Tak jest za każdym razem. Gdy tylko zmieni się trener w dowolnej polskiej drużynie i wygra pierwszy mecz – słyszymy o mitycznym „efekcie nowej miotły”. Teoria, która staje w opozycji do zdrowego rozsądku, mówiącego, że trener potrzebuje minimum jednego okresu przygotowawczego, by odcisnąć piętno na drużynie czasem zdaje się sprawdzać.
W czasie trwania rundy wiosennej pięć klubów T-Mobile Ekstraklasy zdecydowało się zmienić trenerów. Na tę chwilę można powiedzieć, że dwie z tych roszad były bezwzględnie udane, dwie niekoniecznie a z oceną tej ostatniej powinniśmy się jeszcze chwilę wstrzymać. Jak to jest z tym słynnym efektem? Czy faktycznie aż tak wymiata?
Miotła działa
Jak już wyżej wspomniałem, dwie zmiany trenerów wyszły klubom na dobre. Chodzi oczywiście o Wisłę Kraków i Pogoń Szczecin. W przypadku „Białej Gwiazdy” widać zauważalny efekt. W czterech pierwszych wiosennych meczach ligowych, w czasie gdy szkoleniowcem był Franciszek Smuda, Wisła wywalczyła jeden punkt. Odkąd trenowaniem piłkarzy przy Reymonta zajmuje się Kazimierz Moskal, drużyna nie zanotowała choćby jednej porażki. Dwie wygrane i cztery remisy w sześciu meczach nie są może wybitnym osiągnięciem, jednakże wpływ trenera na poszczególnych piłkarzy jest aż nadto widoczny.
Najlepszym przykładem jest oczywiście Wilde-Donald Guerrier. Smuda bardzo często narzekał na brak zdolności taktycznych Haitańczyka, otwarcie krytykował jego grę. Po powrocie z ostatniego zgrupowania reprezentacji karaibskiego kraju Guerrier wrócił zupełnie odmieniony. Czy za wzrost formy odpowiada Moskal? Nie wiadomo. Możliwe, że w tym wypadku mamy do czynienia z odblokowaniem się piłkarza z powodu odejścia poprzedniego trenera. Czyli, to nie Moskal pomógł, tylko Smuda szkodził. Tak czy inaczej, efekt jest piorunujący. Za poprzednika Haitańczyk zdobył jedną bramkę w trzynastu meczach ligowych w tym sezonie. Za Moskala pięć goli w czterech spotkaniach. Nie można mówić o przypadku.
Drugim zespołem, któremu zmiana trener wyszła na dobre jest Pogoń Szczecin. Kibice byli wyraźnie niezadowoleni grą swoich piłkarzy za kadencji trenera Kociana, głośno domagali się powrotu Dariusza Wdowczyka na stanowisko szkoleniowca zespołu. Włodarze klubu wysłuchali próśb tylko połowicznie. Słowaka zwolniono, na jego miejsce postanowiono zatrudnić Czesława Michniewicza. „Polski Mourinho” w pierwszych wywiadach podkreślał, że nie jest w stanie w żaden sposób wpłynąć na zespół bez okresu przygotowawczego, może jedynie spróbować podbudować piłkarzy psychicznie – tak, by uwierzyli, że potrafią grać w piłkę. Efekt? Trzy mecze za Michniewicza, trzy zwycięstwa i powrót do grupy mistrzowskiej. Za Kociana w siedmiu spotkaniach jedna wygrana i dwa remisy – różnica diametralna.
Czy można mówić o przypadku w osiągnięciu takiego skoku jakościowego? Z pewnością nie. Michniewicz to chyba nawet większy „Kaszpirowski” niż był nim Ryszard Tarasiewicz w Zawiszy, kiedy to został tak nazwany przez prezesa klubu Radosława Osucha. Gdyby przytoczyć tylko te dwa przykłady, teoria o nowej miotle byłaby dość mocna. Niestety, badanie naukowe wymaga kilkunastu próbek i kilku serii powtórzeń. W przypadku tej tezy również nie brakuje wyników zaprzeczających.
Miotła nie działa
Na dwa wyżej opisane kluby z zazdrością patrzą w Bełchatowie i Gliwicach. Zwolnienie Kamila Kieresia i zatrudnienie Marka Zuba było szeroko komentowane jako niewdzięczność i krótkowzroczność włodarzy klubu. Można było jednak zrozumieć chęć silnego wstrząśnięcia zespołem, który bardzo potrzebował punktów. Tak się jednak nie stało, cztery pierwsze mecze Zuba jako szkoleniowca Bełchatowa to katastrofa – jeden punkt, dwa gole strzelone i osiem straconych. Ekstraklasa w przyszłym sezonie jest mocno zagrożona w mieście z województwa Łódzkiego.
Piast z kolei zdecydował się zwolnić sympatycznego Angela Pereza Garcię i postawić na byłego reprezentanta Czech, Radoslava Latala. Cel był jasny – drużyna miała awansować do grupy mistrzowskiej, by nie drżeć o utrzymanie do ostatniej kolejki. Wiadomo już, że ta sztuka się nie uda. Piast Latala jest bezkompromisowy, w pięciu meczach zdobył sześć punktów wygrywając dwa i przegrywając trzy mecze ligowe. Czech krytykował przygotowanie fizyczne piłkarzy, niektórym pozmieniał pozycje boiskowe, jednak na liczbę zdobywanych punktów nie przełożyło się to w wyraźny sposób.
Obalamy teorię „efektu nowej miotły”? Mamy wynik 50/50 na czterech świeżych przykładach, więc nie ma istotności statystycznej – innymi słowy czasem działa, czasem nie. Należy jeszcze wspomnieć o najświeższym przykładzie. Przyjście Jacka Zielińskiego do Cracovii jak na razie poskutkowało wygraniem pierwszego meczu. Należy jednak nadmienić, że było to zwycięstwo naprawdę imponujące. Pokonanie rewelacji wiosny i bezpośredniego rywala w walce o utrzymanie, jakim jest Zawisza Bydgoszcz, wynikiem 3:0 na wyjeździe, to nie było to, czego spodziewała się większość obserwatorów. Nie można oczywiście mówić, że Zieliński odmienił Cracovię, jest na to stanowczo za wcześnie. Dokonał jednak czegoś dawno nie widzianego – „Pasy” wygrały swój mecz bezsprzecznie, po zdobyciu bramki wyglądali na niezwykle pewnych swoich umiejętności. Oglądając mecze tej drużyny mogliśmy być częstymi świadkami takich obrazków – zawsze jednak chodziło o rywali Cracovii, którzy wychodzili na mecz jak po swoje.
Jak więc jest z rolą nowych szkoleniowców i ich wpływie na zespół? Wydaje się, że często nowy trener traktowany jest przez piłkarzy jako wybawca od poprzedniego, z którym nie potrafili współpracować w satysfakcjonujący sposób. Psychiczny luz, jaki łapie drużyna, może pociągnąć za sobą dobre wyniki, które przypisuje się warsztatowi nowego trenera. Jednak o tym, czy szkoleniowiec ma wpływ np. na organizację gry zespołu, wypracowanie stałych fragmentów gry i wszystkich innych elementów taktycznych, wiadomo dopiero po upływie kilku miesięcy.
[interaction id=”553fea63a39598ff057f31b4″]