Ashley Cole przychodził do Romy jako pewniak na lewą stronę defensywy. Dzisiaj jeden z najlepszych zawodników na swojej pozycji w XXI wieku nie jest zarejestrowany przez klub w żadnych rozgrywkach, a kolejnym krokiem w jego piłkarskiej karierze prawdopodobnie będzie wyprawa za ocean i gra w MLS. Co we Włoszech poszło nie tak?
Latem 2014 roku włodarze Romy z dumą prezentowali Cole’a jako najbardziej doświadczonego defensora w klubie – mowa przecież o graczu, który przez osiem lat przywdziewał trykot Chelsea, tyle samo czasu był w Arsenalu, a w reprezentacji Anglii zanotował ponad 100 spotkań! Niejednokrotnie uznawany za najlepszego lewego obrońcę, w Rzymie miał mieć pewne miejsce w składzie. Rzeczywistość dość radykalnie zweryfikowała oczekiwania samego piłkarza, jak i kibiców – w minionym sezonie Anglik zaledwie jedenaście razy wystąpił w Serie A, dokładając do tego dwa występy w Pucharze Włoch i trzy w Lidze Mistrzów.
Rudi Garcia tylko na samym początku sezonu korzystał z usług Cole’a. Piłkarz ostatni raz wyszedł na boisko w marcu 2015 roku w meczu z Chievo Verona, jednak był to krótki powrót do składu. Od tamtego czasu 35-latek ani razu nie pojawił się na placu gry. Od początku jego pobytu w klubie było widać gołym okiem, że asymilacja z zespołem nie będzie należała do rzeczy łatwych – zdjęcie, na którym Cole stoi metr od całej drużyny, obiegło cały świat. Za nieporadną grę całej defensywy kibice obarczali głównie Anglika, a menedżer doskonale słyszał okrzyki z trybun.
7) #AshleyCole: Non si è mai intregrato nella #Roma… e questa famosa foto ne è la prova!
Top 10 dei #Bidoni2015 pic.twitter.com/X22ESEVcNd
— Paddy Power Italia (@PaddyPowerItaly) January 3, 2016
Przed obecnymi rozgrywkami ponownie doszło do małego skandalu – na stronie internetowej klubu możemy znaleźć zdjęcia piłkarzy poszczególnych formacji wraz z ich numerami na koszulkach. Cole dostał numer… zero. Dzisiaj nie zobaczymy go wśród reszty członków zespołu (również na zdjęciu grupowym), bowiem zawodnik nie jest zarejestrowany przez klub w żadnych rozgrywkach. Rzymianie wypożyczyli z PSG Lucasa Digne, a o byłym piłkarzu Chelsea szybko zapomniano.
Czy Anglik mógł zaistnieć w klubie ze stolicy Italii? Doświadczeniem i umiejętnościami na pewno nie odstawał od reszty drużyny. Spójrzmy jednak na całą nację zawodników reprezentujących kadrę Albionu – zdecydowana większość z nich gra na w Premier League, taki wzorzec obowiązuje od zawsze. Rodaków Cole’a, którzy grali na topowym poziomie za granicą, możemy policzyć na palcach dwóch rąk: Beckham, Hargreaves, Gascoigne czy McManaman to nieliczne wyjątki. Przykłady Owena i Woodgate’a w Realu Madryt, Joeya Bartona w Marsylii oraz Joe Cole’a w Lille pokazują jednak drugą stronę medalu. Anglicy są stworzeni do gry w Premier League – warto czerpać z historii.
Wylot angielskiego lewego obrońcy za ocean zdaje się mieć praktycznie same plusy. Wyspiarze uważani są w Stanach za nauczycieli futbolu i zwykle emerytura w MLS bardzo popłaca. Nie tylko finansowo. Pod względem sportowym do dziś w gronie największych gwiazd ligi są Anglicy i Irlandczycy, którzy w Europie od dawna uważani są za emerytów. Marketingowo też wygląda to dobrze, rynek piłkarski za Atlantykiem rośnie. Coraz częściej w miastach, w których znajdują się kluby grające w „soccer”, widać młodych kibiców chodzących w koszulkach z nazwiskami gwiazd swoich ekip.
David Beckham, który przyleciał do Stanów w sile wieku, by zarobić dobre pieniądze, przetarł szlaki dla innych. 124 mecze, 20 bramek i 42 asysty wystarczyły, żeby na trybuny przyciągnąć tłumy, które zapamiętały, że gwiazdy zza oceanu gwarantują poziom i styl. Obecnie po murawach MLS biegają dwie inne angielskie legendy – Steven Gerrard i Frank Lampard. Z jednej strony widać w ich grze odciśnięte piętno czasu, z drugiej jednak ciągle pojedynczymi zagraniami są w stanie poderwać publiczność. Obaj są z tego samego piłkarskiego pokolenia co Ashley Cole, można więc z góry założyć, że i on sobie poradzi.
Łatwość adaptacji (podobny język) i mimo wszystko niższy poziom sportowy sprawia, że wcale nie trzeba być wybitnym zawodnikiem, żeby poradzić sobie w USA. Najlepszym przykładem jest Bradley Wright-Phillips, który w Europie znany był tylko z tego, że jest bratem Shauna, a za oceanem uchodzi od lat za czołową gwiazdę ligi. Bardzo dobrze spisuje się także niemal anonimowy u nas Dom Dwyer, pierwsza strzelba Sportingu Kansas City. Legenda irlandzkiej piłki, jaką jest Robbie Keane, do dziś strzela bramki z niemal taśmową regularnością, niczego sobie nie robiąc z upływającego czasu.
Jeśli Ashley Cole zdecyduje się na przejście do Los Angeles Galaxy, będzie musiał podjąć rywalizację z Robbie Rodgersem – zawodnikiem znanym, choć niekoniecznie z powodu umiejętności piłkarskich. Jeśli Anglik będzie prezentował choć 30% tego, czym zachwycał w Arsenalu i Chelsea, stanie się kolejną gwiazdą MLS, a jego pewność siebie, tak zszargana przez włoską „przygodę”, znów będzie dorównywać umiejętnościom.