , który nie tylko nie odstawał od kolegów – należał wręcz do najlepszych piłkarzy na murawie. Po drugiej stronie biegał wyżej wspomniany Cywka, który miał znacznie więcej problemów z powstrzymywaniem legionistów. Nawet jeśli nie grali oni wybitnego spotkania, to prawa flanka była miejscem większości ataków, aktywny był zwłaszcza Bartosz Bereszyński – w pierwszej połowie najlepszy w barwach gości.

Dobrze prezentował się także Ondrej Duda, który zdecydowanie wyróżniał się w marazmie środka pola, gdzie o dziwo nie radził sobie żaden z zespołów, oba nie były w stanie uspokoić gry, stąd częsta „kopanina”. Ogólny obraz gry to przewaga optyczna Wisły, która stwarzała sobie więcej sytuacji, z przewrotką Guerriera na czele. W drużynie gości osobny mecz z samym sobą rozgrywał Tomasz Brzyski mający problemy z dokładnością. Połowę podsumowało dośrodkowanie z rzutu wolnego, które powędrowało w górne trybuny na łuku stadionu.

Początek drugiej części spotkania dał nadzieję na rozkręcenie się widowiska, obie drużyny zaczęły z animuszem, tempo wyraźnie wzrosło, atakowały oba zespoły. Nieobecny był Michał Kucharczyk, który wyszedł na murawę dziwnie usztywniony, podejmował wyłącznie złe decyzje. Mimo to trener Czerczesow w pierwszej kolejności zmienił Ondreja Dudę, wprowadzając Guilherme. W Wiśle z minuty na minutę rozkręcał się Jakub Bartosz, który rozgrywał zaskakująco dobre spotkanie. Po jego dalekich wyrzutach z autu dochodziło do najlepszych okazji dla „Białej Gwiazdy”, ponadto młody defensor nieźle dośrodkowywał, w obronie zaś grał jak profesor. Nastolatek powinien żałować, że piłkarska jesień dobiega końca – jeśli miałby się tak prezentować przez resztę sezonu, nowy trener Wisły musi znaleźć nowe miejsce na boisku dla Bobana Jovicia.

Druga połowa to także wyraźna zmiana taktyczna w drużynie Czerczesowa. Do środka obrony cofnięty został Stojan Vranjes, Legia płynnie przechodziła więc do systemu 3–5–2, w którym drugim napastnikiem był Trickovski lub Guilherme. Intensywność spotkania rosła z minuty na minutę, na kwadrans przed końcem była to już klasyczna wymiana ciosów. Co rusz atakowali albo gospodarze, albo goście. Jak mawiał klasyk, „zrobił nam się mecz”.

Aleksandar Prijović
Aleksandar Prijović (fot. Grzegorz Rutkowski)

Irytacja trenera gości nieskutecznością doprowadziła do zmiany systemu na 4–3–3 z…trójką nominalnych napastników! Za Vranjesa i Kucharczyka na boisko weszli Arkadiusz Piech i Aleksandar Prijović. Rosyjski szkoleniowiec zagrał więc va banque, co opłaciło się bardzo szybko. W 85. minucie bramkę zdobył Sami Wiecie Kto. Nemanja Nikolić, dwadzieścia trafień w dziewiętnastu meczach ekstraklasy. W ostatniej minucie kontrę i akcję dwójkową z Węgrem wykorzystał Aleksandar Prijović i podwyższył wynik na 2:0.

Na konferencji pomeczowej trener Marcin Broniszewski zaapelował do dziennikarzy, żeby przekazali kibicom, że drużyna będzie walczyć do upadłego. Podkreślił dobrą grę defensywną środka pola, przyznał też, że akcje ofensywne konstruowane przez jego zespół nie były najlepsze, stąd brak klarownych sytuacji do zdobycia bramki. Nie chciał oceniać poszczególnych piłkarzy, a zwłaszcza Jakuba Bartosza – wygląda na to, że uraz kolana Bobana Jovicia jest na tyle poważny, że wykluczy Słoweńca z gry na do końca roku, stąd uzasadniony brak „pompowania” młodego zawodnika.

Wisła znów ma prawo czuć, że przegrała mecz niezasłużenie. Z taką skutecznością niewiele jednak osiągną. Jeśli Górnik Łęczna pokona w poniedziałek Pogoń, krakowianie wypadną z czołowej ósemki. Legia umocniła się na pozycji wicelidera, do Piasta Gliwice traci już tylko pięć punktów.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze