Damian Kądzior i syzyfowa praca to duet nierozłączny. Nie bez powodu, jeśli efekty takiej współpracy pozwalają piłkarzowi spełniać kolejne marzenia. Wspinaczka na sam szczyt piłkarskiej piramidy smakuje tylko lepiej, kiedy zaczynało się od jej podstaw. Trzy lata temu Damian Kądzior występował na boiskach I ligi. Dziś – jak sam mówi – gra w Top 2 lig Europy, lecz mimo tego nie uchronił się od kolejnych przeszkód. Z 6-krotnym reprezentantem Polski porozmawialiśmy o jego trudnej sytuacji w klubie, szansach na tegoroczne Euro, a także spotkaniu z Barceloną. Zapraszamy!
Hola Damian. Que partidazo en el Camp Nou! (Cześć Damian. Co za mecz na Camp Nou!)
Fue incredible (To było niesamowite).
Spodziewałeś się cztery miesiące temu, że dopiero z Barceloną zagrasz dłużej niż 45 minut? Do tej pory w lidze rozgrałeś zaledwie 194 minuty…
Mówiąc szczerze – nie. Patrząc na mój minutaż w zespole… Wielu ich nie ma. Byłem po chorobie, trenowałem dwa dni, a mimo to dostałem szansę w tak fajnym spotkaniu. Wielkie wyróżnienie i spełnienie kolejnego marzenia. Nie zawsze w piłce układało się tak, jakbym tego chciał. Teraz w Eibar jest podobnie. Ale każdego piłkarza dotykają takie momenty. Takie mecze jak ten z Barceloną to nagrody za walkę i codzienną pracę, dzięki której spełniamy swoje marzenia.
Tak jak poniekąd mógł Cię zaskoczyć występ przeciwko Barcelonie, zwłaszcza po tym trudnym dla Ciebie okresie, tak dziwić musi również brak minut w kolejnym meczu przeciwko Granadzie. Tym bardziej że na Camp Nou zagrałeś przynajmniej dobrze.
To są takie rzeczy, na które nie mam wpływu. Trudno jest mi to wytłumaczyć. Uważam, że nawet wczorajszy mecz w Pucharze Króla, ale i te wcześniejsze z początku sezonu, w których dostawałem szanse od pierwszej minuty, były dobrymi spotkaniami w moim wykonaniu. Wiem, jaką wartość mogę dać tej drużynie, ale koniec końców wszystko zależy od trenera. Na tę chwilę trener mi nie ufa i nie daje mi wielu szans. Zdziwiłem się, że po tak długiej przerwie wyszedłem w pierwszym składzie przeciwko Barcelonie. Myślałem, że tym spotkaniem wywalczę sobie kolejne minuty. Jeśli człowiek jest inteligentny, to rozczyta między wierszami, że trener nie za bardzo chce na mnie stawiać.
Wczoraj ( 7 stycznia 2021 roku – przyp. red.) zagrałeś 85 minut przeciwko Las Rozas, które finalnie pokonaliście w dogrywce. Asysta przy pierwszym trafieniu, pierwsza w barwach Eibar. Kolejne udane spotkanie z rzędu, więc powinno coś ruszyć. Bo kiedy jak nie teraz?
Już wtedy po meczu z Barceloną, gdzie mimo wszystko osiągnęliśmy historyczny sukces, byłem pewien, że szansę w następnym meczu dostanę. Nawet kilka symbolicznych minut, które by pokazały, że trener wciąż ma mnie w swoich planach. Wczoraj udało się zaliczyć asystę, w poprzednim meczu pucharowym nie zaliczono mi ostatniego dogrania, ale udział przy bramce, wówczas też pierwszej, miałem. A to ważne, zwłaszcza w takich warunkach, czyli na sztucznej murawie. Daję trenerowi sygnały, ale widocznie coś jest nie tak. Nie zawsze każdy trener będzie na ciebie stawiał. Ja akurat miałem wcześniej to szczęście, że trafiałem na trenerów, którzy potrafili wydobyć ze mnie to, co najlepsze. Czy to w Dinamo czy Górniku. Dzięki temu oraz mojej ciężkiej pracy byłem w stanie piąć się do góry.
W tej chwili trafiłem na trenera, który nieco inaczej postrzega pewne kwestie. Takie rzeczy w piłce nożnej się zdarzają. Jestem już doświadczonym zawodnikiem, mam 28 lat. Jeśli trener daje mi takie sygnały, pomimo moich dobrych występów, to jest to dla mnie moment do zastanowienia się nad tym, co będzie dla mnie najlepsze. Człowiek siada wieczorem i zastanawia się, co mógłby jeszcze zrobić. Trenować więcej nie mogę, bo nabawię się kontuzji. Trenuję indywidualnie, nie pojechałem nawet na kadrę. A gdy dostaję szansę, to gram dobrze. Poprawiłem się też w defensywie, ale jednak to wciąż za mało dla trenera. Czasami tak w życiu bywa. Jednemu podoba się taka dziewczyna, drugiemu inna. Dlatego zawsze powtarzam, że to jest normalne. Od tego są właśnie trenerzy, żeby podejmować decyzje. Na niektóre z nich ze swojej strony nie mogę mieć jeszcze większego wpływu. Cieszę się, że mam czyste sumienie.
𝐀𝐬𝐲𝐬𝐭𝐚 𝐃𝐚𝐦𝐢𝐚𝐧𝐚 𝐊𝐚̨𝐝𝐳𝐢𝐨𝐫𝐚! 🇪🇸🏆 #CopaEmocji #tvpsport pic.twitter.com/yyeNcXte2L
— TVP SPORT (@sport_tvppl) January 7, 2021
Na początku dało się to zrozumieć. Nauka całkowicie innego futbolu, języka, zwłaszcza specyfiki gry Eibar. Byliśmy pewni, że minuty przyjdą z czasem. Tak się nie stało. Nie zarzucasz sobie niczego w tej sytuacji?
Zawsze można było zrobić coś inaczej. Być może na jednym treningu mogłem wyglądać nieco lepiej. Każdy z mojego otoczenia wie, jakim zawodnikiem jestem. Walczę o swoje każdego dnia. Chcę się rozwijać, więc jestem w stanie nauczyć się wszystkiego. W piłce przychodzą takie momenty, kiedy ty robisz wszystko, ale ze strony trenera i sztabu nie ma żadnego feedbacku. Wtedy zaczynasz się zastanawiać: „Co jest nie tak?”. Zawsze byłem cierpliwy i nigdy nie powiem, że nie mam sobie niczego do zarzucenia, bo jestem ambitnym zawodnikiem. Przykładam uwagę do każdej gierki na treningu. Nie potrafię odpuścić. Trenuję bardzo ciężko, a lekcji hiszpańskiego już więcej brać nie mogę, bo momentami wychodzi po 30 godzin w miesiącu. Ale tego typu człowiekiem jestem. Będę walczył o swoje marzenia. Jednak na takie decyzje trenera nie mogę mieć wpływu.
Czy w takiej sytuacji nie pojawiła się myśl, aby udać się na wypożyczenie? Tym bardziej mając w perspektywie czasu walkę o Euro?
Od tego jest mój agent. Pierwszy raz spotykam się z sytuacją, kiedy nie gram. W każdym klubie grałem regularnie. Trenerzy zawsze mieli na mnie plan, wykorzystywali mnie tak, aby drużyna miała z tego korzyść. Jeśli prześledzimy sobie moje ostatnie 6-7 sezonów, to ja w każdym zahaczałem o double-double. Czy to ekstraklasa czy liga chorwacka. Wiele zależy od drużyny i jej planu. Ale żeby takie liczby robić, musisz przede wszystkim grać.
Rozmawialiśmy z żoną, również z ojcem, który jest bardzo pomocny w tych sprawach. Zastanawialiśmy się nad tym, co by było dla mnie najlepsze. Jeśli pojawi się coś interesującego, zwłaszcza pod względem sportowym, bo zależy mi na grze, to usiądziemy i będziemy wspólnie myśleć. Ale w piłce nie wszystko jest takie łatwe. Wiemy, ile za mnie zapłacili. W okresie pandemii niełatwo jest znaleźć klub, który ponownie zapłaci za ciebie kwotę rzędu 2-3 milionów, gdzie cztery miesiące nie grałeś. Tak naprawdę jedyną opcją byłoby wypożyczenie. Ale tym zajmuje się mój agent. Moja pracą jest trening. Tam daję z siebie wszystko. Chcę wykorzystywać szanse, które otrzymuję. Czy to z Barceloną, czy w Pucharze Króla wczoraj. To tam mogę działać.
