615 dni. Dokładnie tyle musieli czekać kibice Sevilli i Realu Betis, aby doczekać się kolejnej odsłony Derbi Sevillano. Ktoś powie, że zdecydowanie za długo, ktoś inny, że tak naprawdę to tylko „kolejne derby miasta”, ale dla kibica hiszpańskiego futbolu to zdecydowanie jeden z tych wieczorów, w którym pozostaje mu po prostu usiąść przed telewizorem i delektować się tym świętem. Zwłaszcza, że „im bardziej się na coś czeka, tym lepiej smakuje”. Oj tak, dzisiaj możemy spodziewać się naprawdę wykwintnego dania.
Być może lead mógł Was nie przekonać do obejrzenia dzisiejszego starcia. Okej, w pełni to rozumiem. Sevilla w tym sezonie jest chimeryczna jak nigdy i zamiast seryjnie zbierać punkty po zwycięstwach nad Barceloną i Realem, gubi je w kolejnych spotkaniach w Las Palmas, czy innym Eibar. Betis, z kolei, jest drużyną paradoksów. Lwią część punktów zbiera w delegacji (do tej pory 14) i do niedawna był najlepiej punktującą drużyną La Liga na wyjazdach. Z kolei na Estadio Villamarrin, podopieczni Pepe Mela są wyjątkowo gościnni dla swoich rywali, zdobywając do tej pory zaledwie pięć punktów, co czyni jego zespół drugim najgorzej grającym zespołem u siebie. Wytłumaczenie? Prawdopodobnie nie ma, ale taki już specyficzny los beniaminków. Nieregularność jest zdecydowanie jedną z największych bolączek zespołów będących świeżo po awansie, ale o tym być może innym razem.
Kiedy większość z Was myśli o derbach na Półwyspie Iberyjskim, pierwszą myślą jest oczywiście El Clasico i Derby Madrileno. Starcia pomiędzy panującym w Hiszpanii triumwiratem już dawno zawładnęły świadomością kibiców w całej Europie i nie tylko, a perspektywa nadchodzącego starcia elektryzuje kibiców już na wiele dni przed samym spotkaniem. Derbi Sevillano wydają się stać trochę w opozycji wobec coraz mocniej skomercjalizowanych widowisk z udziałem Realu, Atletico i Barcelony. I o ile w Hiszpanii informacje związane ze starciem Sevillu i Betisu dominują na czołówkach ogólnokrajowych gazet sportowych, o tyle w Europie wydają się być trochę zapomniane, stając się bardziej wykwintnym daniem dla futbolowych freaków. Oczywiście jest to zrozumiałe. Ani Sevilla, ani tym bardziej Betis nie dorobiły się jeszcze globalnej marki, ich mecze nie elektryzują kibiców na całym świecie, a oba zespoły w obecnej formie nie biją się nawet o czołowe miejsca w Primera Division. Mimo wszystko są to jednak derby, które swoją atmosferą i napięciem, jakie mu towarzyszy w mieście, niewątpliwie dorównują Derbom Europy i Madrytu…
Zaatakowanie bramkarza Betisu przez kibiców Sevilli, słynne botellazo (o którym będę jeszcze wspominał), brak zgody na grę obu klubów na wspólnym stadionie, a także, a może przede wszystkim, reprezentacja przez oba kluby dwóch różnych grup społecznych. Obie drużyny, oprócz faktu pochodzenia z tego samego miasta, różni dosłownie wszystko. Aby zrozumieć te różnice, warto cofnąć się do początków XX wieku.
Sevilla została założona w 1905 roku, jako klub reprezentujący wysoko postawione grupy społeczne i szeroko rozumianą arystokrację. Dwa lata później doszło jednak do konfliktu, którego podłożem był brak akceptacji dla zatrudnienia piłkarza pochodzącego z biednej, robotniczej rodziny. Doprowadziło to do odejścia z klubu dwóch dyrektorów i utworzenia przez nich Betis Football Club. Siłą rzeczy klub reprezentował więc niższe klasy społeczeństwa, a także ludzi o poglądach lewicowych. Co ciekawe, zespół otrzymał wsparcie od ówczesnego króla Hiszpanii Alfonsa XIII i w 1914 roku otrzymał nazwę „Real” (z hiszp. królewski). Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ludzie popierający króla (rojaliści), byli przeciwieństwem lewicowego odłamu społeczeństwa, a wiek XIX i XX to ciągłe ścieranie się tych dwóch nurtów, co do sposobu rządzenia Hiszpanią. Jednak jest to tylko jeden z paradoksów, których jeszcze kilka znajdziemy w całej historii pojedynków między Seviilą a Betisem.
W 1918 roku doszło do najwyższego zwycięstwa Sevilli w derbach. Derbi Sevillano zakończyły się wynikiem 22:0 (!) dla Nervionenses, jednak jak się pewnie nie zdziwicie, wynik ten miał za sobą drugie dno. W tym dniu w, zespole z dzielnicy Heliopolis, nie mogli zagrać jego dwaj najlepsi piłkarze – Artola i Canda, którzy będąc wartownikami przy lokalnych barakach, musieli tego dnia być akurat w pracy. Piłkarze Los Beticos przyjechali więc na spotkanie w ramach protestu juniorskim składem, co zaowocowało tak jednostronnym wynikiem i tak naprawdę nikt obecnie nie bierze wyniku tego spotkania na poważnie.
Do kolejne ciekawej sytuacji doszło w 1945 roku. Betis w wyniku kryzysu ekonomicznego popadł w duże zadłużenie i jedynym ratunkiem okazała się być sprzedaż swoich najbardziej wartościowych aktywów, piłkarzy. Pod młotek poszła więc największa gwiazda zespołu, Francisco Antunez, którego kupiła… Sevilla. Kiedy informacja wyszła na jaw, wywołało to tak wielką falę wściekłości ze strony Los Beticos, że władze klubu próbowały powstrzymać całą transakcję. Ostatecznie doszła ona jednak do skutku, a pikanterii całemu zdarzeniu dodaje fakt, że zawodnik pomógł w zdobyciu przez Nervionenses jedynego mistrzostwa w historii istnienia klubu w sezonie 1945/1946!
Co ciekawe, sąd później uznał słuszność pretensji zgłaszanych przez Betis i nakazał powrót zawodnika do klubu pod warunkiem zwrócenia przez klub z Estadio Villamarin całej kwoty, zapłaconej mu przez Sevillę. Jak się pewnie domyślacie, nie było na to pieniędzy i summa summarum Antunez pozostał w klubie z Sanchez Pizjuan. Trochę skomplikowane, prawda?
W 1978 roku doszło do kolejnej sytuacji, która mocno wpłynęła na relacje między oboma klubami. Zespół Los Beticos spadł w tym sezonie z La Liga, w wyniku gorszego stosunku zwycięstw do porażek, który w tamtym okresie był kryterium kluczowym. Walkę o utrzymanie przegrał z Herculesem Alicante i Espanyolem. Co istotne, zespół z Alicante grał w ostatniej serii spotkań z Sevillą i te spotkanie oczywiście… wygrał. Po meczu pojawiły się zarzuty, że zespoł Nervionenses, niegrający już o nic w tamtym sezonie odpuścił to spotkanie, aby pogrążyć swoich odwiecznych rywali. Ile w tym prawdy, a ile domniemywań nie wiadomo. Pewnikiem jest jednak, że zespołowi Sevilli rzeczywiście nie musiało zależeć na zwycięstwie, które de facto ratowałoby Betis.
Wspomniane wydarzenia miały miejsce jeszcze w XX wieku, ale do prawdziwego zaognienia sytuacji doszło w pierwszej dekadzie XXI wieku. Była ona naznaczona rosnącą różnicą pomiędzy Sevillą a Betisem, co wynikało oczywiście z kreatywnej polityki byłego prezesa klubu z Sanchez Pizjuan – Jose Marii Del Nido. Już w 2002 roku doszło do sytuacji, w której kibic Sevilli zaatakował na boisku bramkarza Betisu, Toniego Pratsa. Jednak do prawdziwych scen miało dopiero dojść.
W lutym 2007 roku, ofiarą wzajemnej niechęci pomiędzy klubami padł Juande Ramos, który został trafiony butelką rzuconą przez jednego z kibiców Betisu. W konsekwencji, legendarny trener Sevilli wylądował w szpitalu. Butelka była trzecią z kolei, która wylądowała na murawie zaraz po zdobyciu przez zespół z Pizjuan bramki, więc trudno tu mówić o jakimkolwiek przypadku. Co ciekawe, incydent ten miał miejsce zaledwie miesiąc po tym, jak na stadionie Villamarin podczas spotkania ligowego, Jose Maria Del Nido opuścił lożę honorową w ramach protestu, twierdząc później, że został z niej wypchnięty.
Do chwilowego zawieszenia broni doszło w sierpniu 2007 roku, kiedy to po śmierci Antonio Puerty, można było zobaczyć Sevillistas i Los Beticos wspólnie przeżywających śmierć wspaniałego syna stolicy Andaluzji, jak często zwykło się go nazywać. Było to świetnie widoczne zwłaszcza przed szpitalem, w którym próbowano ratować obrońcę Sevilli, gdzie zebrali się kibice obu drużyn, oferując sobie wzajemnie pomoc.
Najnowsza historia stoi przede wszystkim pod znakiem rywalizacji w Lidze Europy w 2014 roku, kiedy to obie drużyny z Sevilli los skojarzył już w 1/8 całych rozgrywek. Cała Hiszpania czekała na to starcie i trzeba otwarcie przyznać, że był to jeden z najbardziej dramatycznych dwumeczów w pucharach w ostatnich latach. Zaskakujące zwycięstwo Betisu na Pizjuan 2:0 sprawiło, że faworyzowani podopieczni trenera Unaia Emery’ego byli pod ścianą i ruszyli do huraganowych ataków w spotkaniu rewanżowym. Ostatecznie, ku niedowierzaniu fanów zgromadzonych na Estadio Villamarrin, udało im się doprowadzić do remisu w dwumeczu (wygrali 2:0) i to oni lepiej wykonywali rzuty karne. Zresztą, spójrzcie sami. Naprawdę warto.
Fakt, nie można oczywiście zapomnieć o dwóch zdjęciach, które obiegły świat po zakończeniu dwumeczu. Zdjęcie Carlosa Bakki pomagającego Lolo Reyesowi w ostatnich minutach, kiedy obie drużyny w szaleńczym tempie szukały ostatecznego rozstrzygnięcia. Ten moment zdecydowanie zasługiwał na to, aby być uwiecznionym.
Z drugiej strony, spójrzcie jak wyglądała szatnia zespołu Emery’ego, która nie najlepiej zniosła świętowanie awansu Sevilli.
Prawie stuletnia historia derbów naznaczona jest dominacją Sevilli. Mimo że oba zespoły zdobyły zaledwie po jednym mistrzostwie w historii swojego istnienia, to ostatnie lata to dominacja zespołu z Sanchez Pizjuan. Dla nas, kibiców w Polsce, te derby będą jednak naprawdę wyjątkowe. Po raz pierwszy w historii, w roli kapitana jednego z zespołów wybiegających na murawę wystąpi Polak, Grzegorz Krychowiak. I oby stał się jedną z najważniejszych postaci widowiska. Zresztą, jak możemy zobaczyć niżej, on sam już żyje dzisiejszym spotkaniem…
https://www.youtube.com/watch?v=IqrYouDMbHU