Jakub Błaszczykowski zmartwychwstał piłkarsko na nowo. Najpierw udane mistrzostwa Europy, podczas których był jedną z największych gwiazd naszej reprezentacji, potem co prawda zawód, ponieważ Thomas Tuchel nie widział go w Borussii Dortmund, ale jak się później okazało, „zsyłka” do Wolfsburga wyszła mu na dobre. Szybko wywalczył miejsce w składzie, a w sobotnie popołudnie rozegrał 200. mecz w Bundeslidze i z tego okazji dostąpił prawdziwego zaszczytu, ponieważ był kapitanem drużyny Dietera Heckinga.
Dobre wejście do nowego klubu jest tym bardziej godne podkreślenia, bo początek sezonu reprezentant Polski spędził nie na swojej nominalnej pozycji, a na prawej obronie. Kiedy niemieckie media informowały, że do zdrowia wraca Vieirinha, można było zastanawiać się, czy nasz rodak utrzyma miejsce w składzie.
Początek sezonu reprezentant Polski spędził nie na swojej nominalnej pozycji, a na prawej obronie.
Utrzymał, choć po części przyczyniły się do tego problemy innych. W Sinsheim nie mógł zagrać Daniel Didavi, który miał problemy z kolanem. Jego miejsce na środku pomocy zajął Daniel Caligiuri, który wcześniej grywał na boku obrony, a wolną lukę na prawej stronie pomocy zapełnił właśnie Błaszczykowski.
W Sinsheim nie mógł zagrać Daniel Didavi, który miał problemy z kolanem. Jego miejsce na środku pomocy zajął Daniel Caligiuri, który wcześniej grywał na boku obrony, a wolną lukę na prawej stronie pomocy zapełnił właśnie Błaszczykowski.
Trzeba przyznać, że występ Polaka należy ocenić jako jeden z tych z gatunku bardzo przyzwoitych. Nasz rodak rozegrał 70 minut i mógł w tym spotkaniu się podobać, zwłaszcza po przerwie, kiedy przeprowadził kilka dynamiczniejszych akcji prawą stroną (w pierwszej połowie brakowało pierwiastka szaleństwa i polotu) i kilka razy poważnie nastraszył obrońców rywala.
Prócz dobrej gry z przodu, Błaszczykowski pracował także aktywnie w defensywie. Kilka razy wrócił pod własną bramkę, zaasekurował Vieirinhę (który był dziś de facto drugim skrzydłowym, bo większość czasu spędzał na połowie Hoffenheim i grał pod bramką rywala lepiej niż pod swoją). Zaliczał także skuteczne odbiory oraz pokazał serce do walki i ogromną ambicję, a więc to, za co kochają go kibice, teraz również w Wolfsburgu.
Biorąc pod uwagę bardzo obiecujący początek nowej kampanii, a także fakt, że Polak wyrasta dziś na jednego z głównych liderów mentalnych, aż trudno uwierzyć, że z taką łatwością pozbyto się go z Dortmundu. Okazję do udowodnienia, że dortmundczycy zrobili duży błąd, Kuba będzie miał już we wtorek, bo właśnie wtedy „Die Woelfe” spotkają się z uczestnikiem Ligi Mistrzów.
Czy skrzydłowy rodem z Truskolas będzie miał duże szanse na grę? Wydaje się, że tak, ponieważ niemieckie media informują, że przerwa Didaviego przedłuży się nie tylko do spotkania z Borussią Dortmund, ale również do meczu z Werderem w przyszły weekend. On sam zagrał dziś dobrą partię, a to oznacza, że w najbliższych tygodniach rywalizacja o miejsce w składzie będzie pasjonująca.
Niemieckie media informują, że przerwa Didaviego przedłuży się nie tylko do spotkania z Borussią Dortmund, ale również do meczu z Werderem w przyszły weekend.
Co można powiedzieć natomiast o samym meczu? Skończył się on bezbramkowym remisem i był to wynik dużo gorszy niż poziom spotkania. Momentami toczyło się ono w bardzo wysokim tempie, gdzie obie drużyny wyprowadzały regularnie cios za ciosem. Brak goli jest przede wszystkim spowodowany dobrą formą bramkarzy, Baumanna i Casteelsa, a także ogromnymi problemami ze skutecznością obu zespołów, bo zarówno Hoffenheim, jak i Wolfsburg miały stuprocentowe szanse.
Kolonia i Wolfsburg jedynymi zespołami bez straty gola w tym sezonie.
— Michał Trela (@MichalTrelaBlog) September 17, 2016
Warto na koniec powiedzieć, że w pierwszym składzie „Wieśniaków” wyszedł Eugen Polanski, który założył opaskę kapitańską. Porównując go z Błaszczykowskim, trzeba powiedzieć, że jego występ stał na niższym poziomie, dlatego że długimi fragmentami Hoffenheim przegrywało walkę o środek pola i miało problemy z uspokojeniem sytuacji w tej strefie boiska.