„Citizens” triumfują w derbach Manchesteru!


Wielka sensacja w zawsze nieobliczalnych derbach Manchesteru. United doznało pierwszej w tym sezonie porażki na Old Trafford przegrywając 1:2 z City. W drugim szlagierze Chelsea bezbramkowo zremisowała z Liverpoolem.


Udostępnij na Udostępnij na

„Czerwone Diabły” w ostatnich tygodniach były w bardzo wysokiej formie (albo tylko Cristiano Ronaldo, który strzelał większość bramek). Jednak ostatni remis z Tottenhamem i teraz porażka z „Citizens” świadczą o tym, że drużyna sir Alexa Fergusona (dostawał szału na ławce trenerskiej, zresztą nie ma się co dziwić) złapała lekką zadyszkę. Goście nie grali w niedzielnym meczu na wysokim poziomie, po prostu wykorzystali swoje szanse i błędy w obronie przeciwników.
Za pierwszą bramkę Edvin van der Sar powinien „podziękować” swoim obrońcom. Najpierw wybronił uderzenie Irealanda, potem dobitkę Vassella, ale przy jego drugim strzale już nie mógł niczego zrobić. Drugiego gola zdobył nowy nabytek Manchesteru City – Banjani, który wykorzystał dośrodkowanie Petrova. Gospodarze zdołali tylko odpowiedzieć golem Michela Carricka w doliczonym czasie gry.
United nadal traci dwa punkty do Arsenalu, ale „Kanonierzy” grają swój ligowy mecz dopiero jutro. Z kolei City ponownie zawitało na piątej lokacie.

W drugim, równie głośno zapowiadanym spotkaniu pomiędzy Chelsea i Liverpoolem padł bezbramkowy remis. Z przebiegu meczu wydaje się, że „The Reds” osiągnęli to co chcieli, chociaż to Peter Crouch mógł parokrotnie przesądzić o losach spotkania. Gra „The Blues” nie układała się zupełnie, słabo tym razem wypadł Anelka, a nikt inny nie chciał mu przyjść w sukurs. W końcówce na strzał zdecydował się Michael Ballack i gdyby miał trochę więcej szczęścia, rozstrzygnąłby losy spotkania na korzyść swojego pracodawcy.

Sobotnie spotkania

W meczu z Portsmouth debiut w barwach Boltonu zaliczył Grzegorz Rasiak, który pojawił się na boisku w 61. minucie spotkania. Jego drużyna przegrała jednak z „The Pompeys” mimo widocznej przewagi przez całe spotkanie. W innych meczach obyło się bez niespodzianek. Najlepsi grają jutro i w poniedziałek.

Mecz na Reebok Stadium był bardzo jednostronny. Goście to, że cudem nie stracili żadnej bramki, zawdzięczają Davidowi Jamesowi, który bronił fenomenalnie, zresztą nie pierwszy raz ratując swoją ekipę od utraty bramek. Za zobrazowanie jak słabo grało Portsmouth w pierwszej połowie najlepiej posłużą statystyki: piłkarze Harry’ego Redknappa nie oddali ani jednego strzału (nawet niecelnego)! W drugiej odsłonie obraz gry nie uległ zmianie. W 61. minucie Dioufa zmienił Grzegorz Rasiak. Zagrał bardzo poprawnie, raz popisał się dobrym wolejem, lecz i ten strzał padł łupem rękawic Jamesa. Historia wskazuje jednak na to, że były piłkarz Southampton już nie pojawi się więcej na murawie. Tak przecież to wyglądało, gdy podbijał Premier League w barwach Tottenhamu. Jakby tego było mało, jedyna bramka w meczu padła ze spalonego, gdy Lassana Diarra umieścił piłkę w siatce z 11. metra.

Hat-trick Carew
Na Villa Park wszyscy spodziewali się zwycięstwa, bowiem przeciwnik wydawał się do tego wymarzony: rozsypujące się Newcastle, które z wielkim trudem stara się poskładać były selekcjoner reprezentacji Anglii – Kevin Keegan. I po 4. minucie, aż do końca pierwszej połowy, wszystkim wydawało się, że jego praca przynosi efekty. Michael Owen, jako jeden z najniższych na boisku, zdobył bramkę głową, już drugą po powrocie po kontuzji. Czyżby były zdobywca „Złotej Piłki” znów się odradzał? Szok gospodarzy trwał tylko do końca pierwszej odsłony spotkania. Już na otwarcie drugiej na strzał zdecydował się Wilfried Bouma, a po rykoszecie piłka zawędrowała do bramki. Potem oglądaliśmy już show tylko jednego aktora, którym był John Carew. Norweg zdobył trzy bramki, w tym ostatnią z rzutu karnego w doliczonym czasie gry. Teraz ma już na koncie 9 bramek, a Aston Villa zawędrowała na piątą lokatę w lidze. Tak wysokiego miejsca tej drużyny już chyba nikt w Birmingham nie pamięta.

Ważne zwycięstwo odniósł Sunderland Roya Keane’a, wygrywając na Stadium of Light 2:0 z Wigan. Mecz był ciekawy i wyrównany. Pierwsza połowa należała do gospodarzy. Już w 3. minucie w słupek trafił O’Donovan, który później musiał opuścić boisko w wyniku kontuzji. Bramkę „do szatni” zdobył Etuhu, wykorzystując dośrodkowanie Whiteheada z rzutu wolnego. Po zmianie stron to przyjezdni byli lepszą drużyną i powinni wygrać to spotkanie. Jednak albo świetnie bronił Craig Gardner, albo Killbane trafił w słupek, albo Heskey w poprzeczkę. Jak mawiają komentatorzy: „nie wykorzystane sytuacje lubią się mścić”. I tak też się stało. W 75. minucie Danny Murphy zdobył drugą bramkę w swoim stylu – mocnym uderzeniem z dystansu. Sunderland ma już 4 punkty przewagi nad miejscem spadkowym – cudowny plan Keane’a wydaje się być coraz bliższy wykonania.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze