Futbol nie znosi próżni. Przynajmniej w Premier League. Przez lata wieszczono, że po odejściu kolejnych gwiazd rozgrywek atrakcyjność angielskiej ekstraklasy podupadnie niczym przestarzały gadżet. Za każdym razem pojawiali się jednak następcy Cristiano Ronaldo, Luisa Suareza i innych. Po odejściu Edena Hazarda znów niebo miało spaść na głowy kibiców Premier League. Nie spadło. Pojawiły się za to nowe potencjalne gwiazdy.
Jest zbyt wcześnie, by dokładnie oszacować straty związane z odejściem Edena Hazarda do Realu Madryt. Jednak już teraz śmiało można stwierdzić, że zapowiadany tajfun okazał się tylko mocniejszym wietrzykiem. Alerty RCB tym razem się pomyliły. Stamford Bridge nadal stoi jak stało, dach stadionu nie odleciał za Belgiem, a mimo spadku wartości marketingowej poziom sportowy zespołu wcale tak bardzo nie podupadł. Niespodziewanie lizać ran nie musi także Premier League. Podobnie jak w przypadku Cristiano Ronaldo i innych gwiazd.
Odejście Portugalczyka do Realu Madryt również miało pozostawić w angielskiej ekstraklasie olbrzymi lej, a transfer niesamowitego zawodnika na dobre zmniejszyć atrakcyjność Premier League. Mimo że na początku tak się stało, to pałeczkę po Cristiano Ronaldo skutecznie przejął Wayne Rooney. Bliźniaczo przedstawiała się też sytuacja przy odejściu innych klasowych graczy, dla których tłumy kibiców nawiedzały stadiony. Zawsze pojawiał się ktoś, kto wypełnił lej, który miał osłabić Premier League. Wiele wskazuje na to, że podobnie będzie i teraz.
Przede wszystkim dlatego, że odejście Edena Hazarda otworzyło drogę do pierwszego składu Chelsea kilku młodszym zawodnikom. Graczom na dorobku, którzy w ciągu zaledwie trzech kolejek już zdążyli zabłysnąć w angielskiej ekstraklasie. I tak od kilku tygodni w zespole z Stamford Bridge trwa rywalizacja o przejęcie schedy po Edenie Hazardzie. Rywalizacja zacięta, która już wykreowała kandydatów na zastępców Belga, a na całej sytuacji tylko zyskuje atrakcyjność Premier League.
Zbawienny zakaz transferowy
Paradoksalnie całej sytuacji przysłużył się zakaz transferowy nałożony na Chelsea. Ruszył efekt domina. „The Blues” zatrudnili człowieka na trudne czasy – Franka Lamparda. Angielski szkoleniowiec stanął przed zadaniem nalania z pustego. Jednak zamiast rozłożyć ręce i szukać wymówek na konferencjach, zszedł do piwnicy w poszukiwaniu rozwiązania. Tam kurzem powoli zaczęli zachodzić młodzi, utalentowani i zapomniani gracze Chelsea. Frank Lampard szybko uprzątnął piwnicę, wyciągając na światło dzienne kilka drogocennych sreber. Talentów czystej wody, którym, jak okazało się w ostatnich tygodniach, wystarczyło tylko zaufać. Dać prawdziwą szansę gry. Może trochę z konieczności, ale szkoleniowiec Chelsea tak właśnie zrobił i szybko zaczął zbierać owoce podjętej decyzji. Choć na razie jeszcze nie w formie kolejnych zwycięstw.
The perfect start for Chelsea. 💙
Mason Mount takes advantage of Wilfred Ndidi's slow play.#MasonMount #CHELEI #OptusSport pic.twitter.com/xEP99rnCdw
— Optus Sport (@OptusSport) August 18, 2019
Już w spotkaniu o Superpuchar Europy zachwycał Mason Mount, prezentując nadspodziewanie wysoką dyspozycję. W starciu ze zwycięzcami Ligi Mistrzów grał bez kompleksów i z pomysłem. W Premier League tylko potwierdzając olbrzymi potencjał. Podopieczny Franka Lamparda z Derby County to absolutnie kandydat na młodego gracza sierpnia w angielskie ekstraklasie. Kroku Masonowi Mountowi dotrzymuje Tammy Abraham. Rosły napastnik Chelsea po pomyłce w serii rzutów karnych decydującej o porażce w Superpucharze Europy prezentuje się już tylko lepiej. Pewny i przede wszystkim skuteczny Anglik z każdym udanym występem coraz mocniej będzie przytwierdzał do ławki rezerwowych Oliviera Girouda.
Mason Mount oraz Tammy Abraham sprawili, że na Stamford Bridge stypa po odejściu Edena Hazarda szybko dobiegła końca. Na transferze Belga do Madrytu, przynajmniej na chwilę obecną, nie straciła również Premier League. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że wręcz przeciwnie. Rozwój talentów Masona Mounta oraz Tammy’ego Abrahama z zapartym tchem śledzą kibice Chelsea oraz bezstronni obserwatorzy. Postawienie na obu graczy już zaczęło przynosić wymierne efekty. Na Stamford Bridge zacierają ręce, a sama Premier League tylko zyskała na atrakcyjności, w miejsce jednej absolutnej gwiazdy zyskując dwóch kandydatów na graczy światowej klasy.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Z wakacji wrócił Mohamed Salah. Już nie tylko ciałem, lecz także duchem. W hicie kolejki przeciwko Arsenalowi Egipcjanin w końcu zaprezentował dyspozycję z debiutanckiego sezonu w Liverpoolu. Stratny był na tym David Luiz, którego atakujący„The Reds” dwukrotnie ograł. Najpierw Brazylijczyk ratował się faulem, prokurując rzut karny, który Mohamed Salah pewnie wykorzystał. To akurat nowość, gdyż dotąd „jedenastki” strzelane przez Egipcjanina były wykonywane na zasadzie ja strzelam, Pan Bóg piłkę niesie. Natomiast drugi raz Egipcjanin ograł Davida Luiza w stylu, którym zaczął dwa lata temu zachwycać Anglię. Była szybkość, był ten charakterystyczny magic touch oraz było pewne wykończenie. Ciekawe, czy w kolejnych meczach możemy liczyć na więcej.
This will be one of the goals on @MoSalah highlights when he retires. Everything about it from start to finish is just class. He’s one of the best players of my generation #LFC #Salah pic.twitter.com/SQSOqANXUM
— Dan Kelly 90+6 Origi 🇪🇸* (@dankellylfc) August 25, 2019
- Miniona sobota była wielkim dniem dla Crystal Palace. Po raz pierwszy w historii Premier League „The Eagles” wygrali na Old Trafford. Niespodzianka olbrzymiego kalibru. Choć nikt za to osiągnięcie londyńczykom trofeum nie wręczy, to Roy Hodgson i spółka w trakcie obecnego tygodnia mogą dumnie wypinać pierś. W przeciwieństwie do Ole Gunnara Solskjaera, który musi nadstawić plecy na zasłużone baty, czyli słowa mocnej krytyki. Baty tym mocniejsze, że po triumfie nad Chelsea w pierwszej kolejce na Old Trafford mocno się rozochocili. Odezwały się także dawno spakowane do szafy mistrzowskie ambicje. Za marzenia przecież nie biją. Podobno.