Euro. Wydarzenie, które podnosi ciśnienie kibicom w całym kraju. Nawet mimo tego, że jest to tylko turniej młodzieżówek. Wydarzenie, które podnosi ciśnienie zwłaszcza w miastach gospodarzach. Jednym z nich jest Lublin, w którym od pięciu lat mieszkam i pracuję jako barman. Jak wyglądają mistrzostwa Europy z mojej perspektywy?
Na wstępie przyznam, że nie tak to miało wyglądać. Rok temu rozpoczynałem pracę w „Kurierze Lubelskim”, największym lokalnym dzienniku. Całoroczna akredytacja na Górnika Łęczna i te sprawy. To Euro również miałem oglądać z perspektywy trybun. Jeśli nie jako dziennikarz „Kuriera”, to jako wysłannik iGola. Ludzka pamięć jest jednak zawodna. Zapomniałem o procesie akredytacyjnym i nic z tego nie wyszło. W międzyczasie rozstałem się „Kurierem” i zacząłem pracę jako barman. Wszak pieniądze zarabiać trzeba.
Trybunalska City Pub. Największa i, nieskromnie, ale całkowicie szczerze dodam, jedna z najlepszych restauracji na starym mieście w Lublinie. To właśnie tam możecie mnie spotkać. To właśnie tam mogę Wam nalać piwko czy zrobić drinka. To właśnie z perspektywy tego lokalu oglądam i przeżywam trwające właśnie mistrzostwa Europy. No, ale od początku.
Lublin szykował się na ten turniej od dawna. Jedną z największych inwestycji, których zakończenie zbiegło się, prawdopodobnie nieprzypadkowo, z rozpoczęciem turnieju był remont Placu Litewskiego. Reprezentacyjnego placu miasta, na którym od lat odbywają się wszystkie uroczystości. Nowa, multimedialna fontanna itd. Plac przechodzi w Krakowskie Przedmieście, które roi się od barów i pubów, to natomiast, za Bramą Krakowską, zmienia się w stare miasto wypełnione klimatycznymi restauracjami i ogródkami piwnymi.
Dwa tygodnie przed rozpoczęciem turnieju miasto obchodziło Noc Kultury. W związku z nią na starym mieście zostały rozwieszone balony, które, decyzją władz miejskich, pozostały tam do dziś. Przed turniejem dowieszono trzy nowe balony. W barwach Polski, Szwecji i Słowacji, czyli państw, których reprezentacje rozgrywały swoje mecze na Arenie Lublin. Piszę to całkowicie szczerze. Balony naprawdę robią klimat. Zwracają na to uwagę zarówno mieszkańcy Lublina, jak i przyjezdni kibice z Polski i innych krajów.
Zaraz po przejściu pod balonami wchodzicie przed Trybunał Koronny, w którym dziś znajduję się chociażby Urząd Stanu Cywilnego. Na przeciwko Trybunału znajduje się moja restauracja, Trybunalska. Przed nią kilkadziesiąt stolików na ogródku piwnym. Stolików, które w ostatnich kilku dniach toną w morzu żółtych koszulek reprezentacji Szwecji.
Dla nas Euro zaczęło się już w czwartek. Popołudniu naszą restauracje odwiedzili pierwsi kibice reprezentacji Słowacji, zaraz po nich Łukasz Wiśniowski z ekipą z „Łączy nas piłka”. Nie było to nic szczególnego. Ot, zwykły czwartek urozmaicony trochę odwiedzinami gości w biało-czerwono-niebieskich barwach. Szykowaliśmy się jednak na kolejny dzień. Dzień inauguracji turnieju.
Pogoda jednak, mówiąc delikatnie, nie zachwyciła. Przez cały dzień było pochmurno i co chwilę padał deszcz. Szykowaliśmy się jednak. Na wewnętrznym patio, które możecie zobaczyć na głównym zdjęciu artykułu, rozstawiliśmy projektor, do pracy przyszło więcej niż zazwyczaj osób. Podobnie było w innych restauracjach, barach i klubach, które tylko czekały na kibiców spragnionych wrażeń. Przez cały mecz nie wydarzyło się jednak nic. Pogoda skutecznie wystraszyła ludzi. Nie inaczej było po spotkaniu. Kibice udali się do domów i do hoteli. Na starym mieście było widać pojedyncze, małe grupki. No cóż, przedstawiciele lubelskiej gastronomii nie mogli zaliczyć pierwszego dnia turnieju do najbardziej udanych.
Pogoda nie zmieniła się również w sobotę. Jednak z godziny na godzinę w mieście widać było więcej żółtych koszulek. Szwedzcy kibice zjeżdżali z Kielc na kolejny grupowy mecz swojej reprezentacji. Było kwestią czasu, zanim dotrą na stare miasto i rozpoczną imprezę. Tym, co odróżniało Szwedów od Słowaków, była liczebność. Nasi południowi sąsiedzi chodzili po dwóch, trzech. Szwedzi poruszali się w licznych grupach. Słowacy – głównie panowie koło pięćdziesiątki. Szwedzi – młodzi, zarówno kobiety, jak i mężczyźni.
Pierwsza żółto-niebieska grupa dziesięciu osób trafiła do nas koło 22 i rozpoczęła od szotów i piwa. Wyszli do ogródka. Po chwili jeden ze Szwedów wrócił i zapytał o dwa kieliszki szampana. Odpowiedziałem mu, że w ofercie mamy tylko Cavę – wino musujące z Katalonii. – Jeśli ma bąbelki, może być. W ogródku siedzi taka romantyczna para, brakuje im tylko kieliszków i szampana – wytłumaczył się kibic. Zapłacił i wręczył obcej parze prezent. Później Szwedzi wrócili do roboty. Piwa, szoty, piwa, szoty.
– A może chcecie spróbować cytrynówki, którą sam robiłem? Dam wam butelkę i nie będziecie musieli przychodzić do baru co chwilę – zasugerowałem. Wiecie, sprzedaż sugerowana.
– Dwie!
– Na pewno? To razem dwa i pół litra.
– Tak. Damy radę.
W międzyczasie liczba Szwedów w naszej restauracji wciąż rosła. Piwo, piwo, piwo, piwo, piwo. Morze żółtych koszulek i morze piwa.
Po dziesięciu minutach wyszedłem do ogródka zobaczyć, jak się przedstawia sytuacja. Kibice kończyli właśnie drugą butelkę. Ciekawie, pomyślałem. Po kolejnych kilku minutach do kelnerek podszedł jeden z nich.
– Chyba mam uczulenie. Jestem cały czerwony.
– Na co? Tam jest tylko woda, cytryna, cukier i spirytus.
– Mój kolega też. Zobaczcie, dwie na dziesięć osób.
– Nie masz uczulenia. Po prostu się nawaliłeś – włączyłem się do rozmowy.
Wyszedł. Kolejnych kilka minut. Słyszę, jak jeden z nich mówi do kelnerki: – Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nigdy się tak nie czułem! No cóż. Nie przeszkodziło mu to w zamówieniu kolejnego piwa. Jeden ze Szwedów wpadł na, muszę przyznać, genialny pomysł.
– Nie masz takiego dużego kufla, żebym nie musiał przychodzić co chwilę?
– Niestety.
– To może jakiś słoik?
– Taki z kranikiem mam zajęty. Jak chcesz, to naleję ci w taki zwykły trzylitrowy.
– O! Ekstra, dawaj!
Gdy koledzy zobaczyli go z tym słoikiem, wybuchła euforia. Radość jak po zdobyciu tytułu. I nieuniknione. Kibicowskie śpiewy. Szwedzi upodobali sobie zwłaszcza jedną przyśpiewkę, której po kilku dniach mam dość.
Lokal zamknęliśmy koło czwartej. W niedzielę miałem wolne. Z opowiadań kolegów z pracy wiem, że Szwedzi wrócili. Było ich jeszcze więcej, wypili jeszcze więcej piwa, śpiewali jeszcze głośniej, zostawili jeszcze więcej pieniędzy (ech, ten konsumpcjonizm). W gastronomicznym żargonie – pojechali nas. Pojechali nas na tyle, że w poniedziałek, kiedy to Szwecja grała z Polską, do pracy przyszło kilka dodatkowych osób, zrobiliśmy zapasy, poupychaliśmy piwa w każde wolne miejsce, tak by nie musieć co chwilę biegać do magazynu. Zaczęło się już w dzień. Wszyscy szwedzcy kibice umówili się w jednym miejscu, by w liczbie 5000 przejść na Arenę Lublin. Oczywiście wcześniej odwiedzili knajpy na starym mieście.
Po meczu znowu wrócili na stare miasto. Było ich mniej niż w niedzielę, ale więcej niż w piątek. Pierwsze skrzypce grało piwo. Drugie rum w różnych wariantach. Poniedziałek był gorący. Gdzieś w lokalnych mediach widziałem rozmowę z jednym ze Szwedów, który stwierdził, że czują się jak w tropikach. Mogliśmy to odczuć. Mojito i Cuba Libre. W dziesiątkach litrów.
Grupka Szwedów, która siadła na sali z barem, była u nas również dzień wcześniej. Jeden z nich upodobał sobie jedną z naszych kelnerek, Wiktorię. Przez kilka godzin zatem słuchaliśmy modyfikacji wspomnianej wcześniej przyśpiewki, której jedynym słowem było teraz Victoriiia! W końcu jednak zrezygnowali i poszli. Cisza. Lokal zamknęliśmy o piątej.
Wrócili do nas we wtorek. Tym razem byli zapobiegawczy. Zamówili mojito, ale w dzbankach. Kilku czy nawet kilkunastu.
Te kilka dnia pobytu Szwedów w Lublinie dało nam w kość. Jesteśmy zmęczeni, zarobieni, ale jednak usatysfakcjonowani. Skandynawowie dali się poznać jako ludzie przyjaźni i serdeczni. I chociaż momentami mieliśmy ich dość, z pewnością będziemy ciepło wspominać ich pobyt. Słowacy byli anonimowi, o Szwedach będziemy pamiętać długo. Widać, że pokochali Lublin. Nie tylko za klimat i miłą atmosferę, ale również za niskie ceny. Sytuację najlepiej podsumowuje moja rozmowa z jednym z lekko już pijanych kibiców:
– Jesteście chyba zadowoleni. Dużo zarobicie przez to Euro.
– Wy też nie możecie narzekać. Dla was jest chyba tanio.
– No, masz rację. My jesteśmy szczęśliwi, wy jesteście szczęśliwi, zajebiście!