Bitwa norymberska – 5 lat minęło


25 czerwca 2006 roku. Frankenstadion w Norymberdze, godzina 21:00. 1/8 finału mistrzostw świata. Mecz Portugalia – Holandia. Zapamiętany nie z powodu wyniku (1:0 dla Portugalii), ale dzięki wszystkim piłkarzom, którzy występowali wtedy na murawie. Choć słowo „występ” w tym przypadku jest grubo przesadzone.


Udostępnij na Udostępnij na

Turniej z 2006 roku miał być przede wszystkim zwycięstwem pięknego futbolu. Wśród 32 drużyn była między innymi reprezentacja Polski, ale jej występ to temat do całkiem innej dyskusji. Już po losowaniu grup wiedziano, że grupa C to typowa grupa śmierci (Argentyna, Holandia, WKS i Serbia i Czarnogóra). W fazie grupowej lepiej poradzili sobie Portugalczycy, być może dlatego, że mieli w niej po prostu słabszych przeciwników. Ekipa holenderska dysponowała wtedy będącymi w znakomitej formie Arjenem Robbenem, Robinem van Persiem czy Edwinem van der Sarem. Mimo wysokiej klasy rywali, niewielkim nakładem sił Holendrzy awansowali do 1/8 finału, mając tyle samo punktów co Argentyna, prowadzona jeszcze przez Jose Nestora Pekermana. Przed ostatnią kolejką wszystko było już jasne, więc obie ekipy mogły sobie pozwolić na trochę odpoczynku przed decydującymi spotkaniami w fazie pucharowej. Portugalia również nie zmęczyła się w grupie, pewnie zwyciężając Meksyk, Iran i Angolę. Trener Portugalczyków tuż po wygraniu ostatniego spotkania w grupie stwierdził: Argentyna czy Holandia? Nie chcę uniknąć nikogo, dla mnie każdy rywal jest taki sam. Kto wie, jak potoczyłyby się losy mistrzostw, gdyby jedenastka prowadzona przez tego 63-letniego szkoleniowca trafiła na późniejszych ćwierćfinalistów, drużynę „Albicelestes”.

Marco van Basten podszedł do meczu z Portugalią nadzwyczaj ostrożnie. W ostatnim grupowym występie dał odpocząć swoim najważniejszym piłkarzom: Robbenowi i van Bommelowi, jakby przeczuwając, że będą odgrywali oni kluczową rolę dla losów następnego spotkania. Jeszcze większy luz sprezentował swoim asom Scolari, który do meczu z Meksykiem podszedł bez odpoczywających Deco, Cristiano Ronaldo, Nuno Valente, Paulety i Costinhii. Oddelegowany przez FIFA do sędziowania tego spotkania został rosyjski arbiter Valentin Ivanov, dla którego był to pierwszy mundial w karierze. Z Ivanovem wiąże się niezwykle ciekawa historia, która miała miejsce dokładnie trzy lata przed mistrzostwami w Niemczech. Podczas meczu Pucharu Rosji pomiędzy Anży Machaczkałąa a FC Rostov, pomimo pierwotnie podjętej decyzji o uznaniu gola dla drużyny z Rostowa, Ivanov podbiegł do stanowiska z zapisem wideo całej sytuacji, a następnie bramkę anulował. Za ten niezgodny z regulaminem czyn został zawieszony na dwa miesiące przez rosyjską federację piłkarską. Jak pokazały nagłówki gazet dzień po feralnym meczu, Ivanov miał czas na obejrzenie owej powtórki, ponieważ w tym momencie na stadionie trwała regularna bitwa pomiędzy kibicami zwaśnionych klubów.

Zarówno Portugalię, jak i Holandię cechował wtedy ogromny spokój taktyczny, niebanalna technika oraz dokładność w każdym zagraniu. Niestety, tuż po pierwszym gwizdku sędziego przekonaliśmy się, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Kartoniadę, jak nazwaliby to Latynosi, rozpoczął już w 2. minucie ten, na którego van Basten liczył najbardziej Mark van Bommel. Delikatny atak od tyłu w nogi Cristiano Ronaldo zapoczątkował prawdziwy deszcz kartek. Dosłownie pięć minut później brutalne wejście wyprostowaną nogą w udo Ronaldo sprezentował ówczesny piłkarz HSV Hamburg, Khalid Boulahrouz. Tylko dzięki dobrej woli sędziego pochodzący z Maroka piłkarz nie wyleciał z boiska tak szybko. Bramka zdobyta przez Maniche w 23. minucie zmotywowała zawodników obydwu drużyn do bardziej ofensywnej gry. Do 45. minuty obraz spotkania nie był jeszcze tak bardzo brutalny, gdyż Ivanov łącznie pokazał raptem cztery żółte kartoniki. W doliczonym czasie gry jako pierwszy osłabił swoją drużynę Costinha, bezmyślnie dotykając piłkę ręką, w efekcie otrzymując drugą żółtą kartkę. Tuż przed przerwą Luis Felipe Scolari zdjął z boiska Cristiano Ronaldo, co było jasnym sygnałem do obrony tego zawodnika przed narastającą agresją piłkarzy „Oranje”.

Po zmianie stron widowisko zmieniło się in minus. Nie obserwowaliśmy już pięknej, technicznej gry, która chyba została schowana gdzieś głęboko w szatni. Z każdą upływającą minutą piłkarzy coraz mniej interesowała zmiana wyniku, a coraz bardziej polowanie na nogi przeciwników. w 59. minucie doszło do pierwszego bezpośredniego starcia. Bohaterem tej „akcji” został Luis Figo, który swoje argumenty z główki przytoczył van Bronckhorstowi. Kto wie, czy gdyby Zinedine Zidane opanował swoje emocje w finale tychże rozgrywek, nie mówilibyśmy teraz właśnie o Portugalczyku jako symbolu tego ciosu. Gwiazdorowi Interu Mediolan po trzech minutach oddał Khalid Boularhouz, który niby to przypadkiem i w ferworze walki wetknął łokieć pod oko, czego konsekwencją była druga tego wieczoru czerwona kartka. Jeśli ktoś myślał, że od tej pory zobaczy już tylko i wyłącznie czysty futbol, nie wiedział, jak bardzo się myli. Ostatnie 20 minut spotkania śmiało mogłoby konkurować o tytuł najsłabszego widowiska w dziejach futbolu, w pełni tego słowa znaczeniu. W 73. minucie ówczesny Katalończyk Deco ściął równo z trawą pędzącego Johna Heitingę, co wywołało kolejną bijatykę pomiędzy piłkarzami obydwu ekip. W jej konsekwencji oberwali Wesley Sneijder, Rafael van der Vaart, portugalski golkiper Ricardo oraz Deco, który dwie minuty później za wyraźne opóźnianie gry otrzymał trzecią w tym meczu czerwoną kartkę. Na jego twarzy widać było z jednej strony złość na sędziego, którego niektóre decyzje faktycznie mogły wydawać się przesadzone. Z drugiej jednak strony Deco był zawstydzony swoją postawą, czego nie ukrywał kilka dni po meczu w wywiadach dla prasy. Do końca spotkania aktorzy widowiska zaprezentowali nam prawdziwy festiwal brutalnych fauli, których o dziwo postanowił nie karać sędzia tamtego pamiętnego meczu. Prawdziwym dopełnieniem mizernego obrazu spotkania była czerwona kartka dla Giovanniego van Bronckhorsta, który w bezceremonialny sposób wyciął Tiago. Zawstydzeni Holendrzy żegnali się z mundialem w sposób niegodny tak utytułowanej drużyny. Portugalczycy okryci złą sławą trafili w ćwierćfinale na Anglię, którą pomimo braków kadrowych pokonali w rzutach karnych.

Po spotkaniu olbrzymia fala krytyki spłynęła na arbitra. Sepp Blater, prezydent FIFA, w ostrych słowach ocenił jego sędziowanie, mówiąc: Moim zdaniem sędzia nie zaprezentował tego samego poziomu co piłkarze. Gdybym był arbitrem, bez wahania pokazałbym mu żółtą kartkę. Kilka dni później Szwajcar przeprosił Ivanova za te słowa, pozostawiając wyraźny niesmak. Ujawniła się także spora grupa ludzi, którzy gratulowali Rosjaninowi dokończenie tego spotkania, gdyż w zgodnej opinii fachowców kartek mogło być, a nawet powinno dwa razy więcej. Skończyło się na dwudziestu (16 żółtych, 4 czerwone), co jest nowym rekordem mistrzostw świata. Nie bez powodu mecz ten ochrzczono później „bitwą norymberską”. Media z całego globu prześcigały się w wymyślnych nagłówkach, z których dwa najbardziej utkwiły mi w pamięci. Pierwszy z nich, to komentarz Raya Millera-Shorta, dziennikarza portalu Worldreferee.com. Przytoczę tu cały jego wstęp do pomeczowego raportu: Pamiętam moją nauczycielkę języka niemieckiego o piskliwym głosie, która uczyła mnie, kiedy miałem 13 lat. Nikt nie przejmował się tym, co mówi. Nie dbaliśmy o dobre zachowanie na lekcjach, bo tak naprawdę na wiele nam pozwalała. Mimo to nie zdawaliśmy sobie sprawy z konsekwencji, jakie mogły nas spotkać wizyta u dyrektora to coś, czego chcieliśmy uniknąć najbardziej. Valentin Ivanov zachowywał się właśnie tak jak nasza nauczycielka, Holendrzy i Portugalczycy zaś jak dzieci ze szkoły. Oczywiście, zawodnicy powinni czuć się zawstydzeni swoim zachowaniem. Ale co z Ivanovem? Czy jest tym złym nauczycielem z piskliwym głosem? Drugi, znacznie krótszy tytuł sprezentowało swoim słuchaczom australijskie radio ABC, które po zakończeniu mistrzostw świata A.D. 2006, zamieściło krótkie, aczkolwiek treściwe zdanie (zdecydowanie lepiej brzmi ono w języku angielskim; myślę, że jest łatwe do zrozumienia): Fair play takes a dive. Czy nie odnoszą Państwo wrażenia, że w tym roku identyczne zdanie również powinniśmy zastosować? I to czterokrotnie?

Komentarze
~rad (gość) - 14 lat temu

najbardziej podoba mi się obrazek gdzie dwuch
cholendrów siedzi wyżyconych z boiska a obok nich
portugalczyk też wyżucony z boiska hehe

Najnowsze