Ekstraklasa: Bez fajerwerków


28 lutego 2009 Ekstraklasa: Bez fajerwerków

W dwóch spośród czterech zaplanowanych na ostatni dzień lutego meczach piłkarze za wiele dobrego nie pokazali. Dotyczy to zwłaszcza derbów Śląska, po których chyba każdy spodziewał się zdecydowanie więcej. W dotychczas rozegranych sobotnich spotkaniach padły zaledwie dwa gole.


Udostępnij na Udostępnij na

Starciem kolejki określano prestiżowe derby Śląska. W Chorzowie po raz kolejny naprzeciw siebie stanęły jedenastki Ruchu i Górnika Zabrze. Za faworyta konfrontacji należało uznać raczej ekipę gospodarzy, głównie ze względu na wyższe miejsce w Ekstraklasie. Górnik przystępował do tej potyczki z pozycji ostatniego w tabeli. W pierwszej połowie sytuacji podbramkowych było jak na lekarstwo. Zawodnicy obu zespołów zdecydowanie nie zachwycali. Widać po nich było, że są nieco pogrążeni we śnie zimowym. Do przerwy utrzymał się rezultat bezbramkowy.

Górnik Zabrze wreszcie wygrał.
Górnik Zabrze wreszcie wygrał. (fot. http://www.wislasoccer.com/ Krzysztof Porębski)

Druga połowa rozpoczęła się wymarzenie dla gości. Zaledwie 120 sekund po wznowieniu gry podopieczni Henryka Kasperczaka zdobyli upragnionego gola, a jego autorem okazał się Adam Banaś. Ogromna radość zapanowała w ekipie z Zabrza. Chorzowianie starali się odrobić straty, ale nie mogli przełamać defensywy przyjezdnych. Starali się, ale jakoś nie mogli. Nie pomogła im nawet czerwona kartka dla Grzegorza Bonina. Ostatecznie to Górnik pokonał swojego rywala i zwycięsko wszedł w 2009 rok. Kibice z Zabrza na pewno mają nadzieję na poprawę gry swoich podopiecznych, bo wielokrotnemu mistrzowi kraju spaść z Ekstraklasy po prostu nie wypada.
Szersza relacja z meczu tutaj

Starcie Cracovii z Piastem miało być meczem o być albo nie być dla którejś z drużyn. Wygrana otwierała drogę do zapewnienia sobie w miarę bezpiecznej przewagi nad strefą spadkową. Wydawało się, że oba teamy będą szczególnie umotywowane do dobrej gry. Jednak wielkie nadzieje nie doczekały się realizacji. Od samego początku obie uczestniczące w tym meczu ekipy nie prezentowały nic wielkiego. Brakowało ciekawych akcji i sytuacji podbramkowych. Do przerwy na tablicy świetlnej widniał rezultat 0:0.

Wydawało się, że między połowami trenerzy jakoś nakłonią swoich podopiecznych do lepszej gry. Kibice zgromadzeni na stadionie nadal mogli czuć się niezadowoleni. Piłkarze prezentowali się z nie najlepszej strony. Widać było wyraźnie, że w tym meczu uczestniczą dwa zespoły broniące się przed spadkiem. Z czasem lekką przewagę osiągnęła Cracovia. W 73′ do gospodarzy uśmiechnęło się szczęścia. Zdobyli gola, którego autorem okazał się ich nowy nabytek, Bartosz Ślusarski. Piast do wyrównania doprowadzić nie zdołał, dzięki czemu „Pasy” wydostały się ze strefy spadkowej, spychając tam właśnie gliwiczan.

Remis w starciu beniaminków

Nad Bałtykiem miał miejsce pojedynek tegorocznych beniaminków – Lechii Gdańsk oraz Śląska Wrocław. Oba kluby mają ambitne plany na przyszłość, chociaż na razie w tabeli dzieli ich aż 12 punktów. Ale dzisiaj, jak to na początku sezonu bądź rundy, faworyta ciężko było wskazać.

W pierwszych minutach zarówno „biało-zieloni”, jak i „Wojskowi” grali za bardzo asekuracyjnie, aby nie popełnić błędu. Poziom adrenaliny miejscowym kibicom podniósł się dopiero w 15. minucie, kiedy to w sytuacji sam na sam z Pawłem Kapsą nie potrafił wykorzystać Janusz Gancarczyk. Gdańszczanie, chociaż mieli lekką przewagę, nie potrafili odpowiedzieć niczym szczególnym. Zmieniło się to dopiero w ostatnim kwadransie. 33. minuta – strzał z dystansu Łukasza Surmy broni Wojciech Kaczmarek, 37. minuta – próbę Macieja Rogalskiego blokuje Jarosław Fojut, 43. minuta – futbolówka przypadkowo odbija się od Pawła Buzały, ale wrocławski golkiper nie dał się pokonać.

Druga odsłona znakomicie rozpoczęła się dla gości – z dośrodkowania Sebastiana Mili skorzystał Jarosław Fojut, który wpisał się na listę strzelców w debiucie na boiskach Ekstraklasy. Kilka chwil później podopieczni Ryszarda Tarasiewicza mogli podwyższyć rezultat, ale w obu przypadkach Przemysław Łudziński mógł zachować się dużo lepiej. Najpierw 26-latek przegrał pojedynek „oko w oko” z Kapsą, a następnie niecelnym uderzeniem zakończył akcje z Milą.

Szturm wrocławskich zawodników minął, więc do odrabiania strat przystąpili gospodarze. Ich trud został nagrodzony w 76. minucie po uderzeniu zza pola karnego Macieja Kowalczyka. To trafienie jeszcze bardziej zmotywowało miejscowych, którzy do ostatniego gwizdka nie potrafili sobie stworzyć żadnej stuprocentowej okazji na wygranie meczu przyjaźni ze Śląskiem, który po zmianie – poza pierwszym kwadransem – zawiódł swoich fanów. 

Wraca „Franek, łowca bramek

Po 16. latach do rodzinnego Białegostoku wrócił Tomasz Frankowski. Jeśli ktoś zastanawiał się, czy 35-latek zagranicą utracił swoją formę strzelecką, to po dzisiejszym spotkaniu nie będzie miał już żadnych wątpliwości: Tak, niski snajper znów będzie postrachem bramkarzy Ekstraklasy, a na Podlasiu – jak kiedyś pod Wawelem – w modzie będzie powiedzenie: „Franek, łowca bramek”.

Trzykrotny król strzelców w trzy minuty zapewnił białostoczanom trzy punkty, trafiając do siatki w 26. i 29. minucie. Najpierw Kamil Grosicki – świetny debiut młodego skrzydłowego – zagrał do Bruno, Brazylijczyk odegrał właśnie do Frankowskiego, który – po swojemu – wpakował futbolówkę do siatki. Druga gol także w stylu „Franka”, który sytuacji sam na sam z bramkarzem rywali nie zwykł marnować. Wynik spotkania w 74. minucie ustalił Paweł Zawistowski.

Współpraca: Łukasz Koszewski

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze