Poprzedni sezon zakończyli jako moralni zwycięzcy ligi francuskiej, plasując się tuż za plecami PSG. Przedsezonowe transfery zapowiadały kolejny świetny sezon, tymczasem piłkarska duma Księstwa, AS Monaco, okupuje strefę spadkową w Ligue 1. Zastanawiamy się, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy.
Miłe złego początki
Podopieczni Leonardo Jardima już w przedsezonowym spotkaniu o Superpuchar Francji zaprezentowali się bardzo słabo, ulegając największemu konkurentowi z Paryża aż 0:4. Można było to uznać za jednorazowy incydent, tym bardziej że w pierwszym ligowym spotkaniu bez większych problemów pokonali Nantes 3:1. Jak się jednak później okazało, były to miłe złego początki – od tego spotkania minęły niecałe dwa miesiące, w trakcie których „Czerwono-biali” nie zdołali odnieść żadnego zwycięstwa. Próżno szukać tak słabego startu w ich wykonaniu w ostatnim dwudziestoleciu – nawet gdy spadali do Ligue 2, mieli zdobytych więcej punktów po dziewięciu pierwszych ligowych spotkaniach niż obecnie. Wtedy było to osiem oczek, teraz na swoim koncie mają o dwa mniej.
Letnie transfery
Gdzie doszukiwać się przyczyn tak słabej formy wicemistrzów Francji? Przede wszystkim trzeba sobie szczerze powiedzieć, że wykonane przed sezonem ruchy transferowe nie spełniają pokładanych nadziei. Oczywiście Monaco jak co roku postawiło na młodzież, nie oszczędzając podczas letniego okienka – świadczy o tym 20 milionów euro wydanych na 17-letniego Willema Geubelsa z Olympique Lyon czy przede wszystkim 30 milionów, które zapłacono za 22-letniego Aleksandra Golovina. Rosjanin po świetnym mundialu był łakomym kąskiem na rynku, toteż ściągnięcie go na Stade Louis II można było rozpatrywać jako spory sukces Michaela Emelano. Gwiazda „Sbornej” jak na razie jednak zupełnie nie radzi sobie z presją, a największy francuski dziennik „L’Equipe” donosi, że skrzydłowy żałuje swojej decyzji – przed sezonem odrzucił ofertę Chelsea Londyn. Bez wątpienia na fatalny start sezonu wpływać mogą również transfery z Monaco, gołym okiem widać, że odejście Kyliana Mbappe, Thomasa Lemara oraz Fabinho pozbawiło szkieletu drużyny, która jeszcze dwa sezony temu zdetronizowała Paris Saint Germain w Ligue 1.
Rotacja a’la Jardim
Kiedy zestawimy skład Monaco z ostatnich ligowych spotkań z jedenastką, która wybiegła na mecz Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund, w oczy rzuca się jedno – rotacja. Trener Leonardo Jardim mocno eksperymentuje z zestawieniem swojej drużyny, co bez wątpienia może wpływać na stabilność formy. Oczywiście szachowanie składem jest konieczne w przypadku gry na dwa fronty, jednak przyjrzyjmy się temu bliżej – w spotkaniu z BVB na boisko wybiegł zespół z sześcioma zmianami w stosunku do ligowego meczu z Stade Rennes. Warto dodać, że przegrany 0:3 mecz z liderem Bundesligi odbył się zaledwie pięć dni później. Łącznie od początku sezonu Jardim skorzystał już z 27 piłkarzy, nie zdarzyło mu się również dwukrotnie wystawić takiego samego składu w żadnym z dwunastu rozegranych spotkań, co jest fenomenem nie tylko w skali ligi, ale też i Europy.
Wotum zaufania
Problemy klubu z Monako nie wyglądają na przejściowe. Kamil Glik i spółka mają twardy orzech do zgryzienia, gdyż sezon wkracza w kluczową fazę, a patrząc na ich grę i wyniki, trudno być optymistą. Utrata kluczowych zawodników, nieudane transfery i tragiczne wyniki na początku sezonu mogą świadczyć o tym, że po latach pełnych sukcesów AS Monaco stało się zakładnikiem swojej polityki transferowej i obecny sezon może być jednym z trudniejszych dla fanów tego zespołu. Co prawda sam Jardim twierdzi, że spodziewał się problemów, jakie mogą go spotkać w ciągu najbliższego roku, a włodarze klubu udzielili mu wotum zaufania. Nie ma w tym nic dziwnego, 44-letni trener już niejednokrotnie udowadniał, że potrafi uporać się z kryzysem. Terminarz sprzyja Monaco, ponieważ w dwóch następnych kolejkach zmierzy się z beniaminkiem ze Strasbourga i ze słabym Dijon, jednak warto zaznaczyć, że w przypadku kolejnej utraty punktów przez „Les Asemistes” strata do ligowej czołówki może powiększyć się do piętnastu punktów. Wówczas nawet rosyjski miliarder Dmitryj Rybołowlew może stracić cierpliwość do portugalskiego szkoleniowca.