Poprzedni sezon Arsenal mimo wszystko może zaliczyć do całkiem udanych. Nie udało się co prawda zająć miejsca gwarantującego Ligę Mistrzów, natomiast wcale nie byli daleko od tego celu. Zajęli miejsce piąte, co jednak obok tych pozytywnych emocji mogło budzić w "Kanonierach" gorycz. Wszystko przez okoliczności, jakie towarzyszyły im pod koniec tamtej kampanii. Byli na czwartej lokacie, a w dosłownie przedostatniej kolejce przez porażkę z Newcastle United utracili ją na rzecz Tottenhamu. Wydaje się jednak, że tego typu niedogodności powoli odchodzą w cień.
Założeniem Arsenalu od kilku lat jest powrót do lat świetności. Ostatni raz w czołowej czwórce znaleźli się sześć lat temu, jeszcze za czasów Arsene’a Wengera. Po nieudanym sezonie Francuza został sprowadzony Unai Emery, a po trochę ponad roku zastąpiono go Mikelem Artetą, który pracuje tam do dzisiaj. Czy można tę przygodę nazwać udaną? Choć pewne trofea na konto „Kanonierów” uzbierał, sumując spędzony czas, liczbę transferów i kadrę, oczekiwania nie zostały do końca spełnione. Znakomity początek tego sezonu, okraszony dwunastoma punktami po czterech kolejkach, zwiastuje poprawę szarej rzeczywistości „Kanonierów”.
Four games. Four wins. ✊
WE ARE THE ARSENAL! ❤️ pic.twitter.com/aPwLt9Ueve
— Arsenal (@Arsenal) August 27, 2022
Upadek Arsenalu
Od kilku lat Arsenal już nie jest drużyną braną do końca na poważnie przez te największe marki. Nie jest to już półka Manchesteru City i Liverpoolu czy Chelsea oraz Tottenhamu. Bazując na kilku ostatnich latach, można stwierdzić, iż jest to piąta lub szósta siła w Anglii. Może dziś wydaje się to być abstrakcją, ale przecież jakiś czas temu „Kanonierzy” byli włączani na poważnie w walkę o mistrzostwo. Majstra już jednak od prawie 20 lat nie wygrali, natomiast często powtórny szczyt wcale nie był odrealnionym planem.
Dziś aspiracje są inne. Muszą być inne, a powodów jest wiele. Poza zwykłym pechem bądź słabszą formą poszczególnych graczy głównym z nich jest niestety kwestia wielu złych decyzji zarządu, przez co rozwój Arsenalu jest znacznie wolniejszy niż w przypadku wielu innych zespołów. Pod jakim względem? Nietrafione transfery, skąpstwo, nieodpowiedni dobór trenerów itd.
Problemy zaczęły się już pod koniec przygody Arsene’a Wengera, a kontynuację tego stanu rzeczy widać było w poprzednim sezonie. O ile samo odejście Francuza było potrzebne, bo wyniki w kilku ostatnich latach pod jego wodzą były rozczarowujące, o tyle można określić błędem przesadne przywiązanie się do jego postaci. Jest on legendą – to nie ulega żadnej wątpliwości. Nie można się opierać na sentymentach przy budowaniu klubu! Francuz nie wiedział, kiedy zejść ze sceny, ale z drugiej strony po władzach powinno się oczekiwać, że w odpowiednim momencie powiedzą „stop”. Tego zabrakło, przez co jego następcy mieli utrudnione zadanie. Czasu na odbudowanie drużyny bowiem za dużo wtedy nie było. Presja na następcach była ogromna.
Emery nie podołał
Emery na Emirates Stadium zawiódł, choć pierwszy sezon jakiś fatalny z dzisiejszej perspektywy nie był. W nim udało się zająć piąte miejsce i dojść do finału Ligi Europy. Niesmak pozostawiał styl, brak rozwoju piłkarzy i fakt, iż kibice „Kanonierów” jednak liczyli po zmianie Wengera na tak zwany „efekt nowej miotły”, a co za tym idzie, szybki powrót do lat świetności. To nie powiodło się Emery’emu w pierwszym sezonie pracy, a drugiego nawet nie dokończył. Choć momentami było dobrze, finalnie w nic większego ten projekt przerodzić się nie mógł. Był po prostu od początku skazany na porażkę.
