Villarreal po raz ostatni w rundzie grupowej Ligi Mistrzów zagrał w sezonie 2011/2012, ale była to edycja całkowicie do zapomnienia – przegrał bowiem wszystkie 6 spotkań, notując katastrofalny bilans bramkowy 2:14 przeciw Bayernowi, Napoli i Manchesterowi City. W tym momencie ich sytuacja w La Liga jest co najmniej niezła. Warto zastanowić się przez chwilę czy „Żółta Łódź Podwodna” ma w tym sezonie prawo marzyć o powrocie do najbardziej elitarnych rozgrywek.
Podopieczni Javiera Callejy Revilli ewidentnie złapali wiatr w żagle i po przeciętnym początku sezonu zaczęli regularnie punktować. Jeśli spojrzymy na ich najświeższą formę, to zobaczymy, że licząc ostatnie 5 meczów Villarreal zajmuje 4. miejsce, ostatnie premiowane awansem do LM. Gdy weźmiemy pod uwagę ostatnie 10 spotkań, to jest jeszcze lepiej – drużyna ze wschodu Hiszpanii jest trzecia, tylko punkt za Barceloną, punkt przed Realem i aż 5 oczek przed swoim dzisiejszym rywalem, czyli Atlético. W tych 10 potyczkach widzieliśmy m.in. zwycięstwa nad Sevillą, Realem Sociedad i Getafe czy remis u siebie z podopiecznymi Diego Simeone.
Możemy odrzucić więc ewentualny argument sceptyków o „ogórkowych” przeciwnikach, bo cała ta czwórka na ten moment bierze udział w wyścigu o trzecie i czwarte miejsce. Dwa z tych zwycięstw miały do tego miejsce w delegacji. W tym czasie Villarreal tylko dwa razy nie dopisywał sobie żadnych punktów – raz po porażce z Valencią na Mestalla (powiedzmy, że można to wliczyć w koszt operacyjny biznesu), a raz po tym, jak u siebie przegrał z rozpędzającym się Espanyolem (tego jednak można już było uniknąć). Jest więc regularność, są ważne zwycięstwa z sąsiadami w tabeli. Co zatem w ekipie z Estadio de la Cerámica (na który kibice i tak ciągle mówią El Madrigal) działa tak, jak powinno, a co byłoby do poprawy, żeby załoga pod wodzą kapitana Callejy bezpiecznie dotarła do portu i zagrała w przyszłym sezonie przeciw najlepszym?
Mecze Villarrealu są w tym sezonie przyjemne dla oka – tylko w spotkaniach Barcelony mamy wyższą średnią goli na mecz (3,6 vs 3,1). W 24 kolejkach Villarreal i jego rywale trafili do siatki w sumie 74 razy. No i fajnie, ale sama atrakcyjność to jeszcze trochę za mało, bo z tych 74 goli aż 32 były dziełem przeciwników „El Submarino Amarillo”. Żółta banda jest w tym momencie siódma i każda ekipa będąca nad nią ma lepszą obronę. Bramki w tym sezonie strzeże doświadczony Sergio Asenjo. W defensywie mamy też dwóch kolejnych wyjadaczy – Raúla Albiola, który przyszedł na El Madrigal po sześciu latach spędzonych w Neapolu i Mario Gaspara, wychowanka, który karierę w Villarrealu zaczął i chyba chce ją tu skończyć (ale to jeszcze nie teraz, Gaspar ma 29 lat, więc ciągle sporo grania przed nim). Ta dwójka spisuje się świetnie, ale największym problemem jest niestabilność zestawienia personalnego w obronie.
W ostatnich trzech meczach skład bloku defensywnego wyglądał tak samo (Peña – Mori – Albiol – Gaspar), ale to rzadkość. Najbardziej newralgiczna formacja co chwilę się zmienia. W niemal każdym meczu widzimy jakieś roszady względem poprzedniego. Najdłuższa seria meczów, w których obrona wyglądała tak samo, to pięć. I największym problemem jest chyba częsta nieobecność Gaspara (we wrześniu złapał kontuzję pleców i wypadł na kilka kolejek), który rozegrał tylko 16 spotkań. W obronie pojawiają się też Argentyńczyk Ramiro Mori (7 meczów), Rúben Peña (16), Alberto Moreno (6, obecnie kontuzjowany), Pau Torres (21) i Xavier Quintillà (16). Mamy więc 7 defensorów, co chwilę któryś wypada i bywa, że z meczu na mecz notujemy w tej formacji aż 3 zmiany (choć najczęściej są dwie). Jak ta obrona ma się zgrać? Villarreal zaliczył tylko 6 czystych kont – zwykle nawet jak wygrywa, to coś musi stracić, a rotacje w tyłach na pewno tu nie pomagają, mimo że personalnie defensywa jest naprawdę niezła.
Z jakiegoś powodu jednak „El Submarino Amarillo” jest w czołówce i ma tylko dwa punkty straty do czwartego miejsca. Głównych powodów znajdujemy cztery. Pierwszy to bez wątpienia Santi Cazorla, który po dwóch sezonach, w których łapał kontuzję za kontuzją, wreszcie się odnalazł w Villarrealu. No i przede wszystkim odnalazł zdrowie, bo umiejętności szukać nie musiał – wszyscy wiemy, że kopać to on potrafi i to nie byle jak. Cazorla w zeszłej kampanii rozegrał aż 35 spotkań. W tej – już 21, które okrasił ośmioma trafieniami (i pięcioma asystami). Santi nie tylko robi więc za mózg zespołu, ale i skutecznie kąsa – jest drugim strzelcem drużyny. Drugi powód to najlepszy strzelec drużyny – Gerard Moreno. Moreno znalazł drogę do siatki rywala dziesięciokrotnie, a do tego dołożył trzy asysty. Świetny wynik; gdyby nie kontuzja, przez którą pauzował cztery kolejki, pewnie byłby jeszcze lepsze.
Mówimy tu jednak o trzeciej najlepszej ofensywie w lidze. Lepsza jest Barcelona i Real Madryt, a Real Sociedad strzelił tyle, ile Cazorla i spółka. Wreszcie dochodzimy do trzeciego argumentu, czyli sympatycznej mieszanki młodości z doświadczeniem i faktem, że każdy coś od siebie dokłada. Dla Villarrealu strzelało w tym sezonie już 13 zawodników, choć jednego z nich już w drużynie nie ma, bo Karl Toko Ekambi został wypożyczony do Lyonu (trafił sześciokrotnie). Jest za to Paco Alcácer, który właśnie wrócił do Hiszpanii po półtorarocznym pobycie w Dortmundzie i coś czujemy, że obecny Villarreal to dla Paco miejsce idealne. Klub z czołówki, ale nie gigant, który gra szybką, ofensywną piłkę i w którym może liczyć na miejsce w podstawie i wiele otwierających podań od Cazorli. W trzech ligowych spotkaniach dla „Żółtej Łodzi Podwodnej” trzykrotnie zagrał od początku i strzelił raz – w debiucie z Osasuną.
Mamy więc napad z potencjałem. Moreno i Paco mogą grać albo obok siebie, albo z Paco na szpicy (i Cazorlą za jego plecami), a Moreno na skrzydle. Dziś pewnie zobaczymy to drugie rozwiązanie. Wróćmy więc na chwilę do rutyniarzy – środek pola umiejętnie zabezpiecza 32-letni Iborra, a pomaga mu 28-letni Trigueros. Ta trójka (pamiętajmy o Cazorli) to ewidentnie jest poziom Ligi Mistrzów. W odwodzie mamy też 33-letniego już Baccę, który nie jest pierwszym wyborem Callejy (po przyjściu Paco nie jest już nawet drugim), ale na ostatnie 20 minut to ciągle wartościowy gracz. Ładnie tę ofensywę uzupełniają André-Frank Zambo Anguissa i Moi Gómez (24 i 25 lat) oraz Samuel Chukwueze (20 lat).
Ta ostatnia dwójka swoją karierę w Villarrealu zaczynała, mamy więc całkiem pokaźną grupę chłopaków, dla których El Madrigal jest domem i pewnie spełnieniem dziecięcych marzeń, bo z klubem od najmłodszych lat mogą identyfikować się jeszcze Pau Torres (wychowanek), Manuel Trigueros (nie jest wychowankiem, ale tak naprawdę to tutaj zaczął dorosłą karierę) czy Gerard Moreno (wychowanek). Kilku z nich, np. Torres, Gomez i Moreno, swoją drogę do La Liga w żółtych barwach rozpoczynało od trzeciej drużyny Villarrealu. I to właśnie fakt, że kilku ważnych zawodników ma Villarreal nie tylko w kontrakcie, ale i w sercu, kończy naszą listę powodów, dla których to właśnie w nich można upatrywać mocnego kandydata do czwartego (a może i trzeciego?) miejsca na koniec sezonu. Widać, że ta grupa jest zgrana i jeśli ustabilizuje się sytuacja w obronie, to ta drużyna może sporo namieszać.
Konkurencja w La Liga jest mocna i wyrównana, ale kto z nas nie chciałby jeszcze raz zobaczyć tej żółtej załogi w LM? Pamiętacie sezon 2005/2006 i kapitalną kampanię w ich wykonaniu? Pewnie pamiętacie, ale jeśli jesteście na tyle młodzi, że jeszcze wtedy nie wiedzieliście, co to Liga Mistrzów, to warto wrócić do tamtej edycji. Ależ to była drużyna! W środku rządził genialny, ale niespełniony w Europie Juan Román Riquelme. Do tego Marcos Senna, Quique Álvarez czy Diego Forlan. Tamten Villarreal nie był efektowny, ale za to szalenie efektywny. W sześciu meczach rundy grupowej stracił jednego gola (!), choć strzelił zaledwie trzy, ale i tak zajął pierwsze miejsce, eliminując m.in. Manchester United. Pojedynki z Rangersami i Interem w fazie pucharowej były rewelacyjne (tam już trochę postrzelali), ale najbardziej w pamięci i tak został nam rewanżowy mecz w półfinale z Arsenalem i, aż się smutno w sercu robi, ten niestrzelony karny Romána w samej końcówce… Argentyńczyk podszedł do piłki ustawionej na wapnie w ostatniej minucie regulaminowego czasu gry. Po porażce na Highbury (0:1) Riquelme miał szansę doprowadzić do dogrywki. Górą w tym pojedynku był jednak Jens Lehman.
#OTD in 2006: Jens Lehmann saves Juan Roman Riquelme's last-minute penalty to send Arsenal into the Champions League final. Arsenal went through on aggregate. #afc pic.twitter.com/usAykXfJhJ
— Throwback Arsenal (@ThrowbackAFC) April 25, 2018
Dzisiaj na Wanda Metropolitano sympatyczną załogę „Żółtej Łodzi Podwodnej” czeka bardzo poważny test. Atlético w La Liga nieco zawodzi, ale to wciąż trudny rywal, zwłaszcza na swoim stadionie. 12 domowych meczów i tylko jedna porażka (z Barceloną), zaledwie sześć straconych goli i wysokie morale po wtorkowym zwycięstwie nad potworem z Anfield. Widowisko zapowiada się przednio. Jeśli na El Madrigal rzeczywiście ma w przyszłym sezonie zawitać Liga Mistrzów, Villarreal musi wygrywać mecze, w których to rywal jest faworytem, a właśnie tak będzie dzisiaj o 21:00.