„Cesarz” Adriano abdykuje


20 marca 2015 „Cesarz” Adriano abdykuje

Przypadek Adriano Leite Ribeiro jest doskonałym przykładem kompletnie roztrwonionego talentu i zniszczonej kariery. „Cesarz", jak nazywano go za czasów gry w Interze Mediolan, abdykował i od jakiegoś czasu pozostaje bez klubu. Czy to już jego definitywny koniec?


Udostępnij na Udostępnij na

Czytając ostatnie doniesienia mediów na temat naszego bohatera, można się chyba tylko roześmiać z solidną dozą politowania nad jego losem. Kilka dni temu świat obiegła informacja, że dawna gwiazda europejskich boisk postanowiła zabawić się w jednym z wynajętych przez siebie moteli na obrzeżach Rio de Janeiro wraz ze swoimi przyjaciółmi, ale i (uwaga!) osiemnastoma paniami lekkich obyczajów. Jeżeli rzeczywiście Adriano obdarzony został tak wielkim temperamentem i żelazną kondycją, należy mu jedynie pogratulować i zazdrościć. Co prawda Brazylijczycy słyną ze swego umiłowania do uprawiania seksu, ale chyba niewielu byłoby w stanie dorównać swemu bezrobotnemu aktualnie rodakowi. Fakt ten szokuje jeszcze bardziej, jeżeli weźmiemy pod uwagę, ile pieniędzy musiał wydać „Imperatore”, by półtora tuzina prostytutek zechciało urozmaicić jego nocną imprezę. A kosztowało to niemało, bo aż ok. 30 tys. (w przeliczeniu z reala brazylijskiego) euro!

Ten typ tak ma

Trzeba przyznać, że gość ma gest, ale skąd on bierze fundusze na tego typu rozrywki? Przecież od ładnych kilku lat pozostaje jedynie cieniem samego siebie z okresu gry w Interze, gdy był postrachem wszystkich bramkarzy Starego Kontynentu. Jego tournée po kolejnych klubach prawie we wszystkich przypadkach kończy się tak samo fatalnie. Zawodnik nie może znaleźć motywacji do regularnych treningów, całe noce spędza na zabawie w klubach i oddaje się swoim dwóm największym pasjom – hazardowi i alkoholowi. Adriano nigdy właściwie nie ukrywał, że szybko zarobione pieniądze podczas reprezentowania barw m.in. Interu, Parmy czy Romy lubił równie prędko roztrwonić. Jego niedawna zabawa z kilkunastoma prostytutkami nie jest jedyną rysą na wizerunku Adriano. Już od wielu lat Brazylijczyk chylił się ku nieuchronnemu upadkowi i nawet gdy podpisywał kontrakt z nowym zespołem, zapewniając jednocześnie, że zrywa z demonami przeszłości, prawie nikt nie wierzył w jego obietnice. Wszyscy zdążyli się już doskonale poznać na świetnym przed laty napastniku i wiedzą, że ten typ nigdy, a już na pewno nie bez pomocy specjalistów, nie zdoła zmienić swego postępowania.

Adriano, jak każdy jego rodak, uwielbia słońce, wino i śpiew, ale jako profesjonalny piłkarz powinien znać umiar i czasami skupić się na futbolu. Niestety, jego „przyjaciele” zamiast w porę zwrócić mu uwagę, iż postępuje niewłaściwie, dalej żyli na jego koszt. To zawsze on organizował huczne imprezy, fundował znajomym wakacje w egzotycznych krajach, gdzie mogli liczyć na różnego rodzaju atrakcje, takie jak choćby wynajęcie własnego jachtu (zgadnijcie, kto za to płacił) czy pięciogwiazdkowego hotelu. Dziś wielu kolegów „Cesarza” dalej baluje razem z nim i na jego koszt, ale sytuacja ta nie może trwać przecież wiecznie. Jakiś czas temu Adriano był wielką gwiazdą futbolu, zdobywał tytuły mistrza Włoch i zarabiał miliony, ale potem znalazł się już na równi pochyłej. Stał się pośmiewiskiem, a jego kontrowersyjnego stylu bycia nie mogli zaakceptować kolejni trenerzy, na czele z Jose Mourinho, który prowadził Inter w latach 2008-2010 i zetknął się z krnąbrnym Brazylijczykiem.

Patrząc na to, jak zachowuje się „Imperatore”, nietrudno znaleźć podobieństwo do prowadzenia się kilku innych znanych Brazylijczyków. Ronalidnho Gaucho czy Robinho też nie potrafili oprzeć się pokusom największych miast Europy. Pierwszy z wyżej wymienionych swego czasu był najlepszym piłkarzem świata, z uśmiechem na ustach potrafił ośmieszyć drużynę Realu Madryt podczas Gran Derbi i doprowadzić Barcelonę do triumfu w Lidze Mistrzów. Potem jednak dał się wciągnąć w wir imprez i jak szybko wypłynął na szerokie wody, tak samo z dnia na dzień musiał zawinąć do portu. Drugi zaś był niekwestionowaną gwiazdą Santosu, ale po transferze do Hiszpanii, a potem Anglii i Włoch, jego kariera szybko wyhamowała. Będąc zawodnikiem AC Milan, skarżony został o udział w zbiorowym gwałcie na młodej kobiecie i choć został uniewinniony, pewien niesmak pozostał.

Analizując przebieg kariery trzech byłych już gwiazd reprezentacji „Canarinhos”, widać jak na dłoni, iż zawodnicy z Ameryki Południowej, a zwłaszcza z Brazylii, mają ogromne problemy w momencie, gdy zyskają sławę oraz duże pieniądze. Wielu z nich wychowywało się w skrajnym ubóstwie, a ich jedyną szansą na zmianę swego beznadziejnego położenia była piłka nożna. Nie ma chyba Brazylijczyka, który nie interesowałby się futbolem, który w największym państwie Ameryki Łacińskiej jest swoistą religią. I choć od bardzo dawna Brazylia nie potrafi przywrócić swojej dawnej potęgi oraz wygrać po raz szósty mistrzostwa świata, piłkarskie talenty objawiają się tam z regularnością godną najdroższych szwajcarskich zegarków.

Bezcenna lewa noga

Jednym z nich był Adriano Leite Ribeiro, który przyszedł na świat 17 lutego 1982 roku. Dziś, jak łatwo policzyć, ma 33 lata, a zatem jeszcze nie jest zbyt stary jak na piłkarza, ale w niczym nie przypomina dawnego koszmaru golkiperów, potrafiącego z dziecinną łatwością przedostać się w pole karne przeciwnika i huknąć nie do obrony. To właśnie lewa noga 52-krotnego reprezentanta Brazylii była jego największą bronią i przepustką do wielkiego futbolowego świata, który miał okazać się zdecydowanie lepszy niż ten brazylijski, gdzie nędza i wszelakie przestępstwa były na porządku dziennym. Wychowywany w ubogiej dzielnicy Vila Cruzeiro, znajdującej się na obrzeżach Rio de Janeiro, gdzie miała miejsce niedawna kosztowna impreza z prostytutkami, Adriano widział wiele złych rzeczy, których nigdy nie powinno ujrzeć dziecko. Gdy miał kilka lat, na oczach przyszłego „Cesarza” zabito mężczyznę. To, co w naszym kraju wydaje się nie do pomyślenia, w brazylijskich fawelach (dzielnice nędzy) jest codziennością.

Rodzice Adriano marzyli o tym, by ich ukochany syn wyszedł na ludzi i spełnił swoje marzenia o byciu gwiazdą futbolu. Wiedzieli jednak, że biegając jedynie po przepełnionych słońcem, piaszczystych boiskach Rio, nie zdoła on tego osiągnąć. Dlatego chłopiec został zapisany do szkółki piłkarskiej C.R. Flamengo, gdzie pod okiem profesjonalnych trenerów miał stać się jeszcze lepszym zawodnikiem. I tak właśnie było, bo nietuzinkowy talent Adriano i jego ogromna siła sprawiały, że bardzo szybko przebrnął przez kolejne kadry juniorskie swego pierwszego zespołu. Smykałkę do zdobywania bramek u naszego bohatera dostrzegł także selekcjoner Brazylii U-17 Carlos Cesar Ramos, powołując go na mistrzostwa świata rozgrywane w 1999 roku w Nowej Zelandii, które ostatecznie zakończyły się triumfem południowoamerykańskiego teamu. Choć Adriano nie zdobył podczas turnieju ani jednego gola, a mecze swej drużyny rozpoczynał głównie jako rezerwowy (dopiero w półfinale z Ghaną i finale z Australią wybiegł na boisko w wyjściowej jedenastce), osiągnął swój pierwszy wielki sukces. Ponadto jego nazwisko trafiło do notesów skautów kilku znanych klubów, m.in. Interu Mediolan, gdzie przeniósł się w 11 sierpnia 2001 roku za 7 mln euro.

To właśnie na San Siro rozpoczęła się przygoda ze Starym Kontynentem, ale zanim stał się gwiazdą „Nerazurrich”, zaliczył epizod w Fiorentinie, do której został wypożyczony na pół roku. Dla „Fiołków” zdobył 6 bramek w 15 meczach, ale po powrocie do Mediolanu ponownie nie mógł się przebić. Grywał sporadycznie, a zbawienne dla niego okazało się kolejne wypożyczenie, tym razem do Parmy. To właśnie tam pokazał, na co go stać (16 goli w 28 występach, sezon 2002/2003), i wreszcie władze Interu zrozumiały, że trafił im się prawdziwy skarb. Skończyły się kolejne wypożyczenia, a rozpoczęło wdrażanie Adriano do pierwszego składu. Zawodnik dojrzał do roli głównego atakującego zespołu, a jego styl gry natychmiast ujął wszystkich kibiców czarno-niebieskiej części Mediolanu za serca. Brazylijczyk sunął na bramkę rywala niczym czołg, ale nawet rozpędzony do granic swych możliwości potrafił czarować techniką. Stworzył znakomite trio wespół z Obafemim Martinsem oraz Julio Cruzem. Cztery razy z rzędu Inter triumfował w Serie A, lecz „Cesarz” powoli zaczął gasnąć.

Coraz niżej…

Uroki nocnego życia w Mediolanie kusiły go coraz bardziej, a wypchany pieniędzmi portfel gracza nastręczał mu wiele kobiet szukających okazji, by się nim zabawić. Adriano przestał regularnie trenować, popadł w konflikt z trenerem Mourinho, uzależnił się od alkoholu, a także bardzo przytył. Zatracił swoje dawne piłkarskie walory, a ogromny wpływ na jego życiowy kryzys miała śmierć ukochanego ojca, Almira. Po tym strasznym dla niego doświadczeniu, załamał się kompletnie. Pewnego razu wyjechał z Mediolanu i przez dłuższy okres nie dawał znaku życia. Niektórzy twierdzili, iż Brazylijczyk mógł zostać porwany lub nawet popełnić samobójstwo, ale okazało się, iż wyjechał do rodzinnego Rio i ukochanej matki. Jego rodzicielka przyznała, że po śmierci ojca Adriano stracił swój dawny entuzjazm, popadł w depresję, którą próbował leczyć alkoholem. Rozważał zakończenie kariery, a nawet targnięcie się na swoje życie, ale po namowach mamy postanowił powrócić do treningów. W 2009 roku piłkarz trafił do swego macierzystego Flamengo i rozegrał ostatni wielki sezon, w którym 19 razy pokonywał bramkarzy drużyny przeciwnej i zaliczył 7 asyst w 30 spotkaniach.

Ten przebłysk sprawił, że powrócił do Włoch jako zawodnik AS Roma, jednak szybko zdano sobie sprawę, iż „Imperatore” już się chyba nie zmieni. Znów zaczął imprezować i coraz bardziej uzależniać się nie tylko od alkoholu, ale i hazardu. Szybko zakotwiczył w rodzinnej Brazylii i tułał się po kolejnych klubach, aż wreszcie przyszedł rok 2014 i został zwolniony z Atletico Paranaense. Dziś już nikt o niego nie pyta, nawet jeśli jest do wzięcia za darmo. On sam chyba też nie ma sił, by po raz enty zaczynać wszystko od nowa. Cały czas baluje w towarzystwie fałszywych przyjaciół, trwoni ciężko zarobione pieniądze i upada coraz niżej.

„Cesarz” miał wspaniałe momenty w swojej karierze, ale na zawsze pozostał niespełnionym reprezentantem Brazylii. Gdy „Canarinhos” sięgali po piąte mistrzostwo globu w 2002 roku na boiskach Korei i Japonii, jego nie było w kadrze Luiza Felipe Scolariego. Z kolei cztery lata później niemiecki mundial zakończył się zarówno dla Adriano, jak i całej Brazylii wielkim niepowodzeniem. Obrońcy tytułu zakończyli swój udział w turnieju już po ćwierćfinale, w którym ulegli Francji 0:1. Tamta drużyna „Canarinhos” była chyba ostatnią, w której obok siebie grali naprawdę wielcy zawodnicy. Wystarczy wspomnieć takie nazwiska, jak: Ronaldo, Ronadlinho, Roberto Carlos, Cafu, Kaka, Ze Roberto czy Juninho Pernambucano. Adriano także był częścią tego dream teamu, a gdzie znajduje się dzisiaj? Chyba lepiej nie wspominać.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze