Na dobre skończyły się czasy seryjnego zdobywania mistrzostwa Białorusi przed BATE Borysów. Najbardziej utytułowany zespół zza naszej wschodniej granicy drugi rok z rzędu musi zadowolić się wicemistrzostwem. Tym razem najlepszy okazał się Szachtior Soligorsk, wygrywając w najbardziej nieszablonowym sezonie w historii białoruskiej ligi.
Losy mistrzowskiego tytułu ważyły się do ostatniej kolejki rozegranej w miniony weekend. Przed ostatnią serią spotkań na czele tabeli znajdowało się BATE, mając jednak tylko jeden punkt przewagi nad Szachtiorem. Warto zresztą podkreślić, że to właśnie zespół z Borysowa przez większość sezonu przewodził ligowej tabeli. Liderem był w sumie przez trzynaście kolejek, natomiast jego rywal z Soligorska przez dziesięć.
O zwycięstwie w białoruskiej ekstraklasie przesądziła słaba postawa BATE w meczu z przeciętnym Dynamem Mińsk. Rywalizacja obu zespołów zakończyła się bowiem bezbramkowym remisem. Szachtior dwukrotnie przegrywał z kolei w rywalizacji z FK Mińsk, ale ostatecznie zwyciężył 4:2. W ten sposób drużyna z Soligorska zdobyła drugie w historii i pierwsze od piętnastu lat mistrzostwo Białorusi.
Tak Szachtior Soligorsk w 93. minucie zdobył tytuł. Chciałbym oddać szacunek tym rozgrywkom, gdyż w podłym okresie lockdownu to jedyna liga, którą mogłem oglądać.
W Soligorsku są pieniądze, coraz większy prifesjonalizm. Grupa Conference League w zasięgu.https://t.co/x5UawpSRHD— Kamil Rogólski (@K_Rogolski) November 28, 2020
Nieco wcześniej poznaliśmy spadkowiczów. W przyszłym sezonie na boiskach Wyszejszajej lihi nie zobaczymy już piłkarzy FK Smolewicze i Biełszyny Bobrujsk. Tym samym z najwyższą klasą rozgrywkową pożegnały się dwa z trzech zespołów tegorocznych beniaminków. W barażu o pozostanie w lidze FK Słuck zmierzy się z drugoligowymi Krumkaczami Mińsk. Do ekstraklasy awansowali natomiast Sputnik Rechitsa i powracający po roku przerwy FK Homel.
Już nie dominują
Tyle suchych informacji. Z pewnością z perspektywy polskiego kibica najciekawsze jest przełamanie monopolu BATE. Żółto-niebiescy od 2006 do 2018 roku całkowicie dominowali w białoruskiej ekstraklasie, a łącznie zdobyli w swojej historii piętnaście tytułów mistrzowskich. Do tego doszło jeszcze pięć występów w fazie grupowej Ligi Mistrzów oraz cztery w Lidze Europy. To z pewnością imponujący dorobek, bo nie mówimy o drużynie z kraju przeznaczającego olbrzymie środki na rozwój futbolu.
Co więc w BATE się zepsuło? Na pewno wiele zmieniła śmierć twórcy sukcesów klubu, Anatolija Kapskiego, który odszedł we wrześniu 2018 roku. Na stanowisku prezesa zastąpił go jego syn, Andrei. Jak dotąd w żaden sposób nie jest jednak w stanie dorównać ojcu. W oczy rzucają się zwłaszcza częste zmiany szkoleniowców. Podczas rządów Kapskiego seniora miały one miejsce raz na kilka lat, natomiast jego syn dokonuje ich nawet raz na kilka miesięcy. Choćby w tym roku BATE prowadzi już drugi trener, Aleksandr Lisowski.
Od pewnego czasu narastają też kłopoty finansowe piętnastokrotnego mistrza Białorusi. Krążą plotki, że konieczne będzie obniżenie pensji zwłaszcza najlepiej wynagradzanych zawodników. To może zaś doprowadzić do odejścia czołowych graczy BATE. Zdaniem części białoruskich komentatorów drużynę i tak trzeba przebudować. Nie bardzo jednak wiadomo, który szkoleniowiec miałby to zrobić.
Zmiany wydają się jednak nieuniknione, nie tylko z powodów finansowych. BATE w decydującym meczu z Dynamem zaprezentowało się po prostu słabo. W zawodnikach nie było widać woli zwycięstwa, jakby spodziewali się, że wystarczy im jedynie remis. Tak zresztą było, ale jedynie do przerwy, gdy Szachtior przegrywał swoje spotkanie. Objęcie prowadzenia przez „Górników” tylko na chwilę zmieniło nastawienie żółto-niebieskich. Nie byli jednak w stanie skonstruować groźnych akcji, stąd przegrali mistrzostwo na własne życzenie.
Po piętnastu latach
Puchar za mistrzostwo Białorusi po piętnastu latach znów powędrował więc do Soligorska. Wówczas Szachtior wygrał z trzynastoma punktami przewagi nad Dynamem. Teraz wystarczyło wyprzedzić BATE tylko o jedno „oczko”, ale białoruska liga znajdowała się wtedy w zupełnie innym miejscu.
W Soligorsku było w tym sezonie zupełnie inaczej niż w Borysowie. Zmiana szkoleniowca zdecydowanie pomogła zespołowi Szachtiora. Na początku września Jurija Wernyduba zastąpił ukraiński trener Roman Grygorczuk, a pod jego wodzą klub wygrał sześć z dziewięciu ostatnich meczów ligowych. Co prawda wyniki za kadencji Wernyduba nie były złe, lecz o jego zwolnieniu zadecydowała porażka 1:4 z mołdawskim FC Sfintul Gheorghe w eliminacjach do fazy grupowej LE.
Trudno więc wyróżnić jednego bohatera zespołu z Soligorska. Jak widać, nie był nim trener, natomiast swoją cegiełkę do mistrzostwa dołożyło kilku równorzędnych zawodników. Na pewno warto wspomnieć o wyczynie bramkarza Alaksandra Hutara. Stał się on bowiem pierwszym piłkarzem na Białorusi, który zdobył mistrzostwo kraju w barwach trzech różnych zespołów. Nie można także nie wspomnieć o Jasurbeku Yakhshibowie. Reprezentant Uzbekistanu przyszedł w lecie z Energetik-BGU Mińsk, stając się jedną z największych gwiazd całej białoruskiej ligi.
Szachtior zdobywając tytuł mistrzowski, przykrył nieco swoją ciemniejszą stronę. Są nią mianowicie podejrzane transfery do klubu. „Górnicy” nie tylko ściągają całymi tabunami wątpliwej jakości zagranicznych piłkarzy, ale część z nich ma za sobą podejrzaną przeszłość. Niektórzy po zaledwie kilku tygodniach, nie rozegrawszy nawet jednego spotkania, w dziwnych okolicznościach żegnają się z klubem. To jednak opowieść na nieco inną historię związaną z włoskim menadżerem Marco Trabucchim.
Ruch ważniejszy od Dynama
Przed rokiem wydawało się, że nowe klubowe dzieje napisano w Brześciu. Tamtejsze Dynamo zdobyło swój pierwszy w historii mistrzowski tytuł, po czternastu latach detronizując BATE. Wszyscy spodziewali się, że biało-niebiescy zagoszczą w ligowej czołówce na dłużej. Zwłaszcza biorąc pod uwagę możnego inwestora, czyli oligarchę Aleksandra Zajcewa przyjaźniącego się z synem białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Problem w tym, że zaledwie tydzień po zdobyciu mistrzowskiego tytułu przez Dynamo do białoruskiej ekstraklasy awansował drugi zespół z Brześcia. To właśnie Ruch był tak naprawdę oczkiem w głowie Zajcewa. Biznesmen reaktywował go przed czterema laty i w tym czasie wprowadził do Wyszejszajej lihi. Przed rozpoczęciem sezonu Ruch przestał być oficjalnie klubem satelickim Dynama, dodatkowo przejmując jego najważniejsze zespoły młodzieżowe.
Patrząc obiektywnie, czwarte miejsce nie jest klęską Dynama. Klub na rzecz Ruchu opuściło wszak kilku zawodników, a na ich miejsce nie sprowadzono zawodników tej samej klasy. Dodatkowo mimo ubiegłorocznego mistrzostwa wiele mówiło się o wysokiej średniej wieku w zespole. Tymczasem weteranom udało się w ostatniej kolejce przeskoczyć Niemen Grodno, co może zaowocować występem w europejskich pucharach.
W przyszłym sezonie Dynamu będzie jednak trudno utrzymać prymat w Brześciu. Coraz częściej mówi się, że Zajcew skupi się jedynie na swoim ukochanym dziecku, a więc Ruchu. Część piłkarzy postanowiła zresztą nie przedłużać kontraktów z Dynamem, stąd wraz z końcem roku wygasną umowy kilku czołowych zawodników. Jednym z nich jest zresztą znany z występów na polskich boiskach Siergiej Kriwiec. Z Brześciem pożegnał się już ulubieniec tamtejszych kibiców, ukraiński napastnik Artem Milewski.
Najdziwniejszy sezon
Podsumowując cały sezon białoruskiej ekstraklasy, trzeba podkreślić, że tak naprawdę nie miał on zdecydowanego faworyta. Przez lata dominowało wspomniane BATE, a tylko w pojedynczych rozgrywkach ktokolwiek mógł mu zagrozić. W ubiegłym roku do końca liczyło się z kolei tylko BATE i Dynamo. Teraz różnice punktowe pomiędzy zespołami z czołówki były tak niewielkie, że nikogo nie zdziwiłoby nawet mistrzostwo Niemena, Dynama czy Torpedo Żodzino.
Tegoroczne rozgrywki będą jednak zapamiętane z rekordowego zainteresowania ze strony kibiców. Nie chodzi jednak o frekwencję na stadionach, bo ta z powodu koronawirusa wpierw spadła, a następnie kibice nie zawsze mogli wchodzić na mecze. Białoruś była przez parę tygodni jedynym krajem, w którym rozgrywki w ogóle się odbywały. Wspomniany już Łukaszenka nie zdecydował się bowiem na zamknięcie gospodarki.
Tylko przez jeden weekend na ligowe zmagania wpływ miały protesty po tegorocznych wyborach prezydenckich. Właśnie w połowie sierpnia białoruski prezydent najbardziej obawiał się zresztą możliwości utraty władzy. Ostatecznie piłkarze szybko wrócili na boiska, właściwie nie nawiązując do kwestii politycznych. Na Białorusi trudno jednak od nich uciec, dlatego sytuacja społeczno-ekonomiczna może mieć spory wpływ na kształt tamtejszych rozgrywek ligowych.