Siedem miesięcy po brutalnym pożegnaniu z San Sebastian David Moyes wraca do pracy. Nie bez powodu zaufano mu na Stadium of Light. Dano mu szansę: - David, chodź do nas, masz nadwątloną reputację, będziesz mógł się obudować w znanym sobie środowisku, a i my na tym zyskamy – pewnie tak przekonywali go działacze klubu. Pierwsze znaki co do powodzenia misji Szkota nie są optymistyczne – samolot, którym miał lecieć na zgrupowanie, uległ awarii i zaliczył awaryjne lądowanie w Manchesterze.
Równie awaryjne, co fakt podjęcia pracy przez „The Chosen One”, jak go określono podczas jego przygody na Old Trafford, w północno-wschodniej Anglii. Bo kto by przypuszczał trzy lata temu podczas jego pożegnania z Evertonem i Goodison Park, że po ponad dekadzie pracy w Liverpoolu, z bardzo dobrymi wynikami przy ograniczonym budżecie transferowym (Everton za kadencji Moyesa wydawał średnio 800 tys. funtów na sezon), urodzonemu w Glasgow 53-latkowi przyjdzie pracować w zespole walczącym o utrzymanie w Premier League?
Cel numer 1
Sam jest jednak sobie winien. Nie poradził sobie z presją i skalą zadania w United, a później poległ, wybierając pracę wymagającą znajomości języka obcego, którym nie operował, w znacznie bardziej zaawansowanej taktycznie lidze od Premier League. A jak wiemy, nasz bohater ma wiele atutów, ale z pewnością nie zalicza się do nich wybitny zmysł stratega.
Mimo to Amerykanin Ellis Short, właściciel „Czarnych Kotów”, od dawna celował w sprowadzenie doświadczonego menedżera do swojego klubu. – David był moim celem numer jeden za każdym z ostatnich pięciu razy, gdy wybieraliśmy dla naszej drużyny nowego trenera. Nie udawało się, bo ten albo był zajęty wymyślaniem sposobu na kryzys w czerwonej części Manchesteru, albo zastanawiał się, jak poradzić sobie z barierą komunikacyjną w San Sebastian.
Słowa Shorta w sumie nie mogą dziwić – Di Canio, Poyet czy Advocaat nie byli w stanie dać notorycznie walczącej o utrzymanie drużynie stabilności. Przypadek każdego wymienionego trenera był taki sam. Przejmowali stery w środku sezonu, wyciągając drużynę na mecie, w ostatniej chwili ze strefy spadkowej, ale drugą kampanię zawsze zaczynali słabo i byli zwalniani w okolicach października bądź listopada. Tymczasowi ratownicy, zdolni działać w sytuacjach kryzysowych, ale nie radzący sobie z zaplanowaniem czegoś bardziej długoterminowego (choć i tu pogrążony w chaosie klub nie pomagał).
Dlatego Moyes ma być synonimem tego, czego fani klubu oczekiwali od Allardyce’a, który odszedł pracować dla reprezentacji Anglii – spokoju. Dla postronnego kibica, coroczne ucieczki Sunderlandu przed spadkiem są jednym z ciekawszych zjawisk końcówki sezonu PL w ostatnich latach. Ale sami kibice „Czarnych Kotów” woleliby wiedzieć już w okolicach kwietnia, że są pewni bytu w elicie. Obyłoby się bez nerwów, sennych koszmarów i ubytkach w paznokciach u rąk.
Zaufanie po perturbacjach
Czemu Szkot dobrze wybrał sobie następny krok w karierze? Po pierwsze, bo to jego żywioł. Przestanie oszukiwać samego siebie, że jest w stanie się dostosować do Hiszpanii (merytorycznie, kulturowo i językowo), i spróbuje wreszcie się odbić po niepowodzeniu na Old Trafford, które zrobiło z niego bohatera setek memów. Moyes dobrze zna nie tyle angielski, co wyspiarski rynek, środowisko piłkarskie. Pracował i w Evertonie, i wcześniej w Preston, pokazując, że gdy presja jest znacznie mniejsza i jest otoczony ludźmi, którzy mu ufają, jest w stanie odpłacić się naprawdę dobrymi rezultatami.
A że Short mu widać ufa i chce mu dać czas na zbudowanie czegoś większego, to tym lepiej dla niego. Panowie od razu podpisali czteroletnią umowę. Wiadomo jak jest z tego typu umowami w piłce. Te cztery lata są tylko na papierze. Ale trzeba pamiętać, że 53-latek nie jest typem strażaka, szkoleniowca krótkoterminowego. Nie sprawdza się w tej roli.
Szansa dla młodych?
Po „Big Samie” otrzymuje w miarę opanowaną sytuację. Wiadomo, kto się sprawdził pod koniec zeszłego sezonu, a kogo można spisać na straty. Wiadomo, jaki styl gry musi prezentować zespół przy obecnym potencjale kadrowym, by zdobywać punkty. Oczywiste jest też to, że potrzeba paru wzmocnień. Allardyce jeszcze tego lata przed odejściem do pracy z kadrą mówił, że jego „cierpliwość z powodu pasywności klubu na rynku transferowym powoli się kończy”.
Negocjowano zakup Davide’a Santona, ale ostatecznie transakcja nie powiodła się i po prostu brakuje świeżej krwi w szatni. Coś przebąkiwano o Micahu Richardsie z Aston Villi, tylko trzeba się zapytać, czy to faktycznie postrzegamy w kategorii wzmocnień.
Podczas pracy z nim sporo mogą zyskać młodzi piłkarze, jak Duncan Watmore czy Jordon Pickford. Już w Evertonie wykazywał się sporymi umiejętnościami, jeśli chodzi o szlifowanie i pracę nad znalezionymi w różnych zakątkach Wysp talentów – to on ściągnął z Sheffield United młodego Phila Jagielkę, przy nim rozbłysł talent Seamusa Colemana, a i Wayne Rooney stawiał pierwsze kroki w lidze angielskiej pod jego okiem.
Transakcja obustronna
Gdyby nie wcześniejsze niepowodzenia, to raczej nie trafiłby tu, gdzie obecnie jest, bo miałby szereg atrakcyjniejszych ofert. Notowania Moyesa mają tendencję spadkową. Trenował mistrza Anglii, później zespół celujący w puchary na Półwyspie Iberyjskim, a teraz przyjdzie mu toczyć bitwę o utrzymanie z powrotem w Anglii.
Reputacja Sunderlandu jest podobna. Zasłużony dla angielskiej piłki klub, sześciokrotny mistrz Anglii. Ale „Czarne Koty” od dawna nie grają na miarę mistrzów i za Moyesa raczej też nie będą. Ale nie o to przecież chodzi. Celem klubu jest uniknięcie corocznej obawy o byt. Spadek z Premier League nie tylko uderza w wizerunek i prestiż klubu piłkarskiego, ale i w jego budżet. Sunderland po wielu latach bycia klubem „jojo”, za mocnym na Championship i za słabym na PL, wreszcie parę sezonów z rzędu gra na najwyższym szczeblu. Teraz Ellis Short chce uczynić kolejny krok i stać się regularnym bywalcem środka tabeli.
Jeżeli uda się Moyesowi osiągnąć ten cel, to poprawi zarówno swoją reputację, jak i wizerunek klubu. Jeśli zaś się nie uda, to fanów czeka przynajmniej kolejny rok nerwów, a kolejne miejsce pracy Szkot będzie musiał szukać albo w Championship, albo w swojej rodzimej lidze.