Benteke i cała reszta


Kupieni za wielkie pieniądze i nie strzelający bramek

10 kwietnia 2018 Benteke i cała reszta

Ileż to razy w historii Premier League zdarzało się, że nowo sprowadzeni zawodnicy nie spełniali pokładanych w nich nadziei. Odkąd ceny na rynku transferowym weszły na absurdalny wręcz poziom, takie przypadki zdarzają się coraz częściej. W największym stopniu dotyczy to oczywiście napastników, ponieważ oni są na tym rynku najdrożsi i najłatwiej ocenić ich na podstawie liczb.


Udostępnij na Udostępnij na

Oto kilka takich przykładów z ostatnich lat.

Belgijski olbrzym

Chyba pierwszym zawodnikiem, który w tym przypadku przychodzi na myśl, jest ten, którego nazwisko znajduje się w tytule. Mowa oczywiście o Christianie Benteke Liolo – urodzonym w 1990 roku w Kinszasie w dzisiejszej Demokratycznej Republice Konga, zawodniku londyńskiego Crystal Palace. Piłkarz ten pomimo afrykańskiego pochodzenia gra dla reprezentacji kraju, do którego emigrował wraz z rodzicami jako dziecko, czyli Belgii. Dlaczego akurat ten napastnik pierwszy przychodzi na myśl? Dlatego, że w aktualnym sezonie Premier League, w przeciwieństwie do kolejnych zawodników wspomnianych w tym artykule, nadal nie strzela bramek, mimo że nie odnosi poważniejszych urazów.

Jego statystyki w tym sezonie porażają – zaledwie dwie strzelone bramki w 26 rozegranych meczach w lidze. Nie ma
w tym sezonie meczu z jego udziałem, w którym spektakularnie nie zmarnowałby jakiejś sytuacji bramkowej. Jedynym powodem, dla którego gra praktycznie w każdym meczu, jest brak jakiejkolwiek konkurencji w zespole, przez co menedżer „Orłów”, Roy Hodgson, jest skazany na jego usługi. Fatalna gra Belga uderza tym bardziej, że jest to zawodnik kupiony za ponad 30 milionów euro. Co ciekawe, nie jest to najwyższa kwota, jaka została za niego zapłacona. Benteke przybył do Londynu z Liverpoolu, który trzy lata temu zapłacił za niego Aston Villi absurdalne 46,5 miliona europejskiej waluty. Podczas pobytu na Anfield zawodnik zdobył zaledwie 10 bramek w 42 występach, co jak na zawodnika kupionego za takie pieniądze jest fatalnym wynikiem. Z tego powodu został zresztą już po roku odprawiony z kwitkiem do zespołu z Selhurst Park.

Jakaż radość musiała panować w klubie, kiedy dowiedziano się, że uda się znaleźć kogoś, kto będzie gotowy zapłacić, aż 30 milionów za tego zawodnika. Myślę, że włodarze Liverpoolu nie spodziewali się po pierwszym i zarazem ostatnim sezonie Benteke, że uda się odzyskać chociaż połowę zapłaconej kwoty. A jednak. Nie wiadomo, dlaczego forma tego piłkarza tak dramatycznie spadła. W swoim ostatnim sezonie w Aston Villi strzelił 13 bramek w lidze i zapowiadał się na pewno na bardzo dobrego napastnika. Imponował przede wszystkim grą w powietrzu. W tym aspekcie gry nie miał sobie równych w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii.

Nie wydaje się, aby wart był takich pieniędzy, jakie zapłacili za niego wtedy „The Reds”, ale na pewno można było sądzić, że będzie to duże wzmocnienie. Być może nie potrafił udźwignąć presji, jaka spadła na niego po transferze, przez co się zablokował i nie potrafi sobie z tym poradzić do dziś. Ten przypadek dziwi, tym bardziej że nie jest to pierwsza taka nietrafiona inwestycja w „dziewiątkę” w Liverpoolu.

Ach, ten Andy!

Cztery lata przed transferem Benteke do Liverpoolu na Anfield pojawił się inny napastnik, a mianowicie Anglik Andy Carroll. Jego transfer obił się głośnym echem nie tylko w Anglii, ale i na całym świecie ze względu na nieprawdopodobną jak na tamte czasy wysokość odstępnego. Newcastle United otrzymało za tego zawodnika aż 41 milionów euro! Statystyki obaj zawodnicy mieli podobne. Co prawda Carroll w sezonie poprzedzającym jego transfer do LFC strzelił w lidze cztery bramki więcej od Belga, jednak kwota wydaje się równie nieadekwatna. Tym bardziej że ten transfer doszedł do skutku dużo wcześniej, więc 41 milionów euro zapłacone za Anglika miało większy ciężar gatunkowy niż niewiele większa kwota zapłacona w 2015 roku za Benteke.

Porównując oba transfery, można dojść tylko do jednego wniosku. Oba zakończyły się absolutną klapą. Jeżeli jednak musielibyśmy wybrać, który był jeszcze gorszy, to prawdopodobnie wybralibyśmy ten z 2011 roku. Głównie z tego względu, że Andy rozegrał więcej meczów, a strzelił tylko o jedną bramkę więcej od Christiana. Dokładnie wygląda to tak – 11 bramek w 58 meczach. Winnym całego tego transferu jest nikt inny jak Fernando Torres, który w ostatniej chwili w tym samym okienku zostawił „The Reds” na lodzie i odszedł do Chelsea. Jeszcze bardziej absurdalne jest to, że w tym samym czasie Liverpool kupił samego Luisa Suareza i to za kwotę prawie dwukrotnie niższą! Nie można powiedzieć, że był to całkowicie nieprzemyślany wybór, ponieważ Carroll również miał papiery na bycie dużym wzmocnieniem. Bardzo dobrze poczynał sobie w Newcastle, jednak nie za bardzo pasował swoim stylem gry do nowego zespołu w przeciwieństwie do Urugwajczyka. Dlatego to „El Pistolero” stał się największą gwiazdą drużyny z Merseyside, a angielski napastnik obiektem drwin.

Obecnie Andy Carroll jest zawodnikiem West Hamu, który wykupił go z LFC za zaledwie 11 milionów, i nadal radzi sobie fatalnie. Do dzisiaj nie odzyskał dawnego blasku z czasów, gdy grał na St. James’ Park. Wpływ na to miały na pewno również kontuzje, ale nawet jak był zdrowy, nie dawał zbyt wiele zespołowi. W tym sezonie zagrał w zaledwie 14 meczach i strzelił tylko dwie bramki. W jego przypadku przyczyny takiego obrotu spraw są podobne jak u Benteke, jednak Anglik został dodatkowo przykryty geniuszem Luisa Suareza, co na pewno mu nie pomogło.

Po prostu Wilfried

Kolejnym napastnikiem, który nie spełnił absolutnie pokładanych w nim nadziei, jest Iworyjczyk Wilfried Bony. Urodzony w 1988 roku zawodnik trzy lata temu przeszedł z walijskiego Swansea City do Manchesteru City za bagatela 32 miliony euro. Trzeba przyznać, że z grona opisywanych tutaj zawodników akurat jego kwota była najbardziej adekwatna do umiejętności, jakie prezentował. Tym bardziej że został sprowadzony do City pół roku przed transferem Benteke, a kosztował prawie 15 milionów mniej, mając lepsze statystyki w sezonie poprzedzającym transfer.

W jego przypadku największym problemem była ogromna konkurencja na swojej pozycji. Trudno się przebić, jeżeli masz rywalizować z takimi graczami jak Sergio Aguero, Edin Dżeko czy Stevan Jovetić. Wilfried strzelił w barwach „The Citizens” 11 bramek w 46 meczach, co jest bardzo słabym wynikiem. Nie udało mu się przebić do składu, więc zdecydował się powrócić do swojego poprzedniego klubu, który zapłacił za niego zaledwie 13 milionów euro. Niestety w swojej drugiej przygodzie z „Łabędziami” nie poradził sobie absolutnie. Stało się dokładnie to samo, co w przypadku Carrolla i Benteke. Po dużym transferze do lepszego klubu zablokował się i nadal nie potrafi odmienić swojego losu. Do tego złapał kilka kontuzji, ale podobnie jak Andy Carroll, nawet jak jest zdrowy, nie daje zbyt wiele drużynie.

W tym sezonie napastnik zespołu z Liberty Stadium strzelił zaledwie cztery gole w 20 meczach. Obecnie leczy kontuzje
i istnieje duże prawdopodobieństwo, że w tym sezonie prawdopodobnie już nie zagra. Latem będzie zapewne szukał nowego klubu i to poza Wyspami Brytyjskimi. Jak widać, nie wszystkim piłkarzom, którym nie udało się zaistnieć po transferze, udaje się wrócić na właściwe tory, wracając na stare śmieci.

Nieprzemyślane decyzje

Takie przykłady można mnożyć. Często takie historie są wynikiem nieprzemyślanych, podejmowanych „na kolanie” decyzji. I to nie tylko przez działaczy, ale również przez samych zawodników. Przykład chociażby Fernando Torresa, który zamienił w 2011 roku Liverpool na Chelsea. Co prawda z czasem zaczął strzelać coraz więcej, ale na początku swojej przygody z „The Blues” wyglądało to dramatycznie. Całkowicie przestał strzelać. Sytuacje, jakie wypracowywali mu koledzy, marnował na potęgę. Wydaje się, że skusiły go wielkie pieniądze, jakie czekały go na Stamford Bridge, ale przez ten transfer jego kariera wyhamowała bezpowrotnie.

W dzisiejszych czasach, w których wszystkim rządzi pieniądz, do takich przypadków będzie niestety dochodziło coraz częściej, ponieważ kluby mogą sobie pozwolić na takie ryzyko. Same marketingowe przychody związane z transferem zawodnika, tzn. z koszulek i gadżetów klubowych, pokryją całkowicie koszty transferu, więc nawet jeżeli piłkarz będzie zawodził, nikt nie będzie się specjalnie tym przejmował. Na zasadzie „Jak nie ten, to przyjdzie kolejny”. Wszystko to dzieje się ze stratą przede wszystkim dla piłkarzy, chociaż nie wszyscy przejmują się tego typu sprawami.

Idealnym przykładem jest ostatnie zachowanie piłkarza PSG, Hatema Ben Arfy, który wrzucił na Instagrama zdjęcie, na którym świętuje rok bez rozegranego meczu w barwach swojego klubu. Dla niektórych niestety najważniejsze jest, żeby zgadzał się stan portfela…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze