Na trzy kolejki przed końcem rozgrywek wiadomo, że Burnley nie powtórzy wyczynu z poprzedniego sezonu. Po sensacyjnym zajęciu siódmej lokaty w bieżącej kampanii zamiast ustabilizować swoją pozycję w lidze, „The Clarets” wplątali się w walkę o utrzymanie. Podopieczni Seana Dyche'a nie są jednak wyjątkiem. W poprzednich latach w Premier League nie brakowało zespołów, które odczuły konsekwencje sensacyjnego sukcesu.
Zaskakująca postawa w trakcie sezonu klubu skazywanego przed kampanią na walkę w dolnych rejonach tabeli zawsze urozmaica ligowe rozgrywki. Szczególnie gdy niedoceniany zespół zajmie wysoką lokatę w ostatecznym zestawieniu, zdobywając tym samym serca kibiców i pochlebne opinie ekspertów. Często później pojawia się jednak problem. Kibiców nie zadowala już bezpieczne miejsce w drugiej połowie tabeli. Chcą powtórzenia dobrego rezultatu. W obliczu zaskakującego i niezwykle udanego sezonu poprzeczka jest nagle zawieszana znacznie wyżej.
Idealnym przykładem jest postawa Burnley w bieżących rozgrywkach ligowych. Podopieczni Seana Dyche’a, zajmując siódmą lokatę w kampanii 2017/2018, wywalczyli upragniony start w kwalifikacjach do Ligi Europy. Na Turf Moor nie potrafili jednak poradzić sobie z sukcesem. Zamiast ustabilizowania pozycji w ligowej tabeli, „The Clarets” wplątali się w walkę o utrzymanie. Podobnych przypadków nie brakowało jednak w najnowszej historii Premier League.
Wigan Athletic
Historyczny awans Wigan Athletic do Premier League w sezonie 2004/2005 odbił się na Wyspach szerokim echem. Szczególnie że „The Latics” po raz pierwszy znaleźli się w angielskiej ekstraklasie. Sukces klubu z północno-zachodniej części kraju był tym większy, że zaledwie dwa lata wcześniej Wigan Athletic wywalczyło awans do Championship (wtedy pod nazwą First Division).
– Uważam, że promocja Wigan do Premier League to jeszcze większa sensacja niż awans Liverpoolu do finału Ligi Mistrzów. A nawet ewentualna wygrana „The Reds” – komentował w rozmowie z BBC Gary Lineker.
W przedsezonowych prognozach eksperci nie mieli jednak litości dla „The Latics”. Wigan Athletic było typowane jako jeden z głównych kadydatów do opuszczenia angielskiej ekstraklasy. Na przekór prognozom podopieczni Paula Jewella rozegrali jednak fantastyczny sezon, po dwunastu kolejkach plasowali się nawet na drugiej lokacie w tabeli. Ponadto niedoceniany beniaminek całą kampanię ukończył na dziesiątym miejscu, co nadal jest najlepszym wynikiem w historii klubu. Jednak nawet mimo tak wysokiej lokaty po latach pozostało uczucie niedosytu.
– Przypominam sobie, że pod koniec tego sezonu odczuwałem frustrację, ponieważ przegraliśmy trzy ostatnie mecze. Wiem, że dziesiąte miejsce jest najlepszym wynikiem Wigan [w Premier League], ale choć byliśmy niedoświadczeni, to moglibyśmy zaprezentować się lepiej – wspominał po dziesięciu latach od pamiętnej kampanii były gracz Wigan Athletic, Jason Roberts.
Po sensacyjnym wyniku władze Wigan Athletic postanowiły wzmocnić zespół. Na DW Stadium sprowadzono uznanych zawodników, jak: Emile Heskey, Chris Kirkland czy Denny Landzaat. Wzmocnienia nie przyniosły jednak pożądanych rezultatów. „The Latics” prezentowali się znacznie słabiej niż w poprzedniej kampanii, tułając się w drugiej części tabeli. Pod koniec sezonu znaleźli się nawet w strefie spadkowej. Przed ostatnim meczem kampanii 2006/2007 Wigan Athletic traciło trzy punkty do ostatniej bezpiecznej lokaty. Dzięki wygranej w dramatycznych okolicznościach z Sheffield United „The Latics” pozostali jednak w Premier League.
Birmingham City
Zdecydowanie gorsze konsekwencje sukcesu poniosła drużyna „Blues”. Podobnie jak w przypadku Wigan Athletic zespół Birmingham City, startując z pozycji outsidera, zaskoczył Anglię. Zajęcie dziewiątej lokaty było najlepszym wynikiem klubu od pięćdziesięciu jeden lat. To właśnie wtedy głośno zrobiło się o Joe Harcie oraz Sebastianie Larssonie.
Latem wydawało się, że zespół „Blues” został wydatnie wzmocniony. Na St Andrew’s zawitał m.in. Aleksandr Hleb, co miało być gwarancją podniesienia poziomu zespołu. Jednak powrót Joe Harta do Manchesteru City po zakończonym wypożyczeniu był brzemienny w skutkach dla drużyny Alexa McLeisha. Birmingham City nie potrafiło w letnim oknie transferowym zastąpić Anglika, co spowodowało spore problemy między słupkami „Blues”. Brak elementu zaskoczenia, którym dysponują beniaminkowie, oraz pewności na linii bramkowej sprawił, że Birmingham City przez cały sezon walczyło o utrzymanie. Batalię o uniknięcie degradacji przegrało na ostatniej prostej, ponosząc komplet porażek w trzech ostatnich ligowych meczach.
– Jesteśmy zdruzgotani podobnie jak kibice. Trudno przyswoić sposób, w jaki rozwijała się walka o utrzymanie w obecnym sezonie. To było niesamowite. Z trzydziestoma dziewięcioma punktami normalnie bylibyśmy bezpieczni – komentował po ostatnim meczu sezonu Alex McLeish.
Jedynym, choć wcale niemałym pocieszeniem dla kibiców Birmingham City było zwycięstwo w rozgrywkach Pucharu Ligi. Jednak do rozgrywek Ligi Europy przystępowali już jako zespół z drugiego poziomu rozgrywkowego.
***
Każdy z opisanych przypadków pokazuje, że choć sukcesu nie da się zaplanować, to trzeba być gotowym, by stawić czoło związanym z nim konsekwencjom. Za każdym razem poziom oczekiwań natychmiast wzrastał, co przekładało się na o wiele większą presję wywieraną na zespół. Presję, której nie zdołał udźwignąć żaden z opisanych klubów.