Transferem do Hiszpanii spełniłeś jedno marzenie. Ale być może przez to poświęcisz drugie, którym byłoby Euro. Nie boisz się, że może Cię tam zabraknąć?
Na pewno taka myśl pojawia się z tyłu głowy. Tak samo jak myślisz o znalezieniu miejsca, w którym będziesz grał. Można powiedzieć, że nie ma mnie na mapie od czterech miesięcy, bo gram pojedyncze mecze. Raptem wychodzisz na Camp Nou, grasz dobry mecz i znowu człowiek odzyskuje nadzieję. Poradziłem sobie z Barceloną, to czemu miałbym nie podołać na Euro? Zwariowałbym, gdybym teraz myślał o tym, czy pojadę na Euro. Nie mogę myśleć sześć miesięcy w przód.
Niecałe pół roku temu byłem najlepszym zawodnikiem w Chorwacji. W każdym meczu pokazywałem swoją jakość, była mowa o transferze za dużo więcej niż 2 mln euro. A raptem rozmawiamy o tym, że mam mało minut i nie gram. W piłce w ciągu kilku miesięcy wydarzyć się może wszystko. Przede wszystkim trzeba zacząć grać. To jest najważniejsze. Wtedy automatycznie zwiększę swoje szanse na wyjazd na turniej. Ale nawet jeśli nic się nie zmieni, to przecież nie wywieszę białej flagi i nie powiem, że zostaję i siedzę na trybunach. Nie odpowiada mi być w La Liga, ale nie grać.
Na każdym kroku podkreślasz swoją nieustannie ciężką pracę. Skąd się to u Ciebie tak naprawdę wzięło? Próbuję znaleźć jakiś przełomowy moment w życiu lub karierze.
To się wzięło z domu, z takiego, a nie innego wychowania. Zaszczepił mi to tato. Moja cała rodzina jest pracowita, nigdy nie mieliśmy w domu jakoś bardzo bogato, ale też niczego nam nie brakowało. Widząc ciężką pracę rodziców, której wszystko zawdzięczaliśmy, musiałem podążać tą drogą. Może dostałem od Pana Boga talent w postaci lewej nogi i tego, że potrafię grać w piłkę. Jednak główną składową mojego sukcesu jest ciężka praca. Tyle godzin, co spędziłem na treningach indywidualnych czy to z moim ojcem, czy tutaj w Hiszpanii… Nawet grając w Wigrach Suwałki potrafiłem przejechać 120 km do Białegostoku, zrobić trening, przespać się i na drugi dzień wrócić. Bo po prostu chciałem potrenować z tatą.
Mamy nawet swoje rytuały. Te święta były akurat pierwszymi, które spędziłem poza domem, ale zawsze w Boże Narodzenie przed rodzinnym obiadem wychodzimy z tatą na godzinkę czy półtorej doskonalić nasze mankamenty. Stąd to się wszystko wzięło. Miałem kiedyś z tatą bardzo ważną rozmowę, pamiętam ją dobrze aż do dziś. Kiedyś myślałem, że świat jest już u moich stóp. Jeszcze przed kontuzją, kiedy byłem młodym zawodnikiem, chciano mnie promować. Mówili, że ten Kądzior to utalentowany. W wieku 18 lat byłem najlepszym zawodnikiem w Młodej Ekstraklasie. Miałem dostać szansę w pierwszym zespole u trenera Dźwigały i Hajto, a tu nagle okazało się, że miałem złamaną stopę. Musiałem zrobić badania, a następnie przejść operację, a co za tym idzie, przez trzy miesiące pauzować. Po otrzymaniu wyników pojawiły się łzy w oczach i pytania, dlaczego przytrafiło się to akurat mi. Wówczas tata otworzył mi oczy, zmienił całkowicie moje myślenie.
Powiedział mi, że aby coś osiągnąć w piłce, muszę traktować ją nie tylko jako pasję – co oczywiście jest istotne – ale zwłaszcza jako zawód. Piłkarzem musisz być 24 godziny na dobę. Musisz się dobrze odżywiać, dobrze regenerować. Mając 18 lat, nie zwracałem na to aż tak dużej uwagi. A dziesięć lat temu nie było jeszcze takiej dużej świadomości w piłce. Kiedyś w Motorze Lublin nie mieliśmy siłowni, nawet rollerów. Teraz w każdym klubie jest wszystko wyłożone na tacy, dostępne nawet dla tych młodszych zawodników. A my nie mieliśmy nawet fizjoterapeuty!
Zacząłem na takie rzeczy zwracać uwagę i rozwijać się na każdej płaszczyźnie. Trening siłowy, mentalny. Trudno więc wymienić jeden składnik. Każdego dnia jako piłkarz musisz szukać chociażby jednego procentu, który może zrobić różnicę. Dieta, trening mentalny, rodzina, otoczenie. Wszystko jest bardzo ważne. Od tamtego momentu poświęciłem się piłce w 100% i trwa to do dzisiaj. Piłkarzem nie jest się wiecznie, więc trzeba wycisnąć maksimum.
Na początku rozmowy wspomniałeś, że mecz na Camp Nou był jak nagroda. Taką był również debiut w reprezentacji, później gol na Stadionie Narodowym. Takie momenty podsumowują Twoją dotychczasową karierę, również motywują Cię do dalszej pracy, bo dzięki niej pojawić się mogą kolejne nagrody.
To są najpiękniejsze momenty. Człowiek ma pod górkę, coś nie wychodzi. Z Motorem Lublin spadałem do III ligi. W Ząbkach rozpadał się klub, gdzieś nie otrzymywałem pensji przez sześć miesięcy. Te wszystkie sytuacje były negatywne, ale w pewnym momencie człowiek wyrzuca je z głowy, bo przychodzi mecz na Narodowym. Niedawno byłeś w I lidze, a teraz strzelasz bramkę dla reprezentacji, gdzie cała twoja rodzina jest na stadionie i możesz razem z nimi cieszyć się tą chwilą. Do tego mecz w Lidze Mistrzów przeciwko Manchesterowi City. Ostatnio ten z Barceloną. To są piękne chwile, które mnie budują jako człowieka i piłkarza.
Mówię sobie: „Damian, usiądziesz kiedyś i będziesz miał co opowiadać”. Co prawda mam już 28 lat, ale nie czuję się jeszcze spełniony zawodowo. Natomiast swoje małe cele już mam odhaczone. Myślę, że nie ma wielu polskich zawodników – a żyjemy przecież w 40-milionowym kraju – którzy mogliby pochwalić się takim dorobkiem. Doceniam swoje dokonania, ale mam siły, żeby walczyć o więcej. Nie załamuję się obecną sytuacją, a szukam rozwiązań, aby stale iść do przodu. Tata się śmieje, że znając mój zapał do pracy, to mając 32 lata i dwójkę dzieci, i tak będę chodził na jego treningi indywidualne. No i pewnie tak będzie (śmiech). Taką drogę obrałem, dlatego jestem w takim miejscu, w jakim jestem. Ale również dzięki pomocy innych ludzi. Rodzice, żona, agent, trenerzy mentalni. Takiego sztabu ludzi nie widać, ale oni jednak sprawiają, że człowiek ciągle funkcjonuje w tej piłce. A niektórzy nawet z mojego rocznika już w piłkę nie grają.
I o tym chciałem porozmawiać. Twoje podejście było widać od małego. Kiedy rozmawiałem z trenerem Woronieckim, pierwsze słowa, jakie wypowiedział o Tobie, to uparciuch, zawzięty uparciuch. Pod jego skrzydłami grałeś w juniorach starszych Jagiellonii, a z Tobą tacy piłkarze jak Pawłowski, Porębski, Zapolnik czy Mackiewicz. Niektórzy zdawało się z większym potencjałem, a już na pewno z lepszymi warunkami fizycznymi. Ty jako najmniejszy już od małego musiałeś udowadniać swoją wartość. To też mogło Cię szybko budować.
Przeszkadzały mi te warunki fizyczne, to prawda. Tak jak mówisz, nie byłem pierwszym, którego odsyłano do pierwszego zespołu Jagiellonii. Ale kiedy zdobywaliśmy mistrzostwo Polski u trenera Woronieckiego, to tam byłem kluczowym zawodnikiem. Strzelałem sporo bramek, gra często opierała się na mnie. Był Pawłowski, na obronie Porębski. Był też Mackiewicz, który jak się okazało, odpalił troszkę później. Ale to też pokazuje, jak wszystko w piłce się szybko zmienia. Granie jako 16-latek w reprezentacji młodzieżowej nie zagwarantuje ci tego, że w wieku chociażby 23 lat będziesz grał w seniorskiej. Z ówczesnymi kolegami z drużyny kontakt mam do dziś i z tego się bardzo cieszę. Nawet dziś rozmawiałem z jednym z nich. Wyjeżdża do Hiszpanii i spytał, czy mam jakieś buty do pożyczenia w Białymstoku, bo już nic dzisiaj nie kupi. Mamy swoją grupę, na której rozmawiamy. Spotykamy się, gdy tylko mamy okazję.
Szkoda tylko, że niektórzy już nie grają. Bo to był i jest mimo wszystko jeden z najlepszych roczników Jagiellonii, który coś osiągnął. Wielu chłopaków zagrało w ekstraklasie, natomiast niewielu na dłużej w piłce pozostało. Chyba tylko ja i Kamil Zapolnik zostaliśmy na tym wyższym poziomie. Reszta rozwija się w innych dziedzinach życia, bo to są inteligentni ludzie. Chociażby Janek Pawłowski, Michał Szóstko czy Grzesiu Arłukowicz, z którym w Białymstoku niejednokrotnie udaje mi się potrenować. Kiedy przyjeżdżam, dzwonię do niego i mówię: „Grzesiu, mam przerwę dwa tygodnie, możemy trochę przepalić”. Grzegorz jest trenerem od przygotowania motorycznego, mam do niego zaufanie, widzę, że chłopak się bardzo rozwija. Szkoda, że wielu z nich nie gra w piłkę, ale ważne, że rozwijają się na innych płaszczyznach.
Kiedyś wspomniałeś, że polskim zawodnikom brakuje pewności siebie. Z Ciebie ona aż kipi, chociaż z pozoru nie widać tego po Tobie. Potrafisz mówić wprost o swoich umiejętnościach, celach i marzeniach. Zupełnie jak nie Polak.
Na pewno pewność siebie budowałem z czasem. Jak wyjeżdżałem z Polski, to wyglądało to zupełnie inaczej. Grając w Górniku Zabrze, szybko zostałem powołany do reprezentacji, później jechałem do Dinama i zobaczyłem, że mogę rywalizować, a nawet wieść tam prym, bo w drugim sezonie byłem wybrany jako jeden z trzech najlepszych zawodników ligi. To mnie budowało. U polskich piłkarzy mimo wszystko brakuje takiej bezczelności, pewności siebie już od małego. W Hiszpanii patrzę na młodych zawodników, którzy mają po 19 lat i na boisku robią co chcą, bez żadnego strachu.
To jest piękne i wydaje mi się, że w Polsce musimy dążyć do tego samego. Aby nie zabijać kreatywności zawodników od małego. Bo ta koniec końców jest najważniejsza. Fizycznie zawodnika zawsze możesz udoskonalić. Zacznie się rozwijać, dojrzewać, a to często przychodzi z wiekiem. Ja dopiero w wieku 21 lat czułem się mocniejszy fizycznie. Dlatego najważniejsza w piłce jest technika użytkowa, kreatywność. Po Hiszpanach to widać. Gdybyśmy z tatą zaczęli pracować ze mną indywidualnie już w wieku 6 lat, to może znajdowałbym się w jeszcze lepszym klubie. Być może byłbym bardziej przebojowy, gdzie od małego tego mi brakowało, tak samo jak odważniejszego dryblingu czy szybkości. Być może nie byłbym w lidze hiszpańskiej w takim klubie, w jakim jestem, tylko w topowym.
To są bardzo ważne rzeczy u młodych chłopaków. A my nie mamy się przecież czego wstydzić, bo umiejętności są. W piłce bardzo ważna jest głowa, żeby móc być najlepszą wersją siebie na boisku. Po sobie widzę, że nie grałem teraz cztery miesiące, a wychodzę na Barcelonę i daję radę. Mówię: „Radzę sobie, ale ile mógłbym dać swojemu zespołowi, gdybym był w optymalnej formie, zwłaszcza mentalnej, pewny siebie i bezczelny na boisku”. A tego nie brakowało mi w Dinamo. Wychodziłem na mecz i wiedziałem, że jestem lepszy od rywali. To wszystko się buduje z czasem. Trudno obecnie mówić mi o jakiejś mega pewności siebie, kiedy trener nie stawia na mnie przez trzy miesiące. Bo gdzie taką zdobyć, jak nie ma mnie na boisku.
Mówisz o kreatywności. To kto na hiszpańskim boiskach zrobił na Tobie największe wrażenie? Grałeś z Barceloną, jednak pewnego czarodzieja zabrakło.
Jest taki jeden w Barcelonie, ale niestety nie wystąpił. Cała Barcelona, nawet bez Messiego, robi wrażenie. W środku Frenkie de Jong, Pjanić. Do tego młody Pedri. W każdym zespole La Liga w środku pola czy to na skrzydłach znajdziesz inteligentnych zawodników.
W Realu bez wątpienia największe wrażenie zrobił na mnie Benzema. Jeden z najinteligentniejszych zawodników, jakich widziałem. Poruszanie się na boisku, pomoc w defensywie… Do tego Ramos i Luka Modrić.
Z takich zawodników z mniej czołowych zespołów to chociażby Muniain w Athletic Bilbao czy Ocampos w Sevilii. Tak naprawdę z każdego zespołu można wymienić kogoś, na kim warto zawiesić oko. Bo to jest Hiszpania.
Co pierwsze przychodzi Ci na myśl, kiedy spytam o specyfikę treningu i gry w Hiszpanii? W porównaniu do tego, czego doświadczyłeś w poprzednich ligach.
Nie ma zajęć fizycznych, przynajmniej u nas w Eibar. Nie ma siłowni, a to dla mnie nowość i troszkę mi tego brakuje. Wszystkie zajęcia z piłką, wysoka intensywność i dużo „małych gier”. Ale podobnie wyglądało to w Chorwacji. I my w Polsce nie mamy się czego wstydzić pod tym względem. Pamiętam, że podobały mi się treningi u trenera Brosza albo Nowaka. W życiu nie powiem, że jest pod tym względem przepaść. Taka jest w umiejętnościach zawodników, a nie w materiale trenerskim. Wszędzie są podobni trenerzy. Tyle że ci w Hiszpanii dysponują lepszym materiałem ludzkim.
Rozmawiałem z trenerem Broszem przez telefon i mówiłem: „Trenerze, jeśli chodzi o Dynamo, to trener Bjelica najlepszy, z jakim trenowałem, ale sam trening podobny do tego, co robiliśmy w Górniku. Ale gdy przychodzi na trening Dinama młody zawodnik, to on piłkarsko jest gotowy. Lewa noga, prawa. Wrzutka w biegu, drybling, no wszystko. A w Górniku, kiedy przychodzi zawodnik, to jednak było widać, że jeszcze odstawał”. Wydaje mi się, że różnica tkwi głównie w czystym potencjale ludzkim, a nie w metodach treningowych.
To tak kończąc, żeby ta pewność siebie zaprowadziła Cię jeszcze dalej, a na wiosnę prosto na mecz z ukochanym Realem. Niestety nie na Santiago Bernabeu, tylko w ośrodku w Valdebebas…
Na Santiago Bernabeu się nie uda, ale żeby na San Mames przeciwko Hiszpanii już tak! To jest dla mnie cel. Mieszkam dosłownie obok i mam nadzieję, że to się spełni. Ale czasu jeszcze sporo i na tę chwilę skupiam się, aby być w jak najlepszej formie. Czyli na tym, na co mam wpływ.