Historia lubi się powtarzać – „Cud nad Wisłą” 94 lata później


12 października 2014 Historia lubi się powtarzać – „Cud nad Wisłą” 94 lata później

11 października 2014 roku przejdzie do historii polskiego piłkarstwa. Po serii sromotnych porażek i wyrywanych remisów udało się pokonać naszych największych „tępicieli” z ostatnich lat – Niemców. "Cud nad Wisłą", tylko tym razem zarejestrowany kamerami, pokazał nam po raz kolejny, jak nieprzewidywalny jest futbol.


Udostępnij na Udostępnij na

Ofensywne ustawienie, defensywne nastawienie

Adam Nawałka nie szukał zbyt wymyślnych rozwiązań. Postawił na ludzi, których sprawdzał najczęściej w okresie swojej pracy z reprezentacją. Para Kamil Glik– Łukasz Szukała miała skutecznie osłabić siłę rażenia Niemców, skrzydłowi – Kamil Grosicki i Maciej Rybus – powinni byli „szarpać” bocznymi obrońcami mistrzów świata, a dwójka napastników – Robert Lewandowski i Arkadiusz Milik – czekać na to jedyne podanie, które zostanie zamienione na bramkę. Ustawienie „engelowskie” – 1-4-4-2 – tylko na papierze wyglądało na ofensywne. Od pierwszego gwizdka Pedro Proency Polacy wycofani przyjmowali ataki podopiecznych Joachima Loewa. Z kontrami ruszał przede wszystkim „Grosik”, bazujący na swojej szybkości i nieprzewidywalnych zwodach. Młody Erik Durm nie zawsze dobrze je odczytywał. Doświadczeniem i dobrą grą ciałem imponował Lewandowski. Gdy tylko piłka znajdowała się na niemieckiej połowie, szukał on kombinacyjnej gry z Milikiem bądź parą skrzydłowych. Końcówka pierwszej połowy była jednak niezwykle nerwowa, groźny był debiutujący w kadrze rywali Karim Bellarabi, a świetnej sytuacji po kontrze nie wykorzystał Thomas Mueller. Nasi piłkarze wyglądali, jakby w 40. minucie meczu odcięło im prąd. Druga połowa zapowiadała się emocjonująco, ale nikt nie spodziewał się takiego końca…

Murowania ciąg dalszy

Obie drużyny do drugiej przystąpiły bez roszad. Zmian nie było też w przebiegu gry, mistrzowie z Brazylii nadawali ton gry od samego początku tej części gry. Nieomylny w tej połowie był Toni Kroos, który własnymi dośrodkowaniami stwarzał przewagę liczebną Niemców na danej części boiska. Jednak sześć minut po ponownym wejściu na boisko Stadion Narodowy eksplodował. Po precyzyjnym dośrodkowaniu z prawej strony Łukasza Piszczka gola głową zdobył Milik. Skorzystał on z niezbyt dobrego ustawienia pary stoperów Mats Hummels – Jerome Boateng. Był to pierwszy celny strzał, który ewidentnie zachwiał pewność siebie naszego przeciwnika. Co prawda Niemcy dochodzili do dobrych sytuacji, jednak przed sobą mieli mur w postaci fantastycznego Wojtka Szczęsnego rozgrywającego najlepszy mecz w reprezentacji Polski. Próbowali Goetze, Durm i Bellarabi, ale golkiper Arsenalu wyglądał jak Artur Boruc podczas Euro 2008. W 70. minucie obaj trenerzy przeprowadzili pierwsze zmiany. Zmęczonego Grosickiego zmienił równie szybki Waldemar Sobota, a Joachim Loew w miejsce Christopha Kramera wpuścił na plac gry młodego Juliana Draxlera. Niemcy z minuty na minutę zagrażali naszej bramce coraz intensywniej, jednak nikt nie był w stanie przebić się przez ręce Szczęsnego. Siedem minut później znów obaj selekcjonerzy przeprowadzili równoczesne zmiany. Na placu gry pojawili się bowiem Sebastian Mila i Lukas Podolski, który w 81. minucie obił poprzeczkę polskiej bramki po potężnej bombie z woleja.

Pół roku temu była nadwaga

Polska - Niemcy, Eliminacje Euro 2016, 10.10.2014
Sebastian Mila (fot. Grzegorz Rutkowski)

Jak się okazało, Mila był kluczem do utrzymania historycznego wyniku. Na dwie minuty przed końcem regulaminowych 90 minut, po świetnej asyście Lewandowskiego, celnym strzałem lewą nogą wyprowadził nas na dwubramkowe prowadzenie. Pomyśleć, że w marcu tego roku ten sam piłkarz, który teraz pokonał najlepszego bramkarza świata, miał sporą nadwagę i został odsunięty od składu Śląska Wrocław. Niesamowita historia, której scenariusza nie napisałby nawet Quentin Tarantino. Niemcy po tym ciosie się już nie obudzili i staliśmy się świadkami tworzenia nowej historii.

Oceny

Trudno po takim meczu krytykować, lecz na pewno znajdziemy kilka minusów po tym spotkaniu. Wciąż nie mamy lewego obrońcy na miarę reprezentacji. Niestety, ale Kuba Wawrzyniak był bardzo niepewny w swoich poczynaniach i większość jego kontaktów z piłką mroziła krew w żyłach. Tomasz Jodłowiec często gubił piłkę po zbyt długim okresie trzymania jej przy nodze. Wszystkie te mankamenty i słabsze punkty naszej gry nie pozostaną jednak w pamięci na lata. W pamięci pozostanie natomiast pierwsze zwycięstwo naszych piłkarzy nad Niemcami. We wtorek czas na mecz ze Szkocją i wizja kompletu punktów po trzech meczach powoduje olbrzymi uśmiech na każdej kibicowskiej twarzy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze