Sezon 2019/2020 wydawał się dla ekipy „Die Königsblauen” początkiem renesansu zarówno w osiąganych wynikach, jak i prezentowanym stylu gry. David Wagner, wzorujący się na charakterystycznym dla Jürgena Kloppa „Gegenpressingu”, świetnie odnalazł się w roli trenera Schalke i wzbudził nadzieję na przywrócenie dawnego blasku zespołowi z Zagłębia Ruhry. Po pomyślnym starcie, jak na standardy, do których w ostatnich latach przyzwyczaiła drużyna z Veltins Arena, nadszedł niewątpliwie okres zastoju. Pojawiają się więc pytania, co zawiodło.
Zakończenie sezonu 2017/2018, zwieńczone wyczekiwanym od lat wicemistrzostwem, stanowić mogło duży zastrzyk nadziei pośród kibiców. Pojawiały się głosy, że choć sukces opłacony został nudną, wręcz toporną i nieprzyjemną dla oka grą podopiecznych Domenico Tedesco, kolejne rozgrywki przyniosą pożądany, jak na klub z ambicjami i wielką historią, skok jakościowy. Szybko okazało się, że filozofia młodego szkoleniowca, bazująca tak naprawdę tylko na grze defensywnej (jak się okazało, nie zawsze skutecznej), doprowadziła do „zaangażowania” zespołu w walkę o utrzymanie, a marzenia o europejskich pucharach zaczęły być traktowane jak mrzonki.
Scheda po nieudolnych Tedesco i Heidelu
Transferowy „cudotwórca z Moguncji”, jak mówiono o osobie dyrektora sportowego w postaci Christiana Heidela, w ogóle nie sprostał oczekiwaniom zarządzania kadrą w klubie większym niż prowincjonalne Mainz. Pomimo że obecnie Wagner korzysta z kilku sprowadzonych przez Heidela zawodników, z wyróżniającymi się Haritem i Serdarem na czele, dyrektor sportowy wielkiej potęgi w Gelsenkirchen nie stworzył. Jego obowiązki, sprawiające wrażenie „syzyfowej pracy”, przejął Jochen Schneider. Z samym Tedesco klub pożegnał się świeżo po blamażu 0:7 przeciwko Manchesterowi City, w ramach Ligi Mistrzów. Zespół, nad którym opiekę do końca zeszłego sezonu pełnił Huub Stevens, ledwo wywalczył utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Nie stanowi tajemnicy, że David Wagner jest dobrym przyjacielem człowieka uznawanego na najskuteczniejszego trenera na świecie – Jürgena Kloppa. Ale nie tylko przyjaźń łączy obu dżentelmenów. Wagner, jako 8-krotny reprezentant Stanów Zjednoczonych oraz architekt historycznego awansu angielskiego Huddersfield z Championship do Premier League, w dużej mierze bazuje na wypracowanym przez Kloppa stylu gry. Wysoki pressing i szybki odbiór piłki jeszcze na połowie rywala to na pewno domena obecnego Schalke, lecz nie jest tajemnicą poliszynela, że aby plan taktyczny mógł przynosić długotrwałe efekty, musi być podparty odpowiednim doborem jego wykonawców na murawie.
Luki kadrowe – brak napastnika
Nie ma co ukrywać, że tak jak w pierwszym sezonie pod wodzą Domenico Tedesco motorem napędowym w grze „Die Königsblauen” był Leon Goretzka (odszedł za darmo do Bayernu), tak w inauguracyjnej kampanii Wagnera jego odpowiednikami są Suat Serdad oraz Amine Harit. Obaj zawodnicy, mający odpowiednio siedem i sześć trafień w obecnym sezonie (Marokańczyk obok Benito Ramana i Bastiana Oczipki dołożył także cztery ostatnie podania), bez cienia wątpliwości zaliczyli w ostatnich tygodniach zjazd. Zawirowania transferowe z niemiłosiernie wygwizdywanym Nübelem, słabe boki obrony (choć przebłyski zalicza czasami wypożyczony z Evertonu Jonjoe Kenny), a także filozofia trenera polegająca na „zabieganiu” przeciwnika (co przyniosło sukces chociażby w rywalizacji z Mönchengladbach w postaci zwycięstwa 2:0) przyczyniają się do zapaści formy zespołu.
Od momentu odejścia zasłużonego Huntelaara ekipa z Gelsenkirchen nie zdołała załatać dziury na pozycji numer „dziewięć”. Nie jest nim na pewno „pracuś” Benito Raman, Burgstaller staje się raczej bohaterem memów niż kibiców, a zdolny Ahmed Kutucu nie zyskał jeszcze zaufania, które gwarantowałoby cotygodniową grę od 1. minuty. W Monachium za bramki odpowiada bijący coraz to nowsze rekordy Lewandowski, w Lipsku – Werner, w Dortmundzie mogą cieszyć się rewelacyjnym Haalandem. W Schalke natomiast tak naprawdę nie ma poważnego napastnika…
Strach przed wielkimi meczami i prognoza na koniec sezonu
Gdyby spojrzeć na wyniki z ostatnich tylko pięciu spotkań w Bundeslidze, zespół Wagnera plasuje się na przedostatnim w tabeli miejscu. Biorąc pod uwagę ostatnich dziesięć spotkań, zajęliby 5. miejsce od końca. Przywołana tendencja nie może więc napawać optymizmem.
Szczególnie gdy spojrzy się na potyczki z głównymi pretendentami do tytułu mistrzowskiego. Rywalizacja na Allianz Arena z Bayernem uwypukliła największą bolączkę Schalke – brak planu B. Jeśli przez pierwsze minuty spotkania Lewandowski i spółka mogli być zaskoczeni pozytywną postawą gości, tak po stracie kolejnych bramek widoczna była pogłębiająca się bezradność. Przegrana 0:5 w Monachium, a także zakończony identycznym rezultatem zeszłotygodniowy mecz z RB Lipsk utwierdzają tylko w przekonaniu, że w spotkaniach z rywalami z górnej półki piłkarze z Veltins Arena szybko tracą wigor i potrzebną w takich rywalizacjach zaciekłość. A w rozpoczynającym się marcu czeka ich przecież wyjazd do odwiecznego rywala zza miedzy, a więc na Signal Iduna Park.
Wysokie, jednak w dużej mierze wytłumaczalne, porażki z Bayernem czy Lipskiem z pewnością nie zakryją zaskakującej straty punktów przeciwko beniaminkowi z Paderborn czy też beznadziejną w tym sezonie Herthą. W sześciu kolejkach rozegranych po przerwie zimowej Schalke zdołało trafić do siatki zaledwie trzy razy. Statystyki te są wręcz katastrofalne. David Wagner na etapie rundy jesiennej wzbudził nadzieję na Champions League, teraz wydaje się, że utrzymanie pozycji gwarantującej czwartkowe emocje w Lidze Europy stoi pod wielkim znakiem zapytania.