Barcelona cierpi w Lidze Mistrzów na poważną chorobę


Kolejny rok, kolejny blamaż. Co zatrzymuje Barcelonę na arenie europejskiej?

9 maja 2019 Barcelona cierpi w Lidze Mistrzów na poważną chorobę
https://twitter.com/Sporf/status/1125868863042801664

Kiedy katastrofa pojawia się raz, można ją wytłumaczyć i mówić o zwykłym wypadku przy pracy. Natomiast gdy ten sam scenariusz powtarza się ponownie w ciągu jednego roku, trzeba bić na alarm i rozważyć poważny problem. Barcelona padła ofiarą choroby, którą co prawda zdołano zdiagnozować, ale nie wyplenić. Ona zbiera swoje żniwa przecież nie od wczoraj i jak widać, trudno będzie się z niej wyleczyć.


Udostępnij na Udostępnij na

Jeżeli zeszłoroczny mecz Barcelony w stolicy Włoch wypełnił ogromną czarę goryczy, to po wczorajszej katastrofie na Anfield nie ma już czego wypełniać. Kielich smutku i złości kibiców Blaugrany przybrał takie rozmiary, że musiał w końcu eksplodować. Ale czy można się temu dziwić, skoro Barcelona przeszła do historii Ligi Mistrzów jako przykład totalnej kompromitacji? Nie, jeśli aż dwukrotnie traci przewagę w postaci trzech bramek przed rewanżem i ostatecznie odpada. Powtórzę: jako jedyna w historii tych rozgrywek.

https://twitter.com/Energevo/status/1125970390046502913

Jak brzmi diagnoza? Barcelona nie radzi sobie z presją?

Nasz pacjent nie czuje się najlepiej, gdy musi wyjść z własnego podwórka. W roli ścisłości ustalmy, że podwórkiem jest Hiszpania, natomiast wszystko, co poza nią, jest obcym terenem. Fakty na niekorzyść sympatyków „Dumy Katalonii” są takie, że Barcelona w meczach wyjazdowych traci swój blask. I tak naprawdę jej udane pojedynki pucharowe poza własnym stadionem możemy policzyć na palcach jednej ręki. Choćby 3:1 z PSG, 2:0 z Arsenalem czy 2:1 z Manchesterem City. Cóż, to tyle z ostatnich pięciu lat.

Rzeczywistość jest katastrofalna, ale będzie tym gorsza, im mocniej zagłębimy się w statystyki. Otóż okazuje się, że po ostatnim zwycięskim sezonie Ligi Mistrzów w 2015 roku Barcelona tylko dwa razy wygrała spotkanie wyjazdowe w dwumeczu! Łączny bilans z czterech kampanii? 17 bramek straconych i trzy strzelone, co jak na zawodników tej klasy jawi się jako horrendum. I nie będę wspominał tutaj o trenerze, bo nieszczęsna passa powtarza się niezależnie od tego, kto w danej chwili stoi za steramy „Blaugrany”.

Rysuje nam się zatem obraz drużyny, która grając na obcym gruncie, wyłącza swoje najlepsze atuty. Na domiar złego niemoc pojawia się w najbardziej newralgicznych momentach, czyli w ćwierćfinałach i półfinałach. Wniosków wobec tej nieudolności możemy wytoczyć wiele, ale ja wymienię – moim zdaniem – kluczowe. Za murami Camp Nou Barcelona nie wytrzymuje ogromnej presji i za bardzo polega na rozstrzygnięciach z własnego podwórka. Mówiąc inaczej, słabo radzi sobie z wyjściem ze strefy komfortu.

Zawodzą piłkarze czy trener?

Mógłbym powiedzieć, że ten kij ma dwa końce, ale równie dobrze można by skupić się na jednym. Te najdotkliwsze porażki w ostatnich latach, czyli 0:2, 0:3, 0:3, a teraz 0:4, cechowały się tym, że piłkarze byli zaskakująco mniej zaangażowani. Bo ani nie palił się grunt, ani nie lała się krew, ani nie było zdecydowanego ataku na rywala. A jeżeli był, to nieskuteczny, do czego przejdę później. W każdym razie piłkarze Barcelony są mniej pewni siebie i mniej ryzykują, co przekłada się na tzw. gen zwycięstwa. On… zaniknął.

I nie mowa tutaj o pojedynczych postaciach, takich jak Lionel Messi, ale zespole jako całości. Na przykładzie starcia z Liverpoolem możemy wskazać prostą, acz kluczową różnicę: „The Reds” włożyli w ten pojedynek więcej energii i serca, czego w meczach wyjazdowych u Barcelony nie widzimy. Blamaż z Romą dało się jeszcze wytłumaczyć, bo wtedy piłkarze podlegali nikłym rotacjom, ale teraz? Teraz należało atakować i dążyć do strzelenia bramki, jednak „Barcę” gubią zbyt zachowawcze podejście i splątane nogi.

A tych w składzie „Dumy Katalonii” paradoksalnie nie brakuje. Bo gdy przychodzi ten czas, kiedy należy odwrócić losy meczu, nikt poza Messim nie potrafi tego zrobić. Pamiętamy genialne zagrania Argentyńczyka choćby w dwumeczu z Juventusem czy teraz z Liverpoolem, ale to finalnie zdaje się na nic. „La Pulga” potrafi stanąć na wysokości zadania i oprócz strzelanych bramek dokładać… no właśnie, tutaj mamy problem. Dokładałby asysty, gdyby nie impotencja strzelecka kolegów w tak ważnych momentach.

Kasus wyjazdowych meczów Barcelony w Lidze Mistrzów zaczyna przypominać kasus niemocy reprezentacji Argentyny. Kiedy na Camp Nou wszystko idzie po dobrej myśli, wtedy nadchodzi trudniejsze wyzwanie poza domem, z którym radzą sobie nieliczni lub sam Messi. Jednak gdy drużyna przeciwna zabiera mu swobodę, reszta kolegów nie potrafi wziąć na siebie odpowiedzialności. Przykład? Luis Suarez nie strzelił bramki od osiemnastu meczów Ligi Mistrzów na wyjeździe! To brzmi jak absurd.

Natomiast gdy Argentyńczyk zdoła wyrwać się z klatki, żeby tworzyć szanse strzeleckie innym, trudno o nadzieje na pozytywny finisz. Widzieliśmy to wczoraj, widzieliśmy w przeszłości i prawdopodobnie zobaczymy za rok. Szczerze mówiąc, na takie zło pomógłby nie kto inny jak… Neymar. Zastanówmy się nad tym, Barcelona jest w tej chwili za uboga w błyski geniuszu, żeby móc wygrać Ligę Mistrzów.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze