„Nowa Atalatna”, bo taką nazwę otrzymało Sassuolo w ostatnich miesiącach, nie zwalnia tempa i po raz kolejny udowadnia, że jest w stanie rywalizować z najlepszymi. Po dobrym poprzednim sezonie wszyscy z niecierpliwością czekali, czy Roberto De Zerbi i jego piłkarze zrobią kolejny krok i tym razem odważniej zaatakują europejskie puchary. Na razie wszystko wskazuje na to, że tak się stanie.
Historie Atalanty i Sassuolo pokazują, że w świecie wielkich pieniędzy, jakie dominują w futbolu, da się obejść pewne schematy, skraść serca milinów osób i rywalizować z najlepszymi. Takim drużyną po prostu trzeba kibicować. Bez nich futbol umierałby z każdym kolejnym sezonem, a tak liga staje się ciekawsza i otrzymuje zastrzyk świeżego powietrza. Oba te zespoły powinny być wzorem dla innych drużyn we Włoszech, ale również z zagranicy.
Długa droga do elity
Sassuolo to klub, który został założony już w 1920 roku, ale do Serie A awansował dopiero w sezonie 2013/2014. Był to historyczny moment dla tej drużyny, która czekała na to ponad 90 lat. W trakcie pierwszego roku na najwyższym szczeblu rozgrywkowym we Włoszech drużyna z Mapei Stadium miewała wahania formy i ledwo utrzymała się w lidze z przewagą zaledwie dwóch oczek nad spadającą Catanią. Z roku na rok jednak zespół z północnej części Półwyspu Apenińskiego robił wyraźnie postępy. Najpierw zajął 12. miejsce w lidze, a następnie w sezonie 2015/2016 zameldował się na 6. pozycji w tabeli, co było trzeba uznać za znakomity wynik.
Wówczas trenerem Sassuolo był Eusebio Di Francesco. To właśnie on najpierw wprowadził drużynę do Serie A, a następnie awansował z nią do europejskich pucharów. Kolejny rok przyniósł jednak słabe wyniki. Zespół nie umiał pogodzić rozgrywek europejskich z krajowymi, przez co w styczniu zajmował dopiero 18. pozycję w tabeli.
Nowym trener pierwszego zespołu został najpierw Cristian Bucchi, a następnie Giuseppe Lachini. W tym okresie „Neroverdi” nie radzili sobie najlepiej, a do tego nie zachwycali również stylem, przez co zdecydowano się na nowego, grającego ofensywną piłkę trenera.
Roberto De Zerbi, jego początki i ofensywa ponad wszystko
Nowym trenerem Sassuolo został młody i niedoświadczony Roberto de Zerbi. Były piłkarz między innymi Napoli dopiero co zbierał doświadczenie w tej branży. Jego pierwszym zespołem została Foggia, z którą notował dobre wyniki i nawet otarł się o awans do Serie B, ale w finale przegrał z Pisą Gennaro Gattuso. Później Włoch miał dwa bardzo słabe epizody. Najpierw po zaledwie 12 spotkaniach zwolniono go z Palermo, a następnie spadł z Serie A z Benevento. Mimo to włodarze Sassuolo postawili właśnie na tego szkoleniowca.
Roberto De Zerbi è il nuovo tecnico del #Sassuolo. Un caloroso benvenuto a Mister De Zerbi da parte di tutto il Sassuolo Calcio! Buon lavoro Mister! https://t.co/cGNIvKQbw9 #ForzaSasol 🖤💚 pic.twitter.com/3SoqovUc0w
— U.S. Sassuolo (@SassuoloUS) June 13, 2018
Roberto De Zerbi w trakcie swojego pierwszego sezonu w nowym klubie starał się grać ofensywnie i odważnie. Nie był zwolennikiem stereotypowego catenaccio. Od początku obiecywał, że jego drużyna będzie starała się dominować rywali. To powodowało, że Sassuolo oglądało się przyjemnie, ale tu pojawiał się pewien haczyk.
Defensywa „Neroverdi” traciła gola za golem i na koniec zebrało się ich aż 60. Nie przeszkodziło to jednak temu, aby na koniec rozgrywek zameldować się na 11. pozycji. Po zakończeniu sezonu De Zerbiego łączono z lepszymi drużynami. Jego usługami zainteresowany był, chociażby Milan, a nawet i Lazio, ale ostatecznie Włoch pozostał w klubie.
Zespół, który pokochały całe piłkarskie Włochy
Sassuolo skradło serca wielu Włochom właśnie w poprzednim sezonie. To właśnie wtedy drużyna z Mapei Stadium zaczęła zachwycać i piąć się w górę w tabeli. Przez całe rozgrywki prezentowała wciąż bardzo ofensywny futbol, strzelała wiele bramek, ale również wiele traciła. Wysoki pressing często powodował, że „Neroverdich” łatwo było „złapać na wykroku” i kilkoma podaniami skontrować. Było to dobrze widoczne w statystykach. W meczach z ich udziałem padało bowiem prawie 3,5 bramki na mecz. Do tego w swoich spotkaniach oddawali średnio ponad 15 strzałów. Drużyna De Zerbiego przypominała trochę zespół Jurgena Kloppa z jego początków na Anfield.
Włosi, jak i wszyscy fani Calcio pokochali również Sassuolo za odwagę. Ta drużyna nigdy nie była się grać swojej piłki. Nieważne czy na boisku mieli zmierzyć się z ostatnią, czy pierwszą drużyną w tabeli. Nie miało to większego znaczenia. Wciąż liczyło się to samo. Realizowanie swojego planu i stylu, który miał gwarantować punkty. Mówił o tym De Zerbi przed meczem z Juventusem w zeszłym sezonie, kiedy to udało się urwać punkt „Starej Damie” po kapitalnym spotkaniu:
– W tym sezonie znaleźliśmy naszą tożsamość, jest precyzyjna i nie możemy jej zmieniać w zależności od przeciwnika lub sytuacji. Juventus jest liderem, ale musimy zachować własne podejście do piłki nożnej i robić to, co robimy najlepiej, mając świadomość, że musimy być bardziej skoncentrowani niż kiedykolwiek, aby uniknąć błędów.
Piłkarze Sassuolo zaczęli w poprzednim sezonie pisać swoją własną historię. Aż miło patrzyło się na radość, jaką radość czerpali z możliwości gry w piłkę. Zaprowadziło ich to na pierwsze strony gazet we Włoszech, ale również wielu z nich spełniało swoje marzenia. Pokazuje to przykład snajpera „Neroverdich”, Francesco Caputo. Najpierw wygrał zakład z Alessandro Del Piero, który musiał zabrać 33-latka na kolację, bo ten strzelił w lidze ponad 20 bramek. W tym sezonie natomiast udało się mu zadebiutować w reprezentacji narodowej i strzelić w jej barwach nawet bramkę. Takie historie tylko pogłębiają więź kibiców z drużyną De Zerbiego.
Kluczowy moment – spokojne transferowe lato
Po wielu popisach piłkarzy Sassuolo na boisku w zeszłym sezonie wydawało się, że kilku z nich może odejść do lepszych klubów. Wbrew pozorom na Mapei Stadium lato było wyjątkowo spokojne. Zarobiono ponad 50 milinów euro. Z klubu odeszli zawodnicy tacy jak Stefano Sensi (Inter), Alfred Duncan (Fiorentina), Pol Lirola (Fiorentina) oraz Francesco Cassata (Genoa). Każdy z tych graczy nie występował w zeszłym sezonie w barwach „Neroverdich”. Byli oni wypożyczeni do tych klubów, które teraz postanowiły ich wykupić. Oznaczało to w praktyce, że żaden z kluczowych piłkarzy dla De Zerbiego nie odszedł, a i tak zarobiono spore pieniądze.
Za pozyskane środki Sassuolo również się wzmocniło. Kupiono, chociażby Gregoira Defrela z Romy oraz trzech nowych środkowych obrońców: Vlada Chirichesa z Napoli, Filippo Romagne z Cagliari oraz Kaana Ayhana z Fortuny. Ci wszyscy gracze kosztowali niecałe 30 milionów euro, więc wszystko w klubowej kasie się zgadzało. Najważniejszymi transferami były jednak te z klubu, a właściwie ich brak. Mówił o tym niedawno w jednym z wywiadów dyrektor generalny klubu, Giovanni Carnevale:
– Naszymi najlepszymi transakcjami było zatrzymanie naszych kluczowych graczy. To nie było łatwe, ponieważ wiele klubów było nimi zainteresowanych. Ale ci chłopcy chcieli z nami zostać, ponieważ wierzą w ten projekt.
Drużyna idąca za marzeniami
– Sassuolo nigdy się nie poddaje – mówił po ostatnim, zremisowanym 3:3 spotkaniu z Torino Roberto De Zerbi. Idealnie obrazują te słowa charakter jego drużyny. Przegrywała już bowiem 1:3, ale ostatecznie w końcówce potrafiła wyrwać remis przyjezdnym. Nie ma w tym sezonie skuteczniejszego zespołu od „Neroverdich”. Po zaledwie 5. kolejkach ma już 16 bramek. Jej średnie posiadanie piłki wynosi 61,25%, a w stronę bramkarza leci blisko 18 strzałów w ciągu 90 minut. W tej kwestii nic się nie zmieniło. Dalej oglądamy widowiskowy futbol, ale po raz kolejny trzeba tu przytoczyć temat obrony.
FINALE | #BolognaSassuolo 3⃣-4⃣
CHE RIMONTA!!!!! CHE VITTORIA!!!!!!!! CHE SQUADRAAAAAAAAA!!!!!!!!
🖤💚🖤💚🖤💚🖤💚#ForzaSasol pic.twitter.com/leydLCsoP7
— U.S. Sassuolo (@SassuoloUS) October 18, 2020
Dziewięć straconych bramek to słaby wynik. Na tę chwilę nie ma to większego wypływu, bo Sassuolo nie przegrało dotychczas żadnego spotkania, ale jeśli marzy im się coś więcej niż tylko piękna gra i zachwyt wśród kibiców, to może okazać się to kluczowe i zaważyć na końcowym rezultacie.
De Zerbi mówił pod koniec poprzedniego sezonu, że drużyna z Mapei Stadium prędzej czy później awansuje do Ligi Mistrzów. Z pewnością sam chciałby tego dokonać już w tym sezonie, ale przed jego zespołem jeszcze długa droga, aby to zrealizować. Jednego możemy być pewni. W tym roku bramek w meczach z udziałem Sassuolo nie zabraknie, a ich oglądanie będzie prawdziwą ucztą dla oczu.