Spadek z Premier League to często poza kwestiami czysto sportowymi również straty finansowe. W przyszłym sezonie w życie wejdzie nowa, większa pula pieniędzy z praw TV do podziału między klubami Premier League, dlatego każdy na Wyspach chce się załapać do tego rozdania. Czy mają na to szansę spadkowicze z zeszłego sezonu?
W obecnych rozgrywkach beniaminkowie radzą sobie co najmniej przyzwoicie. Żaden nie jest w strefie spadkowej po sześciu seriach gier, Watford i Norwich uplasowały się w środku tabeli angielskiej ekstraklasy, a Bournemouth jest na 14. miejscu, wyprzedzając min. mistrzów Anglii, Chelsea Londyn. Dlaczego nagle mowa o beniaminkach, skoro miało być o spadkowiczach? Bo rok temu dwa z trzech zespołów relegowanych do Championship były właśnie beniaminkami.
Queens Park Rangers
QPR zawitało do elity angielskiej piłki po wygraniu baraży z Derby County Steve’a McClarena dzięki bramce Bobby’ego Zamory w ostatniej minucie meczu rozgrywanego na Wembley.
W Premier League nie było już tak różowo. Redknapp prowadził klub z Loftus Road do lutego, gdy zrezygnował z powodów zdrowotnych, a na stanowisku do końca sezonu zastąpił go związany wcześniej z drużyną Chris Ramsey. Drużyny nie utrzymał i QPR w brzydkim stylu pożegnało się z najwyższą klasą rozgrywkową.
Ramsey miał być tylko strażakiem, ale właściciel spadkowicza, Tony Fernandes, zdecydował, że dostanie szansę na odbudowę zespołu i pozostawił go na stołku, określając mianem „wymarzonego menedżera”. Wiadomo, wiele w tym przesady, ale mimo anonimowości nazwiska wydaje się dobrą opcją. Były piłkarz Swindon Town pracował wcześniej jako szef akademii klubu, więc wie, jakie problemy zżerają zespół od środka.
Największym byli gwiazdorzy z głośnymi nazwiskami, mający sowite kontrakty, ale niechcący wylewać krwi, potu i łez za Queens Park. Taarabt, Wright-Phillips, Mauricio Isla czy Rio Ferdinand – każdy z nich zaliczył epizod lub dwa w największych europejskich klubach, każdy z nich ma ponadprzeciętne umiejętności, ale żaden z nich nie pomagał na boisku.
Dlaczego trafili do klubu? Przez naiwność Tony’ego Fernandesa, który radził się co do manewrów na rynku transferowym mało wiarogodnych postaci, chcących załatwić wyżej wymienionym piłkarzom jak najlepsze kontrakty. Ci niezbyt wiarygodni mieli w tym rzecz jasna swój interes. Zresztą Taarabta krytykował sam Redknapp na jednej z konferencji prasowych.
W ostatnim czasie sam Fernandes mniej angażuje się w klub, bo ma na głowie poważniejsze problemy ze swoimi innymi biznesami, jak chociażby Air Asia, więc drużyna jest obecnie w rękach Ramseya, Lesa Ferdinanda czy nowego dyrektora wykonawczego, Lee Hoosa.
53-letni menedżer latem zdecydował się na czystki w zespole. Wyrzucono wszystkich wcześniej wymienionych piłkarzy, a do tego odeszły takie nazwiska, jak: Caulker, Dunne, Kranjcar, Barton czy Zamora. W zamian postawiono na mieszankę młodych (Oscar Gobern, Massimo Luongo czy Sebastian Polter) z bardziej doświadczonymi (Paul Konchesky, Daniel Tozser, Jamie Mackie). W dodatku udało się zatrzymać Charlie’ego Austina.
http://i62.tinypic.com/29xiukj.png
Po ośmiu kolejkach bieżącego sezonu zaplecza Premier League QPR zdobyło dwanaście punktów, mając ex aequo z Middlesborough najlepszy atak ligi, ale także jedną z gorszych defensyw. Mimo że do miejsc barażowych klub z Londynu nie łapie się tylko przez gorszy bilans bramkowy, to nie wydaje się, by w późniejszym czasie kampanii włączyli się do walki o awans. Zbyt wąska kadra i dopiero początkowy etap odbudowy zespołu każą sugerować, że taki bój mógłby się odbyć dopiero za sezon, ale wiele zależy od Austina i tego, kiedy odejdzie.
Burnley
Dwa lata temu, gdy zaczynał się sezon, w którym zespół z północy Anglii wywalczył swoją drugą w historii promocję do Premier League, większość bukmacherów typowała, że Burnley ma większe szanse na spadek do League One niż na awans do PL. A jednak udało się wszystkich zaskoczyć i klub prowadzony przez Seana Dyche’a znalazł się w piłkarskim raju.
Trzecia drużyna Champioship tego sezonu to typowy przykład ekipy, która jest napędzana przez swojego trenera. „Rudy Mourinho”, jak zwą Dyche’a niektórzy na Wyspach, potrafi wycisnąć ze swoich graczy absolutnie wszystko. Klub z Turf Moor nie ma wirtuozów w składzie, a jeśli pojawiąją się obiecujący gracze, to od razu odchodzą do większych firm (jak choćby Danny Ings czy Kieran Trippier tego lata).
Pod względem umiejętności czysto piłkarskich Burnley było za słabe na Premier League, a zwycięstwo z Manchesterem City czy remis z „Czerwonymi Diabłami” u siebie zawdzięczali walce, determinacji i świetnej organizacji. Dyche gra klasycznym angielskim 4-4-2, z wykorzystaniem długich piłek i naciskiem na grę bocznymi sektorami. Brytyjska klasyka.
Nie ma wątpliwości, że sam „Rudy” to trener, który w pewnym momencie dostanie szansę w większym klubie (o ile sam zainteresowany będzie tego chciał). Jego świetne zdolności menedżerskie pozwoliły na to, by mimo utraty dwóch kluczowych graczy znów bić się o awans do elity. Jak na razie spadkowicz jest w top trójce, choć według Sky Bet Burnley jest na piątym miejscu, jeśli chodzi o szansę na awans, za Hull, Middlesborough, Derby i Brighton.
Hull City
13 miesięcy temu Hull reprezentowało Anglię w Lidze Europy, teraz jest na zapleczu angielskiej ekstraklasy. „Tygrysy” z Humberside są idealnym przykładem na to, jak jedno źle wykorzystane okienko transferowe może doprowadzić klub do najgorszego z możliwych scenariuszy – relegacji.
Przy KC Stadium latem zeszłego roku wydano niemal 50 milionów euro, więcej niż np. Inter Mediolan, sprowadzając Dawsona, Diame, Ben Arfę, Snodgrassa, Hernandeza czy Robertsona. Hull w 2014 doszło do finału FA Cup i przegrało w nim 2:3 z Arsenalem, więc sądzono, że po takich wzmocnieniach Steve Bruce zagwarantuje spokojny środek tabeli.
Przeliczono się. Transfery okazały się nietrafione (Ben Arfa, Hernandez) albo gracze byli podatni na kontuzje (Snodgrass), w efekcie czego Hull często grało w składzie niezmienionym w porównaniu do wcześniejszej kampanii i nie było w stanie w dalszym ciągu osiągać tak dobrych jak na swój stan wyników.
Po bezbramkowym remisie w ostatniej kolejce „Tygrysy” spadły do niższej ligi, ale Bruce nie stracił swojej posady (co ciekawe, jak widać, żaden ze spadkowiczów z zeszłego sezonu nie dokonał zmiany na stanowisku trenerskim, co jest sytuacją dość nietypową).
Były szkoleniowiec Sunderlandu i Wigan po spadku zdecydował się raczej na ewolucję niż rewolucję. Większość kadry jest taka sama, zmieniono jedynie ustawienie. Hull miało w zwyczaju preferować grę z trójką stoperów, a w bieżących rozgrywkach stawia na 1-4-5-1.
Plan na razie idzie zgodnie z przewidywaniami i klub z północno-wschodniej Anglii jest w walce o awans. Gra idzie o dużą stawkę, bo dużą winą za spadek obarczono Bruce’a, a mimo to utrzymał posadę. Teraz walczy o swoje dobre imię i reputację, tak by w razie ewentualnej straty pracy przy KC Stadium dostać angaż w zespole Premier League, a nie na jego zapleczu. Bruce ma już doświadczenie w awansach z Championship – już raz dokonał tego z Hull, a wcześniej ta sztuka wyszła mu także z Birmingham. Czy po tej kampanii będzie mógł zapisać sobie na konto trzeci awanse?
[interaction id=”56041ee277aa6c1a0347e1c9″]