Chciał szybsze Ferrari, otrzymał Fiata, czyli przewrotność losu Karola Linettego we Włoszech


Wydawało się, że Polak podjął słuszną decyzję, zamieniając Sampdorię na Torino FC. Jak się dziś okazuje, był to strzał we własne kolano reprezentanta "Biało-czerwonych"

1 grudnia 2020 Chciał szybsze Ferrari, otrzymał Fiata, czyli przewrotność losu Karola Linettego we Włoszech
Rafał Rusek / PressFocus

1 września 2020 kluby ogłosiły transfer pomocnika. W ostatnim sezonie Sampdoria zajęła 15. lokatę w lidze, zaś Torino było miejsce niżej, mając dwa punkty mniej. Te rezultaty w kontekście obu drużyn nikogo, kto orientuje się we włoskiej piłce, nie powinny zadziwiać. Oba zespoły są obecnie typowymi średniakami ligi i oscylują bardziej na miejscach 10-16.


Udostępnij na Udostępnij na

Zrozumiałe jest jednak zachowanie Karola Linettego, który szukał innych wariantów rozwoju własnej kariery. Zawodnik szukał drużyny z perspektywą na lepsze jutro, a taką był właśnie zespół z Turynu.

Postawmy się jednak na miejscu pomocnika Polski. Drużyna z mocnym atakiem, w którym bryluje kapitan oraz czołowa postać zespołu, Andrea Belotti, a u jego boku doświadczony Simone Zaza. Aż chce się posłać jakąś piłkę do przodu i tylko patrzeć, jak ta dwójka celebruje gola po twoim ostatnim podaniu. Obok siebie masz Rincona, który również z niejednego pieca chleb jadł, oraz Meite stanowiącego o sile Torino od 2018 roku.

Możesz być też spokojny o defensywę. Za plecami masz trójkę… nie, w zasadzie piątkę obrońców, bo gracie wahadłowymi. Co może pójść nie tak? W razie gdyby jednak poszło, między słupkami stoi wielokrotny reprezentant Włoch, Salvatore Sirigu. Gdyby to wszystko było jednak takie proste, a futbol tak idealnie przewidywalny i wystarczyłby jedynie dobry skład…

Dlaczego akurat Torino FC?

Wróćmy jeszcze na sekundę do postaci Linettego i spróbujmy raz jeszcze wejść w jego skórę. Przyjechałeś do Włoch w wieku 21 lat, jesteś dobrze zapowiadającym się zawodnikiem, więc klub daje ci szansę na pokazanie swoich umiejętności. Test zdajesz z miejsca z wyróżnieniem i zostajesz w składzie Sampdorii na kolejne miesiące. Z biegiem czasu jesteś już podstawowym piłkarzem pierwszego zespołu i wyrabiasz sobie niemalże nieskazitelną pozycję nie do ruszenia. W zasadzie grasz średnio po 30 meczów ligowych w sezonie. Lata mijają, a ty przecież nie młodniejesz – przeciwnie. Nagle budzisz się i uświadamiasz sobie, że masz już 25 lat i cztery sezony w lidze włoskiej za sobą.

Są to jednak spotkania tylko w jednych i tych samych barwach bez większych szans na sukcesy. Twój kontrakt również wygasa za rok, więc szukasz czegoś nowego, innych wyzwań. Pyta o ciebie między innymi Fiorentina, Schalke oraz Frankfurt. Ty jednak widzisz inną możliwość. Okazuje się, że nowym trenerem Torino został twój były szkoleniowiec. Mało tego, to ten sam trener, który cię pozyskał z poznańskiego Lecha i tak szybko dał szansę gry we Włoszech. Coś niesamowitego! Co ciekawe, Marco Giampaolo jest również zainteresowany pozyskaniem właśnie ciebie. Masz być częścią jego nowego dream teamu. Brzmi świetnie, co?

Finalnie odrzucasz oferty innych drużyn, zostawiasz kolegów, z którymi dzieliłeś przez cztery lata szatnię, z Bartoszem Bereszyńskim na czele, i krzyczysz „Ciao!”. Udało się, zostajesz ogłoszony nowym graczem w Turynie. Wartość twojego transferu to oficjalnie 7,5 mln euro.

Myślisz sobie „Ale super! Już to czuję, z taką ekipą będą puchary!”. No jednak nie do końca. Najgorsze dopiero przed tobą. Zostajesz zaprezentowany, wielka feta w Turynie. Kto wie, może gdy tu zaprezentujesz się dobrze, to za jakiś czas pochłonie cię inny turyński hegemon w postaci Juventusu? Oddalone, ale do zrobienia!

Jesteś tak bardzo podniecony perspektywą, której brakowało ci w Sampdorii, że już nie możesz doczekać  się pierwszego meczu. W międzyczasie do klubu przyszedł inny „pupilek” trenera, Ricardo Rodriguez z Milanu. Dodatkowo wraz z tobą do zespołu dołączyły takie nazwiska jak Verdi, Vojvoda czy twój klubowy kolega Bonazzoli. Genialnie, co może teraz pójść nie tak – myślisz. I tu zaczynają się schody.

Kryzys roku 2020

„Granata” zaczęła sezon 2020/2021 tragicznie. Ostatni raz sześć punktów po dziewięciu meczach zdobyła w sezonie 2002/2003. Wówczas zajmowała 15. lokatę tuż nad strefą spadkową. W ówczesnych rozgrywkach brało udział 18 zespołów. To bardzo zły omen, jeśli chodzi o drużynę. W 2003 roku po tym feralnym sezonie Torino spadło z ligi. Zajmowali wtedy ostatnie miejsce w Serie A z dorobkiem zaledwie 21 punktów.

Dziś ten scenariusz wydaje się niemożliwy, ponieważ Crotone z dorobkiem dwóch punktów w lidze jest chyba zbyt poważnym kandydatem do ostatniego miejsca i trudno będzie walczyć z nim o tak „prestiżowe” osiągnięcie, jakim jest 20. lokata na koniec sezonu.

Aż 17 punktów stracił zespół „Toro” w całych rozgrywkach Serie A tego sezonu. Dlaczego stracił? Ponieważ miał te punkty na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło tylko albo, jak dla zawodników Torino, aż utrzymać konkretny wynik do końca. W aż sześciu spotkaniach pierwszego gola zdobywali turyńczycy, a zaledwie raz zdołali wygrać. Miało to miejsce w meczu z Genoą. Sam Linetty jednak w obecnym sezonie wychodził we wszystkich dziewięciu spotkaniach na murawę, uzbierał przy tym 776 minut, strzelił gola i otrzymał żółtą kartkę.

Dziś, gdyby dodać te punkty do dorobku Torino, mieliby ich tyle samo co Milan i grzali się w fotelu lidera. Jednak tak kolorowo nie jest i nic dziwnego, że zarząd i kibice chcą niebawem zwolnić trenera Giampaolo. Najprawdopodobniej dokonają tego oficjalnie po nadchodzących derbach  z Juventusem.

Nie oszukujmy się jednak. Chyba jedynie cud sprawi, że Torino zdoła urwać jakiekolwiek punkty mistrzowi Włoch. Najbardziej pożądanym i chyba najbardziej realnym na tę chwilę trenerem jest były szkoleniowiec SPAL, Leonardo Semplici.

Wracając do samego Linettego, może on sobie śmiało pluć w brodę, ponieważ jego były klub zajmuje aktualnie 10. miejsce w lidze, podczas gdy Torino walczy o utrzymanie. Trudno na ten moment nie współczuć tej decyzji Polakowi.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze