Reprezentacja Polski po raz pierwszy od 1986 roku awansowała do fazy pucharowej mistrzostw świata. Francja to nie jest rywal w naszym zasięgu, ale bądźmy naiwni! Wielu z nas od narodzin czekało na ten moment. Po prostu cieszmy się, że w końcu możemy przeżyć ten wręcz mityczny czwarty mecz na mundialu. Wierzmy, kibicujmy, a co ma się wydarzyć, to i tak się wydarzy.
Wielu z nas po zakończeniu spotkania Polska – Argentyna nie potrafiło w pełni poczuć radości. Z jednej strony awans do 1/8 finału mistrzostw świata to duża rzecz, ale sam mecz raczej zawiódł każdego. Obcokrajowcy raczej nie byli w stanie się zakochać w naszej piłce, ale pewnie tylko garstka z nich mogła stanąć przed lustrem i powiedzieć – wyszliśmy z fazy grupowej mistrzostw świata. Powiem szczerze – na wielkich turniejach wolę grać obrzydliwie i wygrywać, bo przecież tylko to się liczy.
To wszystko kwestia perspektywy
– Zapewne według opinii publicznej mamy jeden procent szans na wyeliminowanie Francji. No i fajnie. Nawet jeśli to jest tylko tyle, to daliśmy sobie jeden procent więcej, niż gdybyśmy w ogóle nie wyszli z grupy i nie mieli takiej szansy – tak powiedział Kamil Grabara w trakcie jednej z konferencji prasowych podczas mistrzostw świata.
Na dobrą sprawę już teraz mogę powiedzieć, że przeżyłem piękny i pełen emocji turniej. Pierwsze spotkanie z Meksykiem wlało we mnie sporo frustracji i żalu, że ten rzut karny nie został wykorzystany. Bo przecież mieliśmy tak zagrać. Czekać i wyprowadzić jedną sytuację, która miała dać nam zwycięstwo. Chyba nikt nie liczył, że przyjedziemy do Kataru i będziemy grać według filozofii joga bonito. Przecież dzięki tej skostniałości taktycznej i defensywnemu nastawieniu pojechaliśmy na ten turniej.
W drugim meczu z Arabią Saudyjską przeżyłem coś, co zapewne kiedyś będę opowiadał swoim dzieciom. Wojciech Szczęsny w końcu stanął na wysokości zadania na wielkim turnieju. Obrona rzutu karnego i tej dobitki to jedna z najbardziej spektakularnych rzeczy, jakie widziałem w swoim życiu. I nikt mi tego nie odbierze. To zostanie ze mną już na zawsze. Później wszyscy mogliśmy doświadczyć szczere łzy jednego z najlepszych piłkarzy na świecie. Może piłkarsko to nie było starcie wielce porywające, aczkolwiek pozostawiło po sobie kilka ikonicznych momentów.
Tak naprawdę wszystko jest kwestią perspektywy. Ktoś mądrzejszy ode mnie uświadomił mi, że ta przegrana z Argentyną nie powinna mieć żadnego znaczenia. Przecież gdybyśmy w pierwszym meczu doświadczyli biało-błękitnej masakry, a później zremisowali z Meksykiem i wygrali z Arabią Saudyjską, to nastroje w naszym kraju byłyby zgoła odmienne. I wszyscy bez zastanowienia skakalibyśmy z radości.
Bądźmy dumni
Od początku tego turnieju mieliśmy możliwość oglądać drużyny, które mimo pewnych braków kadrowych grały piękną i miłą dla oka piłkę. Obserwując poczynania reprezentacji Kanady w meczu z Belgią, gdzieś w głowie marzyłem, aby i Polska mogła tak zagrać. Odważnie, z polotem i chęcią pokazania się całemu światu z jak najlepszej strony. No tak, wszystko pięknie, romantycznie, ale jak słusznie zauważył Kamil Grabara – to nie są skoki narciarskie i nie ma punktów za styl. Kanadyjczycy nie zdobyli nawet punktu i fazę pucharową będą oglądać, zajadając naleśniki z syropem klonowym przed własnym telewizorem. A my? Gramy brzydko, niezbyt widowiskowo, praktycznie nie oddajemy strzałów, ale wciąż jesteśmy w Katarze. I tylko to się liczy.
Bądźmy dumni. Chociażby dlatego, że większe i bardziej faworyzowane marki od nas już odpadły. Reprezentacja Danii pod wodzą Kaspra Hjulmanda miała odpalić swój dynamit i ponownie zszokować cały piłkarski świat. Ubiegłoroczne mistrzostwa Europy miały być tylko meze i prologiem przed katarskim mundialem. Skandynawowie mieli wielkie ambicje i marzyli o półfinale, a tymczasem przegrali z Australią 0:1, zostając jednym z największych rozczarowań całej imprezy. Podobnie zresztą wyglądało to u Serbów. Czytając opinie niektórych ekspertów, naprawdę można było uwierzyć, że Vlahović i spółka jadą po medal, a tu kolejne rozczarowanie i brak awansu.
No i na deser. Niemcy. Choć mi prywatnie daleko do radowania się z potknięć naszych zachodnich sąsiadów, tak jednak jestem w stanie zrozumieć tę perspektywę. Dla mnie jednak jest to przede wszystkim powód do dumy. Umówmy się – przed startem mistrzostw raczej nikt nie zakładał, że Japonia albo Kostaryka będą w stanie zagrozić Hiszpanom i Niemcom. To jednak jest to piękno turniejów. Stało się coś nieoczekiwanego. I co najważniejsze z naszej perspektywy – Niemcy są już dawno za burtą, a my szykujemy się do starcia w 1/8 finału z obrońcami tytułu. Dlaczego więc mamy sobie umniejszać?
Pozwólmy sobie uwierzyć
Zdjęcie świętujących Greków po zdobyciu mistrzostwa Europy w 2004 roku znalazło się tutaj nieprzypadkowo. Użytkownik Twittera – Alex Detotekin – słusznie zauważył, że Grecy wtedy również zakończyli grupę z czterema punktami i w kiepskim stylu weszli do fazy pucharowej, a w ćwierćfinale trafili na Francuzów, których ostatecznie pokonali 1:0. Oczywiście to nic niewnosząca anegdota (przynajmniej na ten moment), ale niech będzie dla nas wszystkich przykładem, że naprawdę można. Nie sugeruję, abyśmy teraz na poważnie zaczęli myśleć o końcowym triumfie w Katarze. Apeluję jedynie, żebyśmy nie psuli sobie atmosfery spotkania jeszcze przed pierwszym gwizdkiem.
Ten turniej już wystarczająco nam udowodnił, że przedmeczowe analizy i przewidywania wraz z pierwszym gwizdkiem można wyrzucić do kosza. Japonia w meczu o wszystko zdołała wygrać z Hiszpanią, mając niecałe 20% posiadania piłki, a Koreańczycy oszukali przeznaczenie i pokonali Portugalię. Takich historii było już kilka, więc dlaczego i my nie mielibyśmy napisać kolejnej? Nie ma wątpliwości, że musimy poprawić naszą grę po odbiorze i zacząć szukać sytuacji bramkowych.
Niemniej jest znacząca różnica. Teraz już nie możemy i nie musimy kalkulować. To jest tylko jeden mecz, podczas którego może się wydarzyć absolutnie wszystko. Grajmy defensywnie, bez polotu, nie oddawajmy strzałów, ale jeśli to wszystko przyniesie nam oczekiwany sukces, to styl kompletnie mnie nie obchodzi. Wygrajmy ten mecz w najbardziej obrzydliwy sposób, bo koniec końców liczy się wyłącznie rezultat.
Bądźmy pełni wiary
I na sam koniec błagam. Nie schodźmy na ziemię, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Pozwólmy ponieść się emocjom i uwierzyć, że naprawdę może nam się udać. Dlaczego mamy sobie psuć jeden z najważniejszych meczów naszej kadry w XXI wieku? Nie psujmy sobie tego święta przedwcześnie. Ja wierzę w sukces. Może jestem naiwny i po meczu będę cierpieć, ale czy nie o to w tym wszystkim chodzi?
Nie chcę podchodzić do tego meczu jak do ścięcia na paryskim targu. Dopóki jesteśmy w turnieju, mamy prawo być niepoprawnymi optymistami. Nikt nam tego nie może zabronić. Życzę nam wszystkim niezapomnianego meczu i happy endu, który zszokuje piłkarski świat. Ja w tym momencie włączam „Do przodu Polsko” Marka Torzewskiego, przywdziewam biało-czerwone barwy i będę napawał się chwilą. Chwilą, której dawno nie doświadczyliśmy. Bądźmy naiwni. Bądźmy pełni wiary.