Club statement: Unai Emery
— Arsenal (@Arsenal) November 29, 2019
Problemy z hiszpańskim szkoleniowcem pojawiały się niemal w każdym punkcie. Nie posługiwał się na przynajmniej przyzwoitym poziomie językiem angielskim, popadał w konflikty z kluczowymi graczami, a także nie potrafił poradzić sobie z porównaniami do legendarnego Wengera. Nawet w małym stopniu nie nawiązał swoją osobą do statusu Francuza. Nie miał wystarczającej charyzmy, a później już nawet pomysłu. Wszedł na zbyt wysokiego konia i brutalnie z niego spadł – jak cały klub.
Proces Artety
Dokładnie 29 listopada z Arsenalem pożegnał się Unai Emery. Następcą został były piłkarz „Kanonierów”, a wówczas asystent Pepa Guardioli w Manchesterze City, Mikel Arteta. Hiszpan może wtedy nie miał doświadczenia jako pierwszy trener, natomiast władze londyńskiego klubu zapewne przekonywał fakt, iż z powodzeniem pracował u boku jednego z najlepszych trenerów w historii piłki nożnej.
Trust the process ✊ pic.twitter.com/zv4PQbOpkO
— Arsenal (@Arsenal) July 16, 2020
Arsenal Artety zaczął się rozwijać. Problem był taki, że niebywale wolno, porównując do innych klubów z czołówki. Kibice niejednokrotnie głośno skandowali już charakterystyczne „Arteta OUT” w celu ukazania swojej dezaprobaty wobec jego dalszej pracy. W opozycji do tego Hiszpan stale mówi o pewnym dziejącym się procesie, który mimo wszystko trudno było zauważyć. Przez tak słaby czas i perspektywy, w które mało kto wierzył, marka klubu znacząco spadła.
Kiedyś piłkarze chylili czoła przed „Kanonierami”, a dziś? Obecnie dużo większe poważanie ma wiele innych klubów – nawet w samym Londynie. Przez ten fakt, przez skąpstwo zarządu, a także w wyniku braku gry w Champions League „Kanonierzy” nie mogli sobie pozwolić na nazwiska z najwyższej, a nawet z drugiej półki zawodników dostępnych na rynku. Musieli zatem brać w większości przypadków graczy po przejściach bądź posiadających znikome doświadczenie na najwyższym poziomie, do którego aspirują „The Gunners”.
Ten sezon inny niż poprzednie
Arsenal ma za sobą suche lata pełne zawodu i złości. Zawodu, ponieważ w Lidze Mistrzów wciąż nie grają, a złości, bo „Kanonierzy” jednak nie rozwijali się z odpowiednią prędkością. Często projekt ten stał wręcz w miejscu. Trwający sezon ma być inny…
Pierwszą zapowiedzią dalekiego kroku naprzód było okienko transferowe, w którym barwy Arsenalu przywdział między innymi duet z Manchesteru City – Oleksandr Zinchenko i Gabriel Jesus. Wyróżniam tę dwójkę, gdyż błyskawicznie wdrożyli się oni w skład. Presezon w wykonaniu podopiecznych Artety przebiegł aż nadto pomyślnie, a wraz z pierwszą kolejką tylko potwierdzili oni swoją genialną dyspozycję. Pokonali kolejno Crystal Palace, Leicester City, Bournemouth, a w tej kolejce Fulham.
Arsenal niczym Manchester City
Liczby z początku sezonu nie są przypadkowe. Arseanal gra dobrze – nawet bardzo, co przekłada się na pozytywne wyniki. Każdy zespół powinien mieć swój styl gry, wokół którego buduje się cały projekt. W przypadku „Kanonierów” właściwie od początku pracy Mikela Artety można było zauważyć zalążki Manchesteru City Pepa Guardioli, na którym szkoleniowiec klubu z czerwonej części Londynu wyraźnie się wzoruje. Przez nieodpowiednich piłkarzy układanka wyglądała jak jakiś brat „The Citizens” – niestety ten o wiele gorszy. W ostatnich latach było to raczej nieudolne naśladowanie charakterystycznej dominacji na boisku. Dziś możliwości są większe za sprawą licznych roszad kadrowych. Piłkarze zostali dobrze dobrani pod system.
Kluczowi w systemie Artety
-
Ramsdale znów genialny
Poprzedni sezon Arsenalu, a szczególnie jego pierwsza połowa nosiła imię Aarona Ramsdale’a. Anglik był wówczas piekielnie skuteczny, a zatrzymując właściwie wszystkie strzały w efektownym stylu, absolutnie zamazał wszystkie głosy krytyki. Choć później obniżył loty, w trwających rozgrywkach ponownie wrócił do najwyższej możliwej formy. Niemal w pojedynkę wybronił zwycięstwo z Crystal Palace, a w najgorszych momentach w meczu z Fulham stawał na wysokości zadania i za każdym razem skutecznie interweniował. Gdyby nie on, początek „Kanonierów” na pewno nie byłby aż tak obfity w zdobycze punktowe.
What a game. What a comeback.
🏴 Aaron Ramsdale
🇫🇷 William Saliba
🏴 Ben White
🇳🇴 Martin OdegaardVote for your #ARSFUL MOTM 👏
— Arsenal (@Arsenal) August 27, 2022
-
Duet Gabriel – Saliba? TOP!
Od Arsenalu na początku tego sezonu mniej bramek straciła jedynie ekipa Brighton. Tak dobry wynik nie jest spowodowany jedynie genialną postawą wspomnianego Ramsdale’a, ale również ponadprzeciętną grą dwójki stoperów Gabriel Magalhaes – William Saliba. Pierwszy z nich już w poprzednim sezonie wyrastał na lidera defensywy „Kanonierów”, a drugi był wówczas na udanym wypożyczeniu w Olympique Marsylia.
Okazało się jednak, że we wspólnej symbiozie dwójka ta działa jeszcze lepiej. Obaj panowie perfekcyjnie się uzupełniają. Obu cechuje siła, dzięki której z łatwością wygrywają pojedynki. Choć zdarzają im się błędy (wina Gabriela przy golu na 1:0 dla Fulham i bramka samobójcza Williama Saliby w starciu z Leicester City), finalnie zaliczają oni występy na wysokim poziomie – zawsze. Jeszcze chwilę ogrania i wszystko powinno tam działać jak w zegarku.
🇧🇷 SCENESSS! GABRIEEEELLLL! 🇧🇷
🔴 2-1 ⚪ (85)#ARSFUL pic.twitter.com/wj5o9rlafi
— Arsenal (@Arsenal) August 27, 2022
-
Odegaard – nowy Oezil
Oczywiście porównanie do Mesuta Oezila należy traktować z dużym dystansem. Jeszcze trochę Norwegowi brakuje do poziomu z najlepszych czasów byłego zawodnika „Kanonierów” czy Realu Madryt. To zestawienie jednak nie wzięło się znikąd. Fakty są bowiem takie, że to dla tego typu piłkarzy kibice chodzą na stadiony i zachwycają się futbolem. Technika, genialny przegląd pola, waleczność, dynamika itd… Można by było tylko wymieniać i wymieniać jego zalety. Jest ich wręcz niezliczona ilość, bo Martin Odegaard jest piłkarzem po prostu zjawiskowym.
Choć odbił się od wcześniej wspomnianych „Królewskich”, tu i w Realu Sociedad pokazał swój prawdziwy, cały czas rosnący poziom. Zdecydowanie najważniejsza postać w nowym Arsenalu. Jest kimś, kim dla Manchesteru City jest Kevin De Bruyne, czy dla Manchesteru United Bruno Fernandes. Jest on centrum, do którego zagrywa się piłkę i który robi z nią coś magicznego.
https://youtu.be/6XDQP_XnAP4
-
Gabriel Jesus – napastnik skrojony pod Arsenal Artety
Gabriel Jesus przychodził do Manchesteru City z Palmeiras w 2017 roku jako nieoszlifowany diament, który był zdaniem skautów wręcz skazany na sukces. Łatka wielkiego brazylijskiego talentu się do niego przyczepiła i to właściwie na cały jego pobyt w ekipie „The Citizens”. Choć nie można jego przygody w niebieskiej części Manchesteru traktować jako nieudanej, oczekiwania jednak były większe. Za ogromny talent uchodził przez cały czas – tylko talent na przyszłość, a lata mijały. Gabriel Jesus poprzedni sezon miał szczególnie udany, natomiast jego forma była dość nieregularna, a szans na grę z racji szerokości kadry Guardioli było mniej, niż zapewne sam oczekiwał.
🇧🇷 Nosso Novo Número Nove
— Arsenal (@Arsenal) July 4, 2022
Wykorzystać to postanowił Arsenal, który cierpiał na brak dobrze spisującego się napastnika. Eddie Nketiah miewał tylko momenty pod koniec sezonu, Alexandre Lacazette nie gwarantował obfitej liczby goli, a Pierre-Emerick Aubameyang pod koniec pobytu w Londynie więcej razy popadał w Arsenalu w konflikty i sprzeczki, niż dobrze grał w piłkę. Golleadora tam więc zdecydowanie nie było, co tylko może potwierdzić fakt, iż najlepszym strzelcem drużyny był Bukayo Saka z 11 golami w lidze.
Arsenal jest potrzebny Gabrielowi Jesusowi, ale i sam Jesus jest wręcz niezbędny w obecnej układance Mikela Artety. Brazylijczyk może nigdy nie był gwarantem 20 goli na sezon. Pewnie nim nigdy nie zostanie. Cechuje go niezwykła mobilność, a takich zawodników preferuje szkoleniowiec „The Gunners”. Wielokrotnie podczas meczu sprawnie zamienia się pozycjami ze swoimi kompanami z ataku w celu zmylenia przeciwnika, a ponadto niemal ciągle jest przy grze.
Zachowuje się na boisku wręcz jak ofensywny pomocnik, ale z jeszcze mocniejszymi inklinacjami do gry z przodu. W Arsenalu z miejsca stał się ulubieńcem kibiców. Swoją przebojowością i łatwością gry z piłką przy nodze zachwycał, zachwyca i będzie zachwycał. To między innymi dzięki niemu wyniki poszybowały w górę. Strzelił w tym sezonie już dwukrotnie, a na dodatek aż trzy razy asystował.
Przyszłość
Arsenal aktualnie skupia się na tym, co tu i teraz. „Kanonierzy” jeszcze w tym sezonie nie przegrali i choć ta sielanka prędzej czy później się skończy, a raczej nikt nie zakłada scenariusza, w którym to utrzymają się oni na pozycji lidera do końca sezonu, nadzieje wobec londyńczyków są ogromne – dawno nie były aż tak duże. Jako że Arsenal gra na dwóch frontach, które mogą mu zapewnić Ligę Mistrzów (Liga Europy i Premier League), cel dostania się do Champions League jest obowiązkiem.
Arteta dostał już wszystko, aby to osiągnąć. Czas, odpowiednich piłkarzy, poszerzoną kadrę… Hiszpan nie ma już żadnych wymówek. Proces już wszedł bądź powinien wejść w decydującą fazę. Prawdziwą weryfikacją będą mecze z drużynami znajdującymi się półkę wyżej niż ich dotychczasowi rywale. Choć w każdym z tych spotkań pokazali się z jak najlepszej strony, fakty są takie, że mocniejszego rywala jeszcze w tym sezonie nie podejmowali. Za dokładnie tydzień zmierzą się z Manchesterem United.