W miniony weekend Valencia pokonała FC Barcelona 2:0. Wynik mógł być jednak inny, ale strzał z rzutu karnego zatrzymał Marc-Andre ter Stegen i co ciekawe, była to dopiero jego pierwsza obroniona "jedenastka" w La Liga. Niemiec to wybitny fachowiec, ale najlepszemu w tym aspekcie – w historii hiszpańskiej ekstraklasy – nie dorasta nawet do pięt. Diego Alves w ciągu dziesięciu sezonów obronił bowiem 22 strzały z jedenastu metrów. Po prostu mistrz, który opanował tę sztukę do perfekcji. Pamiętacie tego brazylijskiego golkipera?
Zacznijmy jednak od spotkania z ostatniego weekendu. Mimo że „Duma Katalonii” zmieniła trenera, to nie zmieniła się forma poszczególnych zawodników. Quique Setien to szkoleniowiec o zupełnie innej filozofii gry niż Ernesto Valverde – i to widać – ale mając piłkarzy w tak złej formie, nie da się za wiele zrobić, pstrykając palcami. W Barcelonie nie ma czasu na kilka wpadek z rzędu. Zaraz rusza Liga Mistrzów, a tak słabo prezentująca się „Blaugrana” wcale nie będzie takim wyraźnym faworytem w meczu przeciwko Napoli.
Na szczęście dla wszystkich „cules” dalej w składzie mają Leo Messiego. Aż strach myśleć, co będzie, gdy go w końcu zabraknie, oraz Marca-Andre ter Stegena. Niemiecki bramkarz rewelacyjnie przyjął się w Katalonii i przez te kilka sezonów zrobił tak ogromny postęp, że teraz jest jednym z trzech najlepszych golkiperów na świecie. Genialny refleks, efektowne parady – jak mało kto potrafi tak wisieć w powietrzu – i dogranie piłki, w końcu ma już dwie asysty w obecnym sezonie La Liga. Swoją drogą ma więcej ostatnich podań niż Eden Hazard.
Jeśli jednak mielibyśmy wskazać jakiś słaby punkt ter Stegena, bez wahania powiedzielibyśmy, że są to rzuty karne. Nie jest to element, w którym bramkarz FC Barcelona czuje się najlepiej. Zapewne ktoś sobie w tym momencie pomyśli: „Zaraz, zaraz, przecież nie raz bronił on strzał z jedenastu metrów”. Owszem, nie jest tak, że Niemiec w ogóle nie potrafi wygrać tego typu rywalizacji sam na sam. Mimo wszystko procentowo wygląda to blado.
Ale od kiedy przyszedł do Hiszpanii, w barwach Barcelony sztuka ta udała mu się zaledwie sześciokrotnie. A przecież jest to jego szósta kampania dla „Dumy Katalonii”. Cztery razy bronił strzały z rzutów karnych w Lidze Mistrzów i po jednym razie w Superpucharze Hiszpanii oraz Primera Division. Tak, ta wczorajsza obroniona „jedenastka” (z 14. minuty meczu z Valencią) była pierwszą skuteczną paradą ter Stegena w lidze hiszpańskiej.
Cóż, nie każdy lubi i potrafi bronić rzuty karne, ale bywali tacy, którzy dzięki nim stawali się legendami. W całej historii La Liga było kilku bramkarzy, którym strzelenie bramki z jedenastu metrów stanowiło spore wyzwanie. Ale tylko jeden z nich uczynił z tego prawdziwą sztukę. Gdyby można było uzyskać z tego elementu piłki nożnej tytuł profesora, on bez wątpienia na niego zasługuje.
Najlepszy „parapenaltis” w historii La Liga
Bardzo często, gdy sędzia podyktuje „jedenastkę” dla naszej drużyny, cieszymy się jak dzieci, jesteśmy pewni, że bramka to już tylko kwestia kilkunastu sekund. Rzut karny utożsamiamy z golem. Traktujemy to jak synonimy, ale… przecież to stały fragment gry, jak każdy inny. Wykonawca może popełnić błąd – w końcu to on jest pod większą presją – albo też golkiper, który nic nie musi, może popisać się cudowną interwencją.
W Primera Division był taki jeden, który mimo że wielkim bramkarzem nigdy nie był, to w tej dziedzinie futbolu był prawdziwym arcymistrzem. Jego refleks, zwinność, szybkość oraz zdolność przewidywania pozwoliły mu nie raz, nie dwa i nie trzy, a 22 razy obronić strzał z jedenastu metrów w samej tylko La Liga. Pod tym względem nie ma i długo nie będzie lepszego od Brazylijczyka.
Diego Alves kojarzony jest głównie ze swoich występów dla Valencii, ale zanim trafił do zespołu „Nietoperzy” w 2011 roku, bronił dostępu do bramki innego hiszpańskiego klubu – Almerii. Do drużyny z Andaluzji trafił bezpośrednio z Brazylii. Miał wówczas 22 lata i spory potencjał, który został przez niego wykorzystany do maksimum. Od 16. kolejki sezonu 2007/2008, kiedy to pojawił się na boisku w 65. minucie, zastępując Davida Cobeno, który chwilę wcześniej obejrzał czerwoną kartkę, grał już w każdym spotkaniu. W 2011 roku jego Almeria nie utrzymała się w La Liga, ale on pozostał w najwyższej klasie rozgrywkowej w Hiszpanii. Jego usługami zainteresowała się wspomniana wcześniej Valencia.
Przez sześć kolejnych sezonów był bramkarzem „Los Ches”. Diego Alves miewał różne momenty na Mestalla. Raz był rezerwowym, raz ratownikiem w trudnych momentach, a raz ostoją swojej drużyny jak w kampanii 2014/2015 czy 2016/2017. Jedno się nie zmieniało, potrafił wyciągać rzuty karne jak mało kto. I nieważne było, czy do piłki podchodził ogórek z Leganes czy Cristiano Ronaldo albo Leo Messi. W ciemno można było zakładać, że Brazylijczyk sobie poradzi i uratuje zespół przed niechybną stratą gola. Diego Alves jak nikt w historii potrafił wyciągnąć się jak kot. W zasadzie można powiedzieć, że był bramkarskim kotem, który dobrze czuł się na linii bramkowej.
Przez dziesięć lat gry na hiszpańskich boiskach wystąpił w 269 spotkaniach. W tym czasie do pojedynku z jedenastu metrów – tylko w PD – stawał aż 47 razy. 22 razy okazał się lepszy od wykonawcy rzutu karnego, raz obito jego poprzeczkę, a raz strzał powędrował poza światło bramki. Skuteczność na poziomie 46,8%. Coś niesamowitego.
Brazylijczyk wyprzedził takie legendy jak Andoni Zubizarreta (16 obronionych „jedenastek” na 103 wykonywane), Paco Buyo (15 na 70) czy Jose Ramon Esnaola (14 na 68). W pierwszej dziesiątce znajdują się również Sempere, Canizares i Eizaguirre (po 13) oraz Arconada, Unzue i Palop (po 12). Co ciekawe, aż pięciu bramkarzy z tego zestawiania broniło barw Valencii.
Co dziś robi Diego Alves?
W 2016 roku zainteresowanie wówczas 31-letnim golkiperem „Nietoperzy” wykazała sama FC Barcelona. Według „Mundo Deportivo” Brazylijczyk miał być cennym uzupełnieniem składu i mocnym rezerwowym bramkarzem. Latem tamtego roku z Camp Nou pożegnał się bowiem Claudio Bravo, który przeszedł do Manchesteru City. Diego Alves miał być jego zastępcą. Podobno był w kontakcie z włodarzami „Dumy Katalonii”, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Katalończycy kupili Jaspera Cillessena, a Brazylijczyk pozostał w Valencii na kolejną kampanię.
Rok później Diego Alves odszedł z ekipy „Los Ches”. Jednak nie zdecydował się na kontynuowanie kariery w innym hiszpańskim klubie i postanowił wrócić do ojczyzny. Wychowanek Atletico Mineiro został kupiony za 300 tysięcy euro przez Flamengo. Drużyna z Rio de Janeiro zapłaciła za niego tyle co nic. Latem 2017 roku niemiecki Transfermarkt.de wyceniał go na 5 milionów euro.
Jak wiemy, w Brazylii rozgrywa się sezony w nieco innym trybie niż w Europie. Przez co Diego Alves z miejsca, bo zaledwie dwa miesiące po zakończeniu kampanii w La Liga i dwa tygodnie po podpisaniu kontraktu z Flamengo, stanął między słupkami „Fla”. I miejsce oddał dopiero pod koniec listopada, ponieważ doznał kontuzji pęknięcia obojczyka.
Do gry powrócił wraz z początkiem nowej kampanii. Przez pierwszą część sezonu był pierwszym wyborem Mauricio Barbierego. Później jednak doszło do zmiany szkoleniowca, przez co Diego Alves stracił miejsce w bramce Flamengo. Trenerzy się zmieniali, a on dalej nie mógł liczyć na pewną wyjściową jedenastkę. Karta odwróciła się, gdy do klubu zawitał Jorge Jesus.
Portugalski szkoleniowiec od razu postawił na byłego gracza Valencii. Od tego momentu grał wszystko. Ponownie został numerem jeden, a to dało już 34-letniemu golkiperowi dużą pewność siebie. To między innymi dzięki jego interwencjom w poprzednim sezonie Flamengo sięgnęło po mistrzostwo Brazylii i Copa Libertadores. Zdobyli dublet, do którego swoją cegiełkę dorzucił Diego Alves.
Co ciekawe, były to pierwsze puchary zdobyte przez Brazylijczyka w jego seniorskiej karierze. Naprawdę długo przyszło mu czekać na chwilę radości.