Mateusz "nie lubi mnie trener" Klich po raz drugi zniknął w czeluściach ośrodka treningowego VfL Wolfsburg. Sytuacja jest niemal identyczna jak trzy lata temu – Polak nie gra i nic nie zapowiada, że to się zmieni.
Parafrazując znany żart: co musiałoby się stać, żeby Klich w końcu choć postawił stopę na murawie podczas meczu? Luiz Gustavo musiałby być zawieszony, a pozostałych ośmiu pomocników złapać kontuzje. Wystarczy choćby spojrzeć na wydarzenia przed sobotnim meczem z Bayerem. Guilavogi zawieszony, Perisić kontuzjowany, Arnold chory, prowadzenie 3:1, a Klich nawet na chwilę nie podnosi się z ławki. Jego druga próba podbicia Niemiec wygląda aktualnie tak:
http://i61.tinypic.com/2d8s1gp.jpg
(źródło: transfermarkt.de)
Nawet biorąc pod uwagę występy w drugim zespole podczas pierwszego pobytu w Wolfsburgu, ktoś złośliwy mógłby zauważyć, że Klich ma więcej tweetów niż minut rozegranych na boiskach w Niemczech. Ja jednak złośliwy nie jestem, więc napiszę – to od początku nie mogło się udać. I zdawał sobie z tego sprawę każdy, kto regularnie śledził Bundesligę. Nie przy reprezentantach Brazylii (Gustavo), Belgii (de Bruyne), byłym kapitanie Werderu (Hunt), piłkarzu ściągniętym za ponad pięć milionów euro (Guilavogi) czy bardzo (bardzo, bardzo) zdolnej młodzieży (Arnold, Malanda). Nie wiem, w jaki sposób była skonstruowana umowa między Wolfsburgiem a Zwolle, ale jeśli Klich miał cokolwiek do powiedzenia i zdecydował się na powrót do drużyny „Wilków”, to po raz kolejny znacznie przecenił swoje umiejętności.
Zapewne część z Was zastanawia się, po co Wolfsburg chciał u siebie Polaka. Przecież zarówno Klaus Allofs, jak i Dieter Hecking mieli już możliwość oglądania Klicha na treningach i meczach kontrolnych. Nie wywarł na nich odpowiedniego wrażenia i właśnie dlatego bez żalu oddano go do Zwolle. Może po prostu ktoś uznał, że lepiej teraz sparzyć się na byłym piłkarzu Cracovii po raz drugi, niż później pluć sobie w brodę, gdyby okazało się, że Klich jednak posiada umiejętności znacznie przewyższające Eredivisie. Cóż, dziś wszyscy wiedzą, że tak nie jest.
Jedynym ratunkiem dla polskiego pomocnika jest jak najszybsza ucieczka z Wolfsburga. Dziwię się tylko, że takiej próby nie podjął jeszcze latem, kiedy to nie dostawał zbyt wielu szans w meczach towarzyskich i już wtedy było widać, że nie znajdzie się w kręgu zainteresowań Heckinga. Miejmy nadzieję, że zimą uda mu się znaleźć klub, w którym ponownie będzie czołową postacią. Wtedy znajdzie to też przełożenie na naszą reprezentację, której Klich jest potrzebny.