W hicie 16. kolejki Lille zremisowało z PSG 0:0, dzięki czemu utrzymało pozycję lidera Ligue 1. Ma 33 punkty, czyli tyle samo co drugi Lyon i oczko więcej niż wczorajsi oponenci "Les Dogues". W związku z tym drużyna Christophe'a Galtiera potwierdza, że w tym sezonie może być kandydatem do wygrania ligi. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadają, że dobra forma z początku sezonu nie jest chwilową zwyżką formy.
Mecz z PSG nie zachwycił. Najlepszym podsumowaniem tego spotkania może być fakt, że przez 90 minut oddano łącznie zaledwie cztery celne strzały! Lille zagrało w typowym dla siebie 4-4-2, jednak o ile zwykle próbuje kreować jakieś akcje ofensywne, o tyle tym razem zdecydowała się na typowe murowanie bramki. Oponenci z Paryża mieli łącznie 70% posiadania piłki, ale nic z niego nie wynikało, bo im dalsza faza akcji, tym więcej zawodników w czerwonych koszulkach znajdowało się przed własnym polem karnym.
Ktoś, kto okazyjnie ogląda ligę francuską, mógłby stwierdzić, że dobra forma „Les Dogues” opiera się na znakomitej defensywie. To nie jest do końca prawda.
Skrzydła, skrzydła i jeszcze raz skrzydła
Obecnie motorami napędowymi, na których opiera się cała gra, są szybcy skrzydłowi. Za absolutnego lidera można uznać Jonathana Bambę. Ten przebojowy 24-latek nie miał kariery usłanej różami. Szkolił się w Saint-Etienne. Tam przez długi czas nie mógł przebić się do pierwszego zespołu i błąkał się po klubach z niższych lig francuskich lub ligi belgijskiej. Galtier mógł spokojnie obserwować jego rozwój – przecież to on trenował „Les Verts” w latach 2009-2017.
Jednak przez całą jego kadencję Bamba nie miał szans na grę. Młody skrzydłowy zaczął grać dopiero w Angers. Tamta przygoda zbiegła się akurat z odejściem Galtiera z Saint-Etienne. Następny szkoleniowiec, czyli Jean-Louis Gasset, szybko dostrzegł potencjał Bamby i wspólnie udało się wyśrubować niezłe statystyki. Po niezłym sezonie droga piłkarza i obecnego trenera Lille znowu się połączyły, skrzydłowy trafił bowiem do „Les Dogues” po wygaśnięciu starego kontraktu. Od tamtego czasu panowie nie mają przekąsów i zgodnie ze sobą współpracują.
Bamba nakręca większość akcji ofensywnych. Jest to typowy skrzydłowy z szerokiej światowej czołówki. Ma niesamowitą szybkość, potrafi dobrze dryblować, a poza tym przemawiają za nim statystyki – sześć goli i sześć asyst w tym sezonie to przyzwoity wynik. Statystyk nie ma Jonathan Ikoné. Jednak wychowanek PSG również potrafi zrobić dużo szumu, ładnie dośrodkować i imponować swoją techniką.
A jeśli ktoś się z tej dwójki się nie sprawdzi, to zawsze są zmiennicy: Luiz Araujo, Isaac Lihadji. Można też wstawić do pierwszego zespołu Timothy’ego Weaha, który jednak niestety jak na razie jest znany głównie z powodu słynnego ojca. W każdym razie gra bokiem boiska to esencja Lille.
Potrafią grać ofensywnie
Ze względu na uwarunkowania kadrowe Lille lubi fajnie pograć w piłkę (nie sugerujcie się meczem z PSG!). Kiedy w ubiegłym sezonie Galtier miał do dyspozycji takiego strzelca jak Victor Osimhen, to wszystko było poparte wieloma bramkami. Obecnie jest odrobinkę gorzej, bo na szpicy grają wysłużony już Burak Yilmaz oraz niezły, aczkolwiek nie wybitny Yusuf Yazici. Na początek sezonu wiele szans dostawał Jonathan David, za którego wydano 27 milionów euro, ale Kanadyjczyk ciągle nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań.
W każdym razie „Les Dogues” lubią kontrolować grę. Często przejmują inicjatywę i sukcesywnie przesuwają się na połowę przeciwnika. W grze sporo uczestniczą wcześniej wymienieni skrzydłowi, którzy najchętniej dryblują. Jeśli nie są w stanie tego zrobić, to są w stanie poklepać piłkę w ataku pozycyjnym wraz z napastnikami lub środkowymi pomocnikami. Oczywiście nie jest to tiki-taka ani styl gry całkowicie opierający się na posiadaniu piłki, lecz raczej umiejętność sprawnego tworzenia szybkiej i ostatniej akcji.
Wspomniani środkowi pomocnicy – zwykle Benjamin André i piekielnie utalentowany Boubakary Soumaré potrafią też podziałać w defensywie. Wiele akcji przeciwników ucina się w zarodku, na środku boiska. Odpowiadają za to głównie ci dwaj panowie, który konsekwentnie pracują przy odbiorze piłki. Potrafią dobrze się ustawić i przeciąć każdą groźną piłkę. Pozwala to graczom z Lille częściej być przy piłce, a dzięki temu dłużej pracować nad autorskimi akcjami. Niech potwierdzeniem będzie fakt, że Marco Verratti i Idrissa Gueye w bezpośrednim starciu z nimi wypadli co najmniej średnio.
Oczywiście niesamowicie ważny jest też obecnie kontuzjowany Renato Sanches, który powolutku odbudowuje swoją karierę we Francji po nieudanych epizodach w Bayernie i Swansea. Specyfika Portugalczyka, który potrafi być zarówno przebojowy w ataku, jak i solidny w defensywie, idealnie nadaje się do stylu gry prezentowanego przez Lille.
Jeden statek – jeden sternik
Z oczywistych względów najpopularniejszym trenerem Ligue 1 jest Thomas Tuchel. Często mówi się też o Andre Villasie-Boasie, który swoją popularność buduje też barwnymi wypowiedziami na konferencjach prasowych. Czasami jeszcze wspomina się o Claude Puelu, głównie ze względu na jego trudny charakter i epizod w sławnym Leicester City.
W polskich mediach mało uwagi poświęca się Christophe’owi Galtierowi. Francuski szkoleniowiec ma za sobą wiele doświadczenia w lidze francuskiej. Doświadczenie trenerskie zbierał pod okiem znanego we Francji Allaina Perrina. Po zwolnieniu tego dżentelmena z Saint-Etienne swoją szansę dostał właśnie Galtier. Obecny trener Lille nieźle poradził sobie w roli ratownika i obronił się na tym stanowisku przez osiem lat.
Do samego Lille trafił jako ratunek po odejściu Marcelo Bielsy. Pierwszy sezon był tragiczny – jego drużyna ledwo utrzymała się w lidze. Następne dwa sezony były duże lepsze, a czołówka tabeli była standardem. Jak jest dzisiaj, każdy wie. Galtier jest trenerem, który fantastycznie nadaje się do stabilizacji drużyny, a poza tym nie prezentuje stylu typowego dla starszego francuskiego pokolenia, którego filozofia futbolu polega na głównie na tzw. murowaniu bramki. To jest gość, który od wielu lat trzyma się jednej strategii (ustawieniu 4-4-2 lub 4-2-3-1), zrównoważonego i elastycznego stylu, do którego dobiera odpowiednich zawodników.
Echa meczu z PSG
Wróćmy do show, czyli meczu Lille – PSG… To spotkanie potwierdziło w pewien sposób, że Lille jest w stanie grać jak równy z równym przeciwko największym markom. Oczywiście, gracze Tuchela potrafią w tym sezonie zaliczać spektakularne wpadki. Jednak dzisiejsza niedyspozycja nie wynikała z ich braku zaangażowania lub niedocenienia przeciwnika. Problemy stworzyła mądra gra „Les Dogues”. Zawodnicy Galtiera na potrzebę gry przeciwko rywalowi lubiącemu agresywny pressing łatwo zmienili swój gry. Postawili autobus, którego nienawidzi obecny mistrz Francji. Zagrali podobnie jak ostatnio Lyon. Z tym że Lyon grał jak zawsze. A Lille ciągle wykazuje pewną elastyczność.
Ze szkółki w Zimbabwe do Ligue 1. Tino Kadewere ważną postacią Lyonu przed meczem z PSG
Innym dowodem na to, że ten klub potrafi grać z mocarzami, jest Liga Europy. Tam francuska drużyna zajęła drugie miejsce w mocnej grupie, ustępując tylko niesamowicie silnemu w tym sezonie Milanowi. Ustępując punktami, ale zaskakując mocnych Włochów w bezpośrednich starciach. W jednym z nich Lille wygrało 3:0. Wtedy zagrało dość podobnie jak z PSG – lekko wyczekało na akcje przeciwnika, także polowało na kontry. W rewanżu było 1:1. Wówczas Milan co prawda też miał nieco większe posiadanie piłki, jednak dużo więcej okazji stworzyło sobie Lille, które jak ma piłkę, lubi robić z niej użytek bez zbędnych ceregieli.
Ogólnie to jest ciekawa drużyna. Większość zawodników i trenerów wymienionych w powyższych rozważaniach zasługuje na osobne teksty o swoich dokonaniach, porażkach itd. Być może więcej słów należałoby poświęcić Mike’owi Maignanowi i Zekiemu Celikowi. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. W lutym Lille zmierzy się w europejskich pucharach z Ajaksem Amsterdam. Może to będzie zaskakująca opinia, ale gdy porównamy obie drużyny, faworytem są Francuzi. Na pewno do tego czasu jeszcze nieraz o nich usłyszymy.