Pierwszy wiosenny mecz? Remis z Olimpią Elbląg. Pierwsze spotkanie po pandemii? Porażka ze Skrą Częstochowa. Nie da się ukryć, że Widzew Łódź w bieżącym roku przyprawia swoich kibiców o regularne mini-zawały. Mini, bo nawet te wpadki nie mogą równać się z tym, jak łodzianie przegrali awans przed rokiem. Ale wówczas też zaczynało się od takich właśnie potknięć. Czy istnieją więc powody, żeby obawiać się o powtórkę?
Postanowiliśmy sprawdzić to w pewnym źródle, czyli u… bukmachera. W końcu to bukmacherzy zatrudniają osoby, których głównym zadaniem jest rachunek prawdopodobieństwa danego zdarzenia. Sponsor Widzewa, LV Bet, wciąż ma go za faworyta nie tylko do awansu, ale i do wygrania ligi. Kurs na takie zdarzenie wynosi 1.25 – wygląda jak zakład bez ryzyka – więc jednoznacznie możemy stwierdzić, że o ponownej wpadce nie ma mowy. No właśnie – czy aby na pewno?
Koszmary Widzewa sprzed lat
Rok 2017, Widzew jest jeszcze w trzeciej lidze. Wiosną gra i punktuje bardzo dobrze. Po 30. kolejce ma trzy “oczka” straty do lidera i bezpośrednie starcie z nim w zanadrzu. A jednak, ligę kończy dziewięć punktów za nim i siedem za drugim ŁKS-em. Okazało się to szczególnie bolesne, bo właśnie drugie miejsce wystarczyło, żeby zameldować się na szczeblu centralnym. Gdybyśmy wtedy, po 30. kolejce, zapytali kibiców z Łodzi, czy spodziewają się, że wszystko AŻ TAK rozjedzie się na finiszu, zapewne nikt nie dałby nam wiary. Bo choć wpadki się zdarzają, to czy aż trzy z rzędu?
Ale dwa lata później kibice Widzewa ten scenariusz, te trzy wpadki z rzędu, wzięliby w ciemno. Wtedy też zaczęło się podobnie, jak teraz. Trzy mecze, pięć “punktów”. Delikatne wkurzenie, jednak lepiej mieć pięć punktów, niż ich nie mieć. A teraz? Cóż, jest pięć punktów zamiast dziewięciu. Ale przecież lepiej mieć pięć, niż nie mieć ich wcale. Tyle że rok temu Widzew na trzech wpadkach nie poprzestał. Seria remisów sięgnęła dziesięciu spotkań, co dla klubu z taką historią i takimi ambicjami, było policzkiem. Łodzianie tracący punkty z Błękitnymi Stargard czy Pogonią Siedlce? Śmiało, powiedzcie o tym waszym dziadkom.
Dlatego też, kto przeżył rok 2019 z Widzewem, ten się po porażce ze Skrą Częstochowa nie śmieje. Albo raczej – ten jej nie lekceważy. Zwłaszcza że łódzki klub stracił teraz punkty w Rzeszowie, a ma przed sobą jeszcze jedną wizytę w tym mieście, wyprawę do Katowic i jeszcze domowy pojedynek z Lechem II Poznań. Nie jest to terminarz, przy którym można zakładać spokojny dojazd do mety, dublując rywali niczym Lewis Hamilton. Wręcz przeciwnie – trzeba być czujnym, jakby za plecami czaił się Max Verstappen. Bo rzeczywiście się czai. Katowiczanie tracą do Widzewa cztery punkty, Górnik Łęczna oraz Resovia – po sześć. To przecież mniej niż rok temu odrobiła Olimpia Grudziądz. Olimpia, która do pościgu za klubem z miasta włókniarzy startowała na pełnym dystansie, a nie w ciągu dwumiesięcznego sprintu w ramach przyspieszonego dogrania ligi. Dziś każda strata punktów jest bardzo kosztowna, dlatego każdy z wspomnianych wcześniej meczów urasta do miana meczu o życie. Jeśli drużyna Marcina Kaczmarka przegra, klimat wokół niej zacznie przypominać to, co rok temu działo się wokół drużyny prowadzonej przez Radosława Mroczkowskiego oraz – od kwietnia – Jacka Paszulewicza.
Dwaj liderzy
A czy kibice Widzewa mogą mieć jakieś powody do optymizmu? Nadzieje, które rozgonią czarne chmury? Wydaje się, że tak. Przede wszystkim porównajmy kadry obydwu drużyn. Rok temu łódzcy kibice wznosili pieśni pochwalne ku chwale Kohei Kato. Japoński defensywny pomocnik był jednym z niewielu, którzy potrafili wziąć na barki grę zespołu. Mimo transferów Daniela Tanżyny czy Rafała Wolsztyńskiego, w szatni brakowało osoby, która powiedziałaby: panowie, kiełbasy do góry i golimy frajerów. Albo inaczej – brakowało takiej, której ta szatnia by posłuchała.
Teraz? Wchodzisz do szatni, a tam Marcin Robak. Jasne, można się zastanawiać, czy płacenie fortuny zawodnikami w takim wieku, jest słuszne. Tyle że Widzew nie stać już na błąd i kolejne pozostanie w drugiej lidze. A kiedy wchodzisz do szatni i patrzysz na takiego gościa, to wiesz, że taki błąd się nie powtórzy. Że nie dojdzie do sytuacji takiej, jak rok temu, gdy do rzutu karnego musiał podejść młodziutki Michael Ameyaw, bo po serii niewykorzystanych “jedenastek” nikt inny nie miał do tego odwagi. 37-latek działa oczywiście nie tylko w szatni, ale i na boisku. Dotychczas zebrał już 20 goli oraz asysty, czyli więcej niż najlepszy w ubiegłym sezonie Mateusz Michalski (16).
Ale spłycanie całej przemiany Widzewa do Marcina Robaka nie byłoby słuszne. Wystarczy rzucić okiem na inną kosztowną, ale opłacalną inwestycję. Mateusz Możdżeń, którego akurat w meczu ze Skrą Częstochowa zabrakło. I – akurat – łodzianie przegrali. Tak samo, jak w dwóch innych spotkaniach, w których Możdżenia nie było. Do tej wyliczanki Łukasz Grabowski z “Przeglądu Sportowego” dorzuca jeszcze dwa remisy. Łącznie w meczach bez byłego piłkarza Lecha, Widzew gubił punkty w pięciu na siedem przypadków. Natomiast gdy Możdżeń grał, stało się to pięciokrotnie. Na 17 okazji.
Bolesny brak Kity
Co jeszcze może posłużyć za obronę wpadki łodzian? Fakt, że wspomniana Skra Częstochowa to prawdziwy kat Widzewa. Coś takiego przeżywała niegdyś Legia Warszawa, dla której zaporę nie do przejścia stanowiła Bruk-Bet Termalica Nieciecza. Łódzki klub na cztery starcia ze Skrą wygrał… jedno. Dwa zremisował, w tym raz, gdy wspomniany Ameyaw musiał wziąć na siebie ciężar strzału z “wapna”. Wychodzi więc na to, że to nie taki wstyd dostać w łeb od kopciuszka z Częstochowy. A w zasadzie – jakkolwiek to nie zabrzmi – można się do tego… przyzwyczaić.
Ale żeby nie było zbyt miło, do obrony Widzewa dorzucimy łyżkę dziegciu. Bo choć w szatni jest Robak, bo mimo że do gry wraca Możdżeń, to nie wszystko układa się kolorowo i pomyśli trenera Kaczmarka. Zimą pech dosięgnął Krystiana Nowaka, który miał być jednym z filarów drużyny oraz Przemysława Kitę, który już filarem był. Obaj wypadli z gry przez poważne kontuzje, co jest piaskiem w tryby dla widzewskiej maszyny. Szczególnie jeśli chodzi o Kitę, który swoja przydatność już udowodnił. I to nie raz, a 11 razy, byle punktów w klasyfikacji kanadyjskiej uzbierał były piłkarz Olimpii Grudziądz.
W ubiegłym roku to Kita był kluczem do tego, że grudziądzanie wyprzedzili Widzew rzutem na taśmę. To on wywalczył rzut karny, który wykorzystał ex-Widzewiak Marcin Kaczmarek. Tamta “jedenastka” przypieczętowała wygraną Olimpii z łodzianami tuż przed końcem ligi. Kolejkę wcześniej role były odwrócone – Kaczmarek asystował Kicie przy golu dającym wygranę z innym walczącym o promocję klubem, czyli Elaną. Łącznie wiosną 26-latek strzelił sześć goli, do których dorzucił trzy asysty.
Kto wie, być może równie dobry wynik wykręciłby tej wiosny? I być może to właśnie tych liczb będzie brakowało Widzewowi, gdy ktoś będzie musiał odciążyć weterana Robaka? Może tak być. A może być też tak, że łodzianie zadrwią sobie ze wszystkich i zaraz wrzucą piąty bieg, odjeżdżając tym, którym wcześniej dali nadzieję. Na wyrok trzeba więc poczekać jeszcze kilka kolejek.
Oczywiscie, że Widzew nie awansuje. Zawalą dokładnie tak samo jak w zeszłym roku