Czy Rotterdam pokocha Jakuba Modera? [REPORTAŻ]


Jakub Moder zostawił wśród kibiców Feyenoordu Rotterdam dobre pierwsze wrażenie – jak jest postrzegany w Holandii?

5 marca 2025 Czy Rotterdam pokocha Jakuba Modera? [REPORTAŻ]
Foto ANP/SIPA USA/PressFocus

W styczniu Jakub Moder w końcu opuścił szeregi Brighton. W końcu, bo od kontuzji z kwietnia 2022 roku nie mógł się tam odnaleźć. Trafił do Rotterdamu. Miasta, które potrafi w sobie rozkochać, choć jest jednocześnie pełne sprzeczności i ma bardzo specyficzny charakter. Wybrałem się do Holandii, by na własne oczy zobaczyć jak „Modziu” radzi sobie w nowym środowisku i jak odbierają go fani w Rotterdamie. To historia pełna emocji: smutku, radości, zwątpienia i nadziei. Czy Rotterdam pokocha Jakuba Modera?


Udostępnij na Udostępnij na

Stadion De Kuip w Rotterdamie. Feyenoord od początku drugiej połowy desperacko usiłuje wcisnąć drugą bramkę i wyjść na prowadzenie. Piłkarze ostatniego w tabeli Almere City wydają się być usatysfakcjonowani remisem, który wywalczyli w pierwszej połowie. Na początku meczu to oni byli stroną wyraźnie dominującą. Duet napastników Providence – Brym nieustannie kąsał defensywę gospodarzy.

W drugiej połowie przyjezdni cofnęli się jednak i desperacko bronili się przed kolejnymi atakami swoich rywali. Golkiper Almere Nordin Bakker przedłużał każde rozpoczęcie gry, wzbudzając tym samym falę gwizdów ze strony rozwścieczonych fanów. Feyenoord nie potrafił znaleźć sposobu na zdobycie drugiej bramki. Kilkadziesiąt tysięcy zgromadzonych na stadionie ludzi łączyło przekonanie, że ekipę z portowego miasta czeka kolejna strata punktów. David Hancko miał jednak nieco inne plany.

Osiemnastoletni Givairo Read w 93. minucie gry po raz kolejny w tym meczu dośrodkowuje piłkę w pole karne Bakkera. Wydaje się, że to kolejna zbyt głęboka centra. Piłka ma bardzo wysoki pułap, ale ostatecznie dopada do niej kapitan Feyenoordu – David Hancko. Stoję idealnie na wprost składającego się do strzału słowackiego obrońcy. Piłka spada mu idealnie na lewą stopę. To mogło się skończyć tylko w jeden sposób.

Ekstaza

Mijają ułamki sekund. Kątem oka widzę piłkę, która trzepocze w siatce zrozpaczonego golkipera Almere City. De Kuip eksploduje w radosnym okrzyku. Tonę w objęciach obcych mi kibiców. Nigdy nie byłem fanatykiem Feyenoordu, ale w szale wspólnej radości mogę poczuć się jak kibic, który z tym klubem przeżył już wszystko. Dostrzegam fruwające kufle z piwem, ale utrata tego złocistego trunku dla fanatyków nie ma w tym momencie większego znaczenia. Piękno futbolu.

De Kuip, swoją budową przypominające trochę wannę, unosi się na kilka metrów w powietrze. Nie spodziewałem się, że wybierając się na mecz Feyenoordu z ostatnią ekipą w tabeli doświadczę aż tak emocjonującej końcówki. Ale tak naprawdę nie to jest dla mnie najważniejsze. Przyjechałem do Rotterdamu, by zobaczyć z bliska Jakuba Modera, który w zimowym okienku transferowym zamienił angielskie Brighton na holenderski Feyenoord. Oprócz szaleńczej radości, która ogarnęła cały stadion, w głębi serca czuję ulgę, że reprezentant Polski i wychowanek Lecha Poznań wraca do piłkarskiego świata żywych.

Rozegrał pełne 90. minut. Odegrał ważną rolę w pogoni za zwycięstwem. Szczególnie w drugiej połowie był istotnym ogniwem ofensywy swojej ekipy. To na nim opierała się gra. Po jego długim rozbracie z futbolem czuję po prostu ulgę. Czuję ulgę, bo jesienią w niego zwątpiłem, a teraz wydaje mi się, że Rotterdam może pokochać Jakuba Modera.

Długa droga, piękne czasy

Stwierdziłem, że do Rotterdamu wybiorę się autobusem, więc podczas podróży mam trochę wolnego czasu. Nie da się przez 16 godzin czytać książki, przeglądać telefonu lub drzemać. Wobec tego trochę sobie wspominam. Jakub Moder w Lechu Poznań wyglądał na wybitnie uzdolnionego młodzieżowca. Pamiętam jego wejście do „Kolejorza” prowadzonego przez Dariusza Żurawia. Poznańscy kibice mogli wtedy cieszyć się z naprawdę sympatycznej grupy piłkarzy. W końcu o sile ich zespołu decydowali przede wszystkim wychowankowie.

Takiej paczki można było Lechowi zazdrościć. Ofensywny futbol, w dodatku z „Kolejorzem” w sercu. Na skrzydłach hasali Jakub Kamiński i Kamil Jóźwiak. Boki obrony obsadzali Robert Gumny i Tymoteusz Puchacz. Najlepszym z nich wszystkich był jednak Jakub Moder, który wszedł do środka pola i diametralnie odmienił postrzeganie defensywnego pomocnika w „Kolejorzu”. Na postrzeganie jego boiskowych poczynań na pewno wpływał fakt, że był młodym i ekscytującym talentem, przyszłością reprezentacji Polski, ale trudno było się nie zachwycać.

Potrafił zapewniać spokój w defensywie i wyprowadzeniu piłki, ale jeszcze bardziej efektowny był pod polem karnym przeciwnika. Moder dysponował fantastycznym strzałem z dystansu. Trafiał tak z Rakowem Częstochowa czy Piastem Gliwice. Był w tamtym okresie po prostu piłkarzem wyjątkowym. To między innymi on doprowadził „Kolejorza” do fazy grupowej Ligi Europy, a następnie pobił rekord transferowy PKO Ekstraklasy. Wydawało się, że jest na grę w Wielkiej Brytanii gotowy.

Fala wznosząca

Gdy zgłaszało się po niego Brighton, byłem przekonany, że to będzie akurat ten przypadek piłkarza, który w silnej zachodniej lidze odnajdzie się znakomicie. W grze Jakuba Modera zgadzało się wszystko. W czwartym spotkaniu dla reprezentacji Polski zdobył pierwszą bramkę, kilka miesięcy po debiucie zapisał się na kartach historii strzelając gola na londyńskim Wembley. Jego początek w drużynie narodowej owiany jest magiczną atmosferą. Pierwszą bramkę zdobył z „pożyczonym” od Roberta Lewandowskiego numerem dziewięć na plecach. Można było potraktować to jak zapowiedź tego, że Moder też ma odegrać w reprezentacji Polski wielką rolę.

Nie miał też większych problemów z aklimatyzacją w Premier League. Gwiazdą Brighton, o którą zabijałyby się największe europejskie kluby, również się nie stał, ale stosunkowo szybko Graham Potter zaczął go traktować jak ważne ogniwo swojego zespołu. Nie mógł trafić do siatki w Premier League, wypominano mu nieskuteczność, ale grał naprawdę dobrze. Cała piłkarska Polska śledziła jego poczynania, czekając na otwarcie się tej bramkowej butelki ketchupu. Był nadzieją naszej drużyny narodowej. Reprezentacja Polski miała twarz właśnie Jakuba Modera.

Jedna sekunda? Trzy lata

Autobus staje w korku na autostradzie. Budzę się z tego transu wspomnień. Zaczynam się zastanawiać. Dlaczego jadę oglądać Jakuba Modera do Rotterdamu, a nie na Stamford Bridge w Londynie czy Old Trafford w Manchesterze? Dlaczego Feyenoord musiał wydać na niego 1,5 miliona euro, a nie 45 milionów euro? Przecież wszystko układało się dobrze. Wszystko było tak piękne. Brighton było jedną z najciekawszych drużyn w Premier League, a Polak był jej bardzo istotnym komponentem. Graham Potter mu ufał.

2 kwietnia 2022 roku. Brighton na własnym stadionie mierzy się z Norwich City. W 83. minucie spotkania polski pomocnik melduje się na boisku. Kilkadziesiąt sekund później media społecznościowe w Polsce eksplodują. Temat wywalczonego w barażu ze Szwecją awansu na mundial schodzi na dalszy plan. Internet zaczyna być zalewany zdjęciami znoszonego na noszach Modera. Bez kontaktu z przeciwnikiem wychowanek Lecha Poznań padł na murawę i złapał się za kolano.

Sprawdził się najczarniejszy z tych mrocznych scenariuszy. Reprezentant Polski zerwał w kwietniu 2022 roku więzadło krzyżowe przednie w kolanie, co wiązało się z operacją i wielomiesięczną rehabilitacją. Pod znakiem zapytania stanął występ Polaka na mundialu w Katarze. Budowana miesiącami pozycja w angielskim futbolu praktycznie runęła.

Mimo wielkiego medycznego postępu operacje rekonstrukcji więzadła krzyżowego w kolanie wciąż należą do tych najbardziej skomplikowanych. W przypadku Modera mówiło się o tym, że przy wielkim szczęściu zdąży na katarski czempionat, ale powrót do zdrowia w przeciągu 5-6 miesięcy byłby czymś naprawdę wyjątkowym. A polskiego pomocnika los przecież nie oszczędzał. Jego przypadek jest niezwykle pechowym desygnatem znanego przysłowia, że nieszczęścia chodzą parami.

Do zobaczenia za pół roku

Tymi słowami na swoim Instagramie Jakub Moder podsumował wieści o urazie. To miało być kilka miesięcy walki o powrót do zdrowia. Potem kilkanaście tygodni pracy nad powrotem do formy. Taki scenariusz miał być optymalny. Ale wszystko skończyło się dużo gorzej. Wychowanek Lecha Poznań stracił końcówkę sezonu 2021/2022. Nie zagrał w ani jednym spotkaniu w kolejnej kampanii ligowej.

W kolanie pomocnika pojawiały się zrosty, które uniemożliwiały osiągnięcie pełnego zakresu ruchu. Piłkarz Brighton potrzebował kolejnego zabiegu. Rehabilitacja przebiegała bardzo powoli. Przed kampanią ligową 2023/2024 nie pojechał z ekipą „Mew” na obóz przygotowawczy, a gdy już wydawało się, że wkrótce doczekamy się powrotu pomocnika do regularnej gry, z Brighton wychodziły komunikaty o braku postępów w rehabilitacji. Rozbrat Modera z futbolem przypominał sinusoidę. Ciągnęła się ona w nieskończoność. A my żyliśmy wspomnieniami.

Amulet

Do Premier League wrócił 25 listopada 2023 roku. Od feralnego spotkania z Norwich City do wejścia z ławki rezerwowych z Nottingham minęło ponad 600 dni. Wychowanek Lecha Poznań opuścił niemal 100 spotkań swojej drużyny. W futbolu to wieczność. Szczególnie w tak dynamicznie rozwijającym się środowisku jakim była ekipa Modera. W Brighton na stanowisku trenera od kilkunastu miesięcy pracował już Roberto de Zerbi, a „Mewy” grały w Lidze Europy. Reprezentacji Polski nie prowadził już Czesław Michniewicz, byłym selekcjonerem był również Fernando Santos. Wokół Jakuba Modera zmieniło się niemal wszystko, a on sam musiał przecież jeszcze wrócić do optymalnej dyspozycji.

Wszyscy kibice reprezentacji Polski wyczekiwali każdej kolejnej minuty na boisku w wykonaniu pomocnika Brighton. W obliczu kryzysu absolutnego polskiej reprezentacji to właśnie były piłkarz Lecha Poznań miał być zbawieniem drużyny prowadzonej przez Michała Probierza. Od początku absencji Modera reprezentacją Polski targały problemy maści wszelakiej. Jednym z nich był poważny wakat na pozycji defensywnego pomocnika. Przed Euro 2024, na które Polakom udało się ostatecznie awansować, wracający do optymalnej dyspozycji Moder miał być symbolem wychodzącego słońca. Presja była ogromna, a powrót po kontuzji okazał się być kolejną gorzką pigułką.

Zwątpienie

Po raz kolejny budzę się z rozmyślań. Pozornie prosta i wszystkim znana historia Jakuba Modera jest tak naprawdę niezwykle smutna. Wiosną 2022 roku zaczynał notować swoje najlepsze występy w najlepszej lidze na świecie. Zaczynał odgrywać coraz istotniejszą rolę w Brighton i znajdował się w kulminacyjnym punkcie swojego piłkarskiego rozwoju. Tak niespodziewanie spadła na niego kontuzja, która wykluczyła go z gry na prawie dwa lata, po której Moder przez pół roku nie zdołał wrócić do dyspozycji sprzed urazu, a potem został w swoim klubie skreślony. Od 2 kwietnia 2022 roku do stycznia 2025 Jakub Moder przebył bardzo długą drogę. Kontuzja była dopiero jej początkiem. Powrót po niej – bolesną weryfikacją. Zagrał przyzwoity turniej w Niemczech, ale wciąż nie odnalazł się po kontuzji.

Na Euro pomocnik Brighton był przede wszystkim rezerwowym, ale przecież nie w takiej roli kibice reprezentacji Polski widzieli Jakuba Modera. Wówczas wciąż uważałem, że to tylko kwestia powrotu po kontuzji i powolnego dochodzenia do formy. Michał Probierz miał jesienią spokojnie budować swoją drużynę narodową, której twarzą w końcu miał być wyczekiwany Jakub Moder. Jak bardzo się pomyliłem. Jesień była kolejnym trudnym okresem w karierze wychowanka Lecha Poznań. Można było wówczas zwątpić w to, czy piłkarz, który z takim animuszem wszedł do szerszej świadomości kibiców, będzie jeszcze kiedykolwiek ważnym ogniwem w polskiej piłce.

Świat poszedł naprzód

W Brighton latem zmienił się szkoleniowiec. Roberto de Zerbiego zastąpił Fabian Hurzeler i był to gwóźdź do trumny dla Modera w zespole „Mew”. Trumny, która zbudowana była z tak długiego rozbratu z futbolem, kontuzji w okresie przygotowawczym oraz po prostu zmiany warty w Brighton. Cały zespół poszedł do przodu, a Moder tam po prostu już nie pasował. Pomocnik był wprawdzie bliski przenosin do Leicester City, media mówiły również o możliwości wypożyczenia do Evertonu lub Leeds, ale ostatecznie Polak został w klubie, w którym debiutował w najlepszej lidze świata. Moder podkreślał wówczas: trener Fabian Hurzeler chciał, żebym został.

Krwawa jesień

Trudno mi racjonalnie traktować takie słowa. Jakub Moder był minionej jesieni w Brighton praktycznie ciałem obcym. Polak zazwyczaj nie był w stanie wywalczyć sobie miejsca w kadrze meczowej zespołu. W Premier League w tym sezonie zagrał zaledwie dziewięć minut. W reprezentacji Polski również był zagubiony. To było chyba dla mnie, jako kibica, najbardziej bolesne. Gdy Moder nie grał z powodu urazu, żyłem wspomnieniem tego, jak wielką wartością dodaną był, gdy wchodził na swój najwyższy poziom.

Tej jesieni nie łapał się do składu w Premier League, w koszulce z orzełkiem na piersi był zbyt wolny, zbyt niedokładny i można było poddawać w wątpliwość sens jego powołania. Czułem naprawdę wielkie rozczarowanie. Wszyscy to chyba czuli. Bo wszyscy widzieli jakim talentem w 2022 roku był Jakub Moder.

Wypchnięty na Kanał La Manche

Wchodząc w 2025 rok Moder był w Brighton niechciany. Wypychano go z Anglii. Cała opinia publiczna huczała o tym, że pomocnik reprezentacji Polski musi zmienić klub. Był to jeden z najgłośniejszych w polskiej piłce tematów, a przecież znalezienie nowego pracodawcy po niemal trzech latach bez regularnej gry jest niezwykle trudnym zadaniem. Trudno przecież zaufać piłkarzowi, który jesienią prezentował się bardzo słabo i ma za sobą tak skomplikowaną przeszłość. Brighton zdecydowało się na sprzedaż Polaka.

Był w Anglii ogromnym rozczarowaniem. Z powodu kontuzji stracił więcej spotkań, niż zdołał w barwach „Mew” rozegrać. Kupiono go za 11 milionów, a sprzedano za zaledwie 1,5 miliona. Odchodził w ciszy. Bez porównania do sprzedaży Mac Allistera czy Moisesa Caicedo, z którymi rywalizował niegdyś o miejsce w środku pola drużyny Grahama Pottera.

Rotterdam Centraal późnym wieczorem

Kierowca autobusu przez mikrofon znużonym głosem informuje, że zbliżamy się do przystanku Rotterdam Centraal. Zbieram swoje rzeczy, wreszcie mogę rozprostować nogi i rozciągnąć zastane mięśnie. Wysiadam, wyciągam walizkę i widzę piękny budynek dworca w Rotterdamie. Słońce zbliża się do horyzontu i w niezwykle efektowny sposób oświetla drapacze chmur, które dominują w centrum tego miasta. Staram się na szybko ogarnąć wzrokiem rzeczywistość obok mnie. Szerokie ścieżki rowerowe, podróżni skupieni na swojej destynacji i stukot przejeżdżających niedaleko tramwajów. Trochę to przytłaczające. Ryzykowną decyzję podjęli działacze Feyenoordu. To w Rotterdamie odnaleźć miał się Jakub Moder. To w tym mieście odnaleźć miał spokój, formę i radość z gry w piłkę.

Od chaosu do chaosu

Rotterdam potrafi być naprawdę piękny. W czasie kampanii holenderskiej w 1940 roku historyczne centrum miasta zostało przez Luftwaffe niemal doszczętnie zniszczone. Rotterdam został zrównany z ziemią. Efekty tej tragedii widać do dzisiaj. W wielu miejscach można na chodniku dostrzec czerwone lampki z wizerunkiem płomienia, które symbolizują miejsca, do których dotarł ten katastrofalny żywioł.

Po 1945 roku Holendrzy musieli niemal od zera stawiać centrum tego portowego miasta i nie zdecydowano się na odbudowę w klasycznej formie. Zagłębie przemysłowe między Rotterdamem a Morzem Północnym, zawierające w sobie jeden z największych europejskich portów, stało się jednym z najważniejszych ośrodków chemicznych na świecie. Tak mocno rozwinięty przemysł pozwolił Rotterdamowi stanąć na nogi.

Nowy dom Jakuba Modera ma naprawdę wielkomiejski charakter. Nad centrum miasta wznoszą się szklane wieżowce, które robią ogromne wrażenie. Przechadzając się po Rotterdamie odniosłem jednak wrażenie, że w ścisłym centrum brakuje spójności. Z jednej strony oryginalność każdej kolejnej oglądanej ściany zapiera na moment oddech. Z drugiej jednak czułem, że w Rotterdamie nic do siebie nie pasuje. W ścisłym centrum sąsiadują ze sobą ultranowoczesny budynek Markhallu, charakterystyczne żółte domki oraz wielki Ołówek. W Rotterdamie budują budynki, a nie miasto – z takim zdaniem jednej z mieszkanek Rotterdamu trudno się nie zgodzić. To miasto pełne architektonicznych kontrastów, które jednak w pewien sposób oddają charakter tej okolicy.

Most Erazma z Rotterdamu – jedno z najsłynniejszych miejsc w nowym domu Jakuba Modera

 

Otwarte ramiona

Rotterdam jest miastem wyjątkowo otwartym i wielokulturowym. Na Uniwersytecie Erazma studenci zagraniczni stanowią aż 19% wszystkich uczniów. Na ulicach miasta bardzo łatwo usłyszeć język angielski, co jest również zasługą tego, że znajomość mowy Anglosasów jest w Holandii wyjątkowo powszechna. Dogadanie się z Holendrem było naprawdę łatwe, niezależnie od wieku lub stanowiska pracy. Było to dla mnie wyjątkowo przyjemne doznanie, szczególnie że wciąż mam w pamięci trudności, które spotykały mnie chociażby na południu Europy.

Mimo wielkomiejskiego chaosu odnalazłem w Rotterdamie spokój. W owym chaosie odnaleźć musiał się również Jakub Moder, który wchodził do trudnego środowiska w naprawdę kluczowym dla Feyenoordu momencie. Właśnie za to doceniają go kibice w Rotterdamie, z którymi udało mi się porozmawiać.

Duma Feyenoordu

Dzień przed meczem z Almere wybrałem się na stadion Feyenoordu, by zwiedzić De Kuip oraz zobaczyć eksponaty z klubowego muzeum. Z ludzi pracujących na tym obiekcie bije naprawdę szczera duma z tego, że są częścią właśnie Feyenoordu Rotterdam – ich ukochanego klubu.

Pokazując szatnię gości przewodnik zwraca uwagę na krople rozlanej wody na podłodze. Uśmiechając się mówi: – Widzicie te plamy? To łzy piłkarzy Bayernu Monachium. Wspominając mecze holenderskiej drużyny narodowej przewodnik Frank podkreśla, że to właśnie na De Kuip „Oranje” mają najlepszy bilans. To bardzo specyficzny stadion. Od wewnątrz robi dużo większe wrażenie niż z perspektywy ulicy i faktycznie przypomina trochę wannę.

Po renowacji to niezwykle wszechstronny obiekt zarówno wyposażony w przestrzeń biznesową, jak i pozwalający na organizację koncertów, dla artystów ze szczytów list przebojów. Jedyny problem stanowić może kilkumetrowa fosa oddzielająca murawę od trybun oraz fakt, że część krzesełek nie jest zadaszona. Na stadionach włoskich lub hiszpańskich nie stanowiłoby to żadnego problemu, ale w tak deszczowym Rotterdamie może to stanowić o pewnym dyskomforcie. Mimo tego De Kuip to naprawdę monumentalny i imponujący obiekt.

Polacy w Rotterdamie

Nie mogłem też nie wykorzystać wizyty w muzeum Feyenoordu i nie zapytać się o polskie akcenty, których w historii klubu nie brakowało. Przewodnik Frank, niezwykle sympatyczny człowiek, gdy dowiedział się na początku wycieczki, że jestem z Polski od razu wzbudził na mojej twarzy uśmiech. Zaczął bowiem wymieniać nazwiska: Smolarek, Szymański, Dudek, Moder. Po chwili namysłu przyszło mu na myśl również nazwisko Tomasza Rząsy. Pytam go, jak wspomina tych piłkarzy. – Duży Smolarek i mały Smolarek. To była naprawdę niesamowita historia. Ale najciekawszy z nich wszystkich był Dudek. Po jego pierwszych meczach w życiu nie powiedziałbym, że zrobi taką karierę i wyląduje w finale Ligi Mistrzów. Był po prostu fatalny. Potem się ogarnął, ale początek miał w Rotterdamie wyjątkowo zły.

W Rotterdamie grało kilku Polaków i muszą oni poniekąd walczyć o opinię Holendrów o nadwiślańskim narodzie. Tak jak polscy studenci, których w Rotterdamie jest naprawdę wielu, są raczej bezproblemowi, tak problem stanowić może część innych emigrantów. Podczas mojego pięciodniowego pobytu w Holandii kilkukrotnie natknąłem się na idących po ulicy mężczyzn, którzy raczej odstraszali swoim wyglądem i alkoholowym upojeniem. Od niemal wszystkich można było usłyszeć typowe dla mowy polskiej przekleństwa. To trochę przygnębiająca statystyka, szczególnie że wśród Holendrów nie ma kultury małpek, a zalegalizowana marihuana nie wpływa w żaden sposób na poziom kultury na ulicach.

Jakub Moder robi jednak wszystko, by hasło „Polak w Rotterdamie” kojarzyło się wyłącznie z byłym pomocnikiem Lecha Poznań i ewentualnie z innymi reprezentantami naszego kraju, którzy grali niegdyś na De Kuip. Zaczął w świetnym stylu i za to doceniają go fani.

Trzeba go docenić

Szukam przed meczem chętnych do rozmowy kibiców Feyenoordu. Blokada komunikacyjna nie jest w żadnym stopniu problemem, ale kilka osób, od których starałem się uzyskać opinię, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu grzecznie odpowiadało, że są tylko niedzielnymi kibicami i nie do końca wiedzieli, kim tak naprawdę jest Jakub Moder. Do statusu bożyszcza miasta Rotterdam na pewno trochę mu jeszcze brakuje…

Podchodzę do dwóch mężczyzn w szalikach Feyenoordu. Jeden z nich ma klubowy szalik zupełnie odmienny od tych, które standardowo można zobaczyć w fanshopach, więc wyglądają mi na bardziej zaangażowanych kibiców. Trafiam w dziesiątkę. Ojciec z synem. Po pytaniu o wrażenia na temat Modera od razu chwalą się, że dzień wcześniej wrócili z Mediolanu, gdzie świętowali awans do kolejnej fazy Ligi Mistrzów. – Moder nie pokazał jeszcze za dużo, nie zagrał zbyt wielu spotkań, ale wszedł do drużyny w bardzo trudnym momencie. Mamy wielu kontuzjowanych piłkarzy, a on wszedł do środka pola, pozwalał na uspokojenie gry i wziął na siebie ciężar rozegrania piłki. Wraca też po ciężkiej kontuzji, więc myślę, że naprawdę warto go docenić. 1,5 miliona euro to naprawdę bardzo dobra cena.

Rozmawiam jeszcze chwilkę z tą dwójką. Oczywiście z łatwością dogaduję się po angielsku. Gdy mówię im, że jestem z Poznania, jeden z nich od razu zaczyna wychwalać Patrika Walemarka. Naprawdę bardzo sympatyczni ludzie. Trudno im się dziwić, że doceniają Jakuba Modera. Tak dotknięty urazami Feyenoord właśnie wyeliminował z Ligi Mistrzów AC Milan, a polski pomocnik rozegrał w Rotterdamie doskonałe zawody. Jeśli wchodzić do zespołu, to tylko w taki sposób.

Rotterdam jest piękny nocą

Rotterdam jest dużo piękniejszym miastem nocą, gdy całkowitą kontrolę nad miejskim pejzażem przejmują rozświetlone drapacze chmur i nowoczesna przeszklona zabudowa. Wówczas w mroku ukrywa się cała niepasująca zabudowa, a Rotterdam pokazuje się tylko ze swojej niezwykle widowiskowej wielkomiejskiej strony. Może z Moderem będzie tak samo? Najpiękniej będzie lśnił właśnie w największych, najbardziej prestiżowych starciach rozgrywanych przy świetle czterech górujących nad De Kuip jupiterów?

Wchodzę na stadion stosunkowo wcześnie. Bardzo lubię obserwować proces zapełniania się trybun. To całkiem satysfakcjonujące. Oczekując na rozpoczęcie rozgrzewki podchodzę do dwóch młodych fanów Feyenoordu z dokładnie tym samym pytaniem – jak oceniają dotychczasowe występy Jakuba Modera. Chętnie garną się do odpowiedzi, choć na mówienie zdecydował się tylko jeden z nich. Drugi przysłuchiwał się uważnie i popijał piwo z plastikowego kufla. – Moder? Nie widzieliśmy jeszcze wystarczająco dużo, ale to dobry zawodnik. Jeśli pójdzie za ciosem, utrzyma dyspozycję z pierwszych spotkań, jeszcze wróci do naprawdę wielkiej piłki. Gdy zadałem pytanie o dwumecz z Milanem, prowokując nieco mego interlokutora do pochwał, również się nie zawiodłem. – Był istotną częścią tego zwycięstwa, ale tu nie chodzi o jednego zawodnika. W Lidze Mistrzów grała drużyna, mieliśmy odpowiedni team spirit. Wszyscy byli odpowiedzialni za wynik, ale Moder na pewno nam pomógł.

Takiego Jakuba Modera chcemy oglądać

Feyenoord gra tylko z ostatnim w tabeli Almere City. Drużyna jest prowadzona przez tymczasowego trenera i choć Robin van Persie ogląda to spotkanie z trybun, to trudno utrzymać piłkarzom poziom skupienia z Ligi Mistrzów. To ekipa gości prowadzi grę, bardzo intensywnie pressuje i jest w stanie przekuć swoją przewagę w bramkę. Siedzę bardzo blisko murawy i widzę, w jak wysokim tempie toczy się każda akcja. Moder często pokazuje się do rozegrania piłki, ale wyprowadzenie w ekipie Feyenoordu wyraźnie szwankuje. Gospodarze szukają hasającego po prawym skrzydle Moussy, który spotyka się z małym wiwatem na trybunach przy każdym kontakcie z piłką. Nasz polski pomocnik kilkukrotnie w pierwszej części gry napędzał kolegów podaniami, ale pełnił raczej funkcję zabezpieczenia. Rzadko zapuszczał się w pole karne.

Druga połowa to już zupełnie inny Jakub Moder. Wreszcie widzę piłkarza, którego pamiętam ze stadionu przy ulicy Bułgarskiej w Poznaniu. „Modziu” częściej podłącza się do akcji ofensywnych Feyenoordu. Jest bardzo mobilny, często zbiega do skrzydeł szukając współpracy z Igorem Paixao oraz ofensywnie usposobionym Hartmanem. Bierze na siebie odpowiedzialność za grę w ofensywie i choć nie strzela jeszcze z dystansu i nie ma debiutanckiej bramki w Holandii, to właśnie takiego Modera chciałem oglądać. Decydującego o wyniku, aktywnego i nabierającego pewności siebie.

Jakub Moder na De Kuip

 

A w 93. minucie meczu De Kuip odfrunęło i poczułem magię holenderskiej atmosfery na stadionie. W tym chaosie zdołałem odnaleźć spokój i moje myśli na kilka godzin skupiły się tylko wokół Rotterdamu. Futbol jest naprawdę widowiskowym katharsis.

Epilog

To na pewno nie był jeszcze Jakub Moder wykorzystujący pełnię swoich możliwości. Powoli wraca do regularnej gry, dodatkowo doznał drobnego urazu, z powodu którego nie zagrał w miniony weekend w Eredivisie. Wszedł do Feyenoordu w bardzo trudnym momencie, nie zachwiał się pod ciężarem presji, a teraz powinien spokojnie wprowadzać się do zespołu. Od kwietnia 2022 roku w jego karierze brakowało spokoju. Odchodził z Brighton niechciany. Wielu kibiców zwątpiło w to, czy zdoła być jeszcze wartością dodaną w reprezentacji Polski. Dryfował między Wielką Brytanią a Polską, szukając szans na grę. W ten sposób trafił do Rotterdamu. Trzeciego największego portu na świecie. Holendrzy dostrzegli w nim potencjał i po niemal trzech latach Jakub Moder wreszcie stoi przed szansą znalezienia w swojej karierze piłkarskiego spokoju.

Rotterdam to miasto pełne architektonicznych kontrastów. Miasto otwarte i niezwykle różnorodne. Ma to swój wyjątkowy klimat. W Rotterdamie można się zakochać. Z taką myślą wsiadam do autobusu na dworcu i rozpoczynam drogę powrotną. Ale czy Rotterdam pokocha Jakuba Modera?

Komentarze
Stasiu Dziennikarz (gość) - 15 godzin temu

Świetny reportaż!

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze