Brzmi nieprawdziwie, niesprawiedliwie i nie ma potwierdzenia w rzeczywistości? Oczywiście, że tak. W opinii polskich kibiców, no może wyłączając tych z Białegostoku, gorszą ekipą jest chociażby Jagiellonia, która nie potrafiła pokonać beznadziejnie słabego Irtysza. Ale trudno znaleźć zespół, który w ostatnim czasie zaliczył większy sportowy regres niż Brazylia. Przecież „Canarinhos” to najbardziej utytułowana reprezentacja na świecie, pięciokrotny mistrz świata i ośmiokrotny tryumfator turnieju Copa America. Reprezentacja Brazylii zawsze hołdowała piłce efektownej, szybkiej, technicznej i ofensywnej. Jakże rozczarowany musi być każdy fan południowoamerykańskiego futbolu.

Z niedowierzaniem oglądało się potyczkę Brazylii z Wenezuelą. Kiedy patrzyłem na niesamowitą nieporadność, brak jakiegokolwiek pomysłu na grę, bezsilność całego zespołu i kompletne tchórzostwo poszczególnych zawodników w braniu na siebie odpowiedzialności za wynik, powracały wspomnienia o czasach świetności reprezentacji z Kraju Kawy. Wszak czasu na tego typu retrospekcje było wiele, mecz dłużył się w nieskończoność, a każda minuta zdawała się trwać dłużej niż 60 sekund. Myślami zdążyłem odtworzyć mistrzostwa świata w USA, Francji oraz Korei Południowej i Japonii, kolejno z 1994, 1998 i 2002 roku. Każdy mundial ukazywał mi Brazylię z innej strony, lecz każda z nich była niezwykła. Turniej w USA to przede wszystkim długowieczność Rogera Mili i fenomen Romario, którego geniusz poprowadził „Canarinhos” do zdobycia mistrzostwa świata, Francja i rok 1998 to moment, w którym rodzi się legenda Ronaldo, azjatyckie mistrzostwa z 2002 roku to zaś całkowita dominacja Brazylii, którą do zwycięstwa prowadzi trio Ronaldo, Rivaldo, Ronaldinho. Wracam do rzeczywistości, patrzę na boisko, Brazylia właśnie marnuje kolejną okazję, chwilę później odbija się od żelaznej wenezuelskiej defensywy. Próżno szukać poważnego zagrożenia bramki Renny’ego Vegi, tak jak próżno szukać zawodników aspirujących do miana następców mistrzów świata z 1994 czy z 2002 roku. Neymar? Ganso? To kolejne niesamowite talenty ze szkółki Santosu, które prawdopodobnie za parę lat będą stanowić o sile reprezentacji „Canarinhos”, lecz na razie żaden z nich nie jest w stanie zostać liderem obecnej ekipy. Mecz kończy się bezbramkowym remisem, który jest wynikiem sprawiedliwym. Obie drużyny były beznadziejnie słabe.
Do meczu Brazylia – Paragwaj zasiadam z nadzieją na obejrzenie dobrego widowiska. Mecz faktycznie jest ciekawy, aczkolwiek głównie za sprawą Paragwaju, który widocznie świadomy mizernej formy Brazylijczyków, bez żadnych kompleksów naciera na bramkę Cesara. Wiedziony złudnym poczuciem bezpieczeństwa zostaje skarcony, jeszcze w pierwszej połowie, za sprawą Jadsona. Czyżby przebudzenie pięciokrotnych mistrzów świata? Czy Brazylijczycy zaczną grać na miarę oczekiwań? Z tą nadzieją pozostaję jedynie do 55. minuty spotkania, kiedy to wizytówka paragwajskiej reprezentacji, Roque Santa Cruz, doprowadza do remisu. Dwanaście minut później bramki partnerowi z ataku pozazdrościł Nelson Valdez. Nie mogę wyjść z podziwu, jak łatwo Paragwaj strzela bramki w tym spotkaniu. Zerkam na skład reprezentacji Brazylii, szczególną uwagę zwracając na formację defensywną, która tego dnia posiada więcej dziur niż szwajcarski ser. Szok, konsternacja, zdziwienie. W środku obrony grają zawodnicy, którzy na co dzień występują w lidze słynącej z catenaccio. Lucio i Thiago Silva kompletnie nie radzą sobie z komunikacją i trzymaniem stabilnej linii obronnej. Na prawej stronie obrony biega Daniel Alves, wybrany najlepszym prawym obrońcą sezonu w lidze hiszpańskiej. Notuje on chyba jeden z najgorszych występów w tym roku. Po przeciwnej stronie boiska gra Andre Santos, wciąż wyglądający na zaskoczonego decyzją trenera o delegowaniu go do podstawowej jedenastki. Od porażki „Canarinhos” ratuje Fred, który przez dziewięć minut zrobił więcej niż duet Neymar i Pato przez całe spotkanie. Brazylia szczęśliwie remisuje z Paragwajem 2:2.
Dwa mecze i dwa punkty, rezultat niegodny, zmuszający Brazylię do walki o życie w ostatnim meczu grupowym, w którym przeciwnikiem będzie Ekwador. Wynik, który gwarantuje awans do dalszej fazy rozgrywek, to zwycięstwo, w przypadku remisu konieczny jest korzystny wynik spotkania Wenezuela – Paragwaj. Jeżeli „Canarinhos” nie zdołają awansować, będzie to bez wątpienia wydarzenie precedensowe, będące zwiastunem dalszych kłopotów reprezentacji Brazylii. Wówczas poważną szansę na rehabilitację piłkarze otrzymają dopiero w 2014 roku, kiedy będą mogli zaprezentować się przed własną publicznością na mistrzostwach świata. Być może jednak piłka, jak często to bywa, okaże się przewrotna, może Brazylia wyjdzie z grupy, może nawet wygra ten turniej. Będzie to jednak radość krótkookresowa, gdyż następców Romario, Ronaldo, Rivaldo czy nawet Ronaldinho na razie nie widać.
Niestety teraz w dużej mierze gwiazdy tworzą
media...oczywiście nie chcę niczego ujmować
takiemu talentowi, jakim jest Neymar, ale to że
poprowadził on swój zespół do zwycięstwa w
południowoamerykańskiej lidze mistrzów nie
oznacza, że jest w stanie stanąć na czele Wielkiej
Brazyli JUŻ TERAi. W tym momencie ten chłopak
udowodnił, że ma wielki talent...podobnie jak kilku
jego kolegów....i miejmy nadzieję, że pieniądze i
zachłanność europejskich klubów nie zrobią z
nich tego co zrobiły z Robinho- wówczas możemy za
3 lata obejrzeć na boiskach w Brazylii wspaniały
zespół gospodarzy.