Las leyendas de La Liga: David Albelda – walencjanin z krwi i kości


Król defensywnego bloku i prawdziwe serce w zespole „Nietoperzy”

5 kwietnia 2019 Las leyendas de La Liga: David Albelda – walencjanin z krwi i kości

„Od kołyski aż po grób jedno miasto, jeden klub”. Tak brzmi fragment jednej z najbardziej znanych przyśpiewek, które usłyszymy na stadionie Legii Warszawa. Jej słowa, choć dotyczą wspomnianego klubu, równie dobrze można przenieść na piłkarzy. Zawodników, którzy od kołyski aż po grób reprezentowali barwy zespołu ze swojego ukochanego miasta. W historii futbolu znajdziemy wielu światowej sławy kopaczy. Jednym z nich niewątpliwie był David Albelda, który dla hiszpańskiej Valencii CF miał szczególne miejsce w swoim sercu.


Udostępnij na Udostępnij na

Z początkiem XXI wieku Valencia CF należała do czołowych drużyn Primera Division. Jakby nie patrzeć, od chwili utworzenia ligi „Nietoperze” często były stawiane wśród tych, którzy mogą przerwać hegemonię Realu i Barcelony. Dopiero od 2000 roku przez najbliższe lata o zespole z Mestalla zrobiło się naprawdę głośno na skalę światową. W tym okresie przez klub przewinęło się wielu piłkarzy, którzy wytrwale pracowali na jego chwałę. Nie starczyłoby palców u rąk i nóg, żeby wymienić nazwiska wszystkich. Lecz tylko jeden z nich jest najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii Valencii.

Urodzony w Walencji

David Albelda Aliques przyszedł na świat 1 września 1977 roku w Pobla Llarga, gminie Walencji. Choć od dziecka fascynował się rowerami, to jednak piłka całkowicie zdominowała jego życie. Pierwsze kroki stawiał w UD Alzira, by w 1995 roku stanąć u bram piłkarskiej świątyni miasta – stadionu Mestalla.

Swoimi występami w rezerwach zespołu podkreślił niezwykłe umiejętności, które wróżyły mu świetlaną przyszłość. Szybko przesunięto go do pierwszej drużyny. Aczkolwiek nie było mu jeszcze dane reprezentować biało-czarnych barw. Aby móc szlifować swój talent, w następnym sezonie został wypożyczony do Villarrealu. Po tym okresie powrócił, lecz kolejne rozgrywki nie były już dla niego tak szczęśliwe. Udało mu się zadebiutować dla Valencii, ale po pięciu ligowych spotkaniach kontuzja oraz brak nici porozumienia pomiędzy graczem a ówczesnym szkoleniowcem „Nietoperzy” naznaczyły resztę sezonu.

W związku z tym, by odbudować swoją formę, zdecydował się ponownie na wypożyczenie do Villarrealu. Dokonany przez niego wybór przyniósł wymierne efekty, bo po świetnej grze powrócił na Estadio Mestalla silniejszy i przede wszystkim z wiarą w swoje możliwości. Od 1999 roku do końca swojej kariery David Albelda pisał już własną historię na kartach klubu z Walencji.

Złoty okres

Nikt by się nie spodziewał tego, że z początkiem XXI wieku Albelda wraz z Valencią stanie do batalii z wielkimi piłkarskimi potęgami jak równy z równym. Nie tylko namieszał na krajowym podwórku, ale w głównej mierze pokrzyżował plany wielu faworytom w walce o prestiżową Ligę Mistrzów.

Za kadencji Hectora Cupera Albelda mógł dwukrotnie triumfować dotarcie do finału Champions League. Niestety obydwa mecze zakończone porażką. W 2000 roku musiał przyjąć gorzką lekcję pokory i uznać wyższość Realu Madryt, który wygrał to spotkanie aż 3:0. Rok później ciemiężcą „Nietoperzy” okazał się Bayern Monachium. Tym razem Hiszpanie, zebrawszy doświadczenie z ubiegłego sezonu, postawili się „Bawarczykom”. Lecz koniec końców szczęście uśmiechnęło się do niemieckich piłkarzy, którzy pewnie wykorzystywali serię rzutów karnych.

Kolejna epoka laurów to panowanie Rafaela Beniteza. Popularny „Rafa” słynie z tego, że wierzy w rodzimych piłkarzy i obejmując tron na Mestalla, zastaje skład złożony z wielkich osobowości. Na ich czele stanął właśnie Albelda, który dla Beniteza był zawodnikiem niezastąpionym. Z biegiem czasu młody Hiszpan wyrastał na prawdziwego przywódcę, a swoją grą rewanżował się za zaufanie, jakim został obdarzony. 16 września 2001 roku miał okazję cieszyć się ze strzelenia pierwszej w swojej długiej karierze bramki. Natomiast po zakończeniu sezonu w 2002 roku mógł świętować zdobycie pierwszego cennego trofeum – mistrzostwa Hiszpanii.

Sezon 2002/2003 to chwilowy okres posuchy zakończony zajęciem piątego miejsca w tabeli. Dla Davida był to jednak czas jubileuszu, gdyż 13 kwietnia 2003 roku walencjanin rozegrał setny występ w barwach swojego klubu. A zapach kolejnego sukcesu zbliżał się wielkimi krokami.

Rozgrywki ligowe w sezonie 2003/2004 były najwspanialszym czasem w historii Valencii oraz samego piłkarza. Czasem zwieńczonym ponownym mistrzostwem La Liga oraz całkowitą dominacją na europejskich boiskach. Triumf nad Marsylią w finale Pucharu UEFA oraz wygrana z FC Porto w Superpucharze Europy zrekompensowały zarówno „Nietoperzom”, jak i Albeldzie niedosyt po niedawnych finiszach w Lidze Mistrzów.

Cisza przed burzą…

Po wzlotach nadchodzą upadki. Choć 24 września 2006 roku Hiszpan przyjął indywidualną nagrodę z okazji rozegrania dwusetnego meczu dla Valencii, to po przyjściu Ronalda Koemana jego pozycja w ekipie „Blanquinegros” została nieco zachwiana.

Szerzej opowiedział nam o tym nasz rozmówca, Mateusz Styś, współzałożyciel portalu VCF.PL oraz magazynu „Ole!”, a obecnie współpracownik Eleven Sports:

Nie zawsze było kolorowo, bo Valencia miewała również gorsze momenty. Najbardziej znamiennym wydarzeniem było odsunięcie pomocnika od pierwszego zespołu przez Ronalda Koemana. Trener ten kompletnie nie potrafił poradzić sobie z szatnią, a widząc, jak wielki wpływ na zespół ma jego kapitan, obarczył go winą za niepowodzenia i postanowił się go pozbyć. Koeman ostatecznie wyleciał z hukiem. Natomiast Albelda powrócił tam, gdzie jego miejsce, i kontynuował karierę na Mestalla, spędzając w klubie łącznie 15 sezonów.

Warto dodać, że sam poszkodowany postanowił złożyć pozew wobec klubu, co wywołało prawdziwe wzburzenie wśród fanów. Władze Valencii nie zgodziły się na rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Pojawiały się nawet oferty płynące z innych klubów. Ostatecznie, jak wspomniał nasz ekspert, Albelda zostaje w zespole i w tym czasie zdobywa ostatnie w karierze trofeum – Puchar Króla.

Kadra narodowa, ale bez znaczących sukcesów

Albelda, jak wielu młodych dobrze prosperujących piłkarzy, otrzymał szansę gry w reprezentacji do lat 21. Uczestnictwo w Igrzyskach Olimpijskich w Sydney w 2000 roku sprawiło, że do kraju wrócił ze srebrnym medalem. Kilkanaście udanych występów otworzyło mu drzwi do seniorskiej kadry narodowej. Gra u boku wielkich graczy takich, jak: Raul, Hierro, Puyol, Luis Enrique czy Ruben Baraja, z którym stworzył legendarny duet w Valencii, pomogła mu nabrać niezbędnego doświadczenia w pojedynkach międzynarodowych.

Choć z Hiszpanią nie osiągnął zbyt wiele, czas spędzony na zgrupowaniach może podsumować jak najbardziej pozytywnie. Wśród dorosłych zadebiutował 5 września 2001 roku przeciwko ekipie Liechtensteinu. Rok później otrzymał szansę wyjazdu na mistrzostwa świata w Korei i Japonii, lecz tutaj przygodę z azjatyckim mundialem zakończył na ćwierćfinale. Kolejnym turniejem były mistrzostwa Europy w 2004 roku. Niestety Hiszpanie odpadają już w fazie grupowej. Z kolei dwa lata później na mistrzostwach świata w Niemczech Albelda wraz z kolegami skapitulowali już w fazie 1/8 finału. Na tym można by zakończyć udział hiszpańskiego pomocnika w wielkich międzynarodowych imprezach. Jego dorobek zamyka się w liczbach 51 występów i choć reprezentacyjną karierę zakończył w 2008 roku, nie zamierzał całkowicie kończyć z piłką klubową, z którą związany był jeszcze przez pięć najbliższych lat.

Przywództwo jego przeznaczeniem

Urodzony przywódca, walczak, profesjonalista, człowiek z charakterem, autorytet. To tylko niektóre z przymiotników, które usłyszmy od kibiców Valencii CF, pytając o Davida Albeldę. To piłkarz legenda, mimo że trudno nazwać go wybitnym. 51 występów w kadrze Hiszpanii nie robi aż takiego wrażenia, zwłaszcza że z reprezentacją nie zdobył nic. W klubie z Walencji jednak „El Capitano”, który – nie licząc dwóch wypożyczeń do sąsiedniego Villarreal – rozegrał niemal całą swoją piłkarską karierę, traktowany jest jak ikona. Nie tylko jest trzecim w historii piłkarzem z największą liczbą występów dla „Nietoperzy” (485), ale obok Mario Kempesa uważa się go za jednego z najbardziej charyzmatycznych kapitanów w historii klubu.

Tak w kilku zdaniach podsumował osobę Davida Albeldy nasz ekspert. Hiszpański pomocnik nie tylko imponował swoją grą, ale również postawą zarówno na boisku, jak i poza nim. Profesjonalista pełną gębą. Wykazywał się stuprocentowym zaangażowaniem w każdym spotkaniu. Nic dziwnego, że powierzono mu opaskę kapitana, którą dzierżył przez lata. Dzięki magnetycznej osobowości potrafił wyróżnić się z tłumu, a to sprawiało, że był ceniony wśród wielu zawodników.

O Kempesie koledzy z zespołu mawiali, że dawał im pewność na boisku; był gwarantem bramek w najtrudniejszych momentach. Albelda zaś dawał swoim kompanom z drużyny podobną wartość, która wynikała z jego ponadprzeciętnej pewności siebie. Wychodził na boisko bez respektu dla nikogo – nie miało znaczenia, czy był to Real Madryt, FC Barcelona, czy Bayern Monachium. O takich piłkarzach jak on mówi się, że nie mają układu nerwowego — dodaje Mateusz Styś.

Ostry jak przecinak

Z biegiem czasu futbol ewoluuje, a wraz z nim boiskowe pozycje. Albelda należał do zawodników o niezwykle defensywnym usposobieniu. Można by rzec, że miano typowego przecinaka byłoby jak najbardziej na miejscu. Niesamowity przegląd gry umożliwiał mu przechwyt piłek, a także zatrzymywanie ataków pozycyjnych konstruowanych przez drużyny rywali. Cechował się konsekwencją w swoich interwencjach. To czyniło z niego prawdziwego żołnierza, dla którego dyscyplina taktyczna była priorytetowym celem.

Każdy w drużynie, a także przeciwnicy, wiedział, że kapitan „Nietoperzy” nigdy nie odstawia nogi. Był zawodnikiem grającym niezwykle twardo, co kończyło się często wyrzuceniem z boiska, ale nie ta cecha była kluczowa. Hiszpan był przede wszystkim piłkarzem bardzo inteligentnym. Potrafił się ustawić na boisku i przewidzieć kolejny ruch rywala, a przy tym odpowiednio zarządzać zespołem. Ta inteligencja, nieustępliwość i maksymalna motywacja udzielała się innym. Fakt, że najbardziej owocny w tytuły okres w historii klubu znad Turii koreluje z czasem, gdy grał tam Albelda, nie jest przypadkowy — scharakteryzował styl gry piłkarza nasz rozmówca.

Ostatni bastion

Każdy z klubów miał w swojej historii graczy, którzy stanowili o jego renomie. Zawodników, na barkach których spoczywała gra całego zespołu. Również Valencia CF dostąpiła zaszczytu, mając w swoich szeregach taką postać jak David Albelda. Do końca swojej kariery wiernie bronił barw „Nietoperzy”, a numer „6” na koszulce kibicom będzie kojarzył się przede wszystkim z wzorowym kunsztem defensora.

Występy w finałach Ligi Mistrzów oraz ostatnie mistrzostwa Hiszpanii utwierdzają nas w przekonaniu, jak ważną rolę w sukcesach zespołu z Mestalla odegrał Albelda. Niestrudzony kapitan, cel transferowy wielu piłkarskich marek. Człowiek, dla którego środek pola był terenem bitwy, z której wychodził zwycięsko. Stał się najlepszym defensywnym pomocnikiem w Europie, a jego postawa uczyniła go legendą Valencii.

Obok takich piłkarzy nie przechodzi się obojętnie. Może nie był wirtuozem, nie zachwycał podaniami, strzałami, nie notował dużej liczby asyst, ale jego obecność na boisku była dla kolegów z zespołu nieoceniona. Jeden z hiszpańskich dziennikarzy powiedział kiedyś o nim, że to „murarz futbolu, ale o ogromnym talencie”. Jak na swoje czasy był to modelowy przykład defensywnego pomocnika, który dawał pewność stoperom, a jednocześnie wiele możliwości piłkarzom, którzy grali przed nim. Patrząc na zachowanie Davida Albeldy na boisku, chciałoby się rzec: „dziś prawdziwych defensywnych pomocników już nie ma” — zakończył Mateusz Styś.

Mateusz Styś
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze