Niewielu jest polskich piłkarzy, którzy występowali w jednym z czołowych austriackich klubów. A jeszcze mniej takich, którzy zaliczyli dwa występy przeciwko tamtejszej reprezentacji. Jednym z nich jest Arkadiusz Radomski, były reprezentant kraju, który nigdy nie odstawiał nogi, o czym przekonał się chociażby Mario Haas, niegdyś napastnik najbliższego rywala Polaków.
Wielu kibiców nie pamięta kogoś takiego jak Arkadiusz Radomski, a tym bardziej nie ma pojęcia, co dziś robi. Nadal związany jest Pan z piłką czy jednak obrał Pan inny kierunek i siedzi w innej dziedzinie?
Od ponad czterech lat wraz z Andrzejem Niedzielanem prowadzimy akademię piłkarską. Obaj jesteśmy trenerami, szkolimy młodzież i w tym kierunku zamierzamy się rozwijać, ale pociąg do seniorskiej piłki jest. W niedalekiej przyszłości może temat ten powróci.
Rozumiem zatem, że niebawem ekstraklasa czy jakaś inna liga okaże się miejscem, w którym będzie można zobaczyć na ławce trenerskiej Arkadiusza Radomskiego oraz Andrzeja Niedzielana.
Taki mamy plan, ale wiadomo, czas pokaże.
W czwartek reprezentacja Polski inauguruje eliminacje do mistrzostw Europy 2020 i jako pierwszy rywal naprzeciwko „Biało-czerwonych” wyjdzie Austria, z którą Pan się niegdyś mierzył. Jak Pan wspomina tamte starcia?
Oj, za dobrze to ja ich nie pamiętam. Jeżeli jednak chodzi o austriacką piłkę, to ta, patrząc z perspektywy czasu, bardzo się rozwinęła. Dziesięć czy dwanaście lat temu grali tam dość średni piłkarze. Gdy ja jeszcze grałem w Austrii Wiedeń, mogłem zauważyć kilka talentów w tym Davida Alabę oraz takich dwóch. Nazwisk jednak nie pamiętam. Patrząc na to, w jakim kierunku się rozwijają, to muszę powiedzieć, że jest się czego obawiać.
Swoje zapewne może zrobić atmosfera wiedeńskiego stadionu. Niegdyś miał Pan ją na co dzień.
Zdecydowanie tak. Bardzo fajny doping, atmosfera była odczuwalna, nawet gdy graliśmy derby z Rapidem czy podczas zmagań w europejskich pucharach. Dobrze się gra przy takiej publiczności, dopingu. Każdy piłkarz gdzieś tego pragnie, by przeżywać podobne emocje.
Zna Pan mentalność Austriaków. Czego można się po nich spodziewać w czwartkowy wieczór?
Może nie będą atakować cały czas, ale spodziewam się ich natarć już od pierwszych minut. Z racji tego, że będą grali u siebie, będą dążyć, by wywrzeć presję, tak mi się wydaje. Po strzelonym golu pewnie zmienią taktykę, jednak tak jak mówię, można spodziewać się po nich konkretnego ataku. Tak to odczuwam.
Jakieś mocne i słabe strony rywala? Na co Polacy muszą uważać?
Szczerze mówiąc, nie wiem. Nie oglądałem ich ostatnio, nie widziałem ich w grze. Przez to, że zajmuję się akademią, też nie mam zbyt wiele czasu na oglądanie futbolu i nie mam większych informacji o rywalu. Oglądam Polskę, inne drużyny mniej, trudno mi zatem powiedzieć.
Wśród powołanych piłkarzy do reprezentacji Austrii przez Franco Fodę jest ktoś, z kim niegdyś mierzył się Pan na boisku. To Sebastian Proedl, ten sam, który był jednym z antybohaterów podczas mistrzostw Europy w 2008 roku. Za faul na nim sędzia podyktował karnego dla Austriaków. Jak Pan wspomina tego piłkarza?
Nazwisko coś mi świta, ale nie kojarzę za bardzo tego zawodnika.
A zadowolony jest Pan z losowania? Może wolałby Pan innych rywali w grupie?
Zawsze można trafić na gorszych przeciwników. Jestem jednak zadowolony. Musimy skupić się na sobie, na dobraniu odpowiednich zawodników, odpowiedniej taktyki itp. To jest kluczowe.
Jakieś powołania Pana zaskoczyły?
Nie, nie mogę powiedzieć, bym był kimś zaskoczony. Uważam, że selekcjoner wybrał najlepszych jak na ten moment zawodników. Wie, co robi, to on jest od wybierania. Wiadomo, że zawsze będzie się komentować, czy dobrze czy źle wybrał. Od tego jednak jest selekcjoner, to on wie, co jest najlepsze dla zespołu i trzeba to po prostu szanować.
Tematem wiodącym wśród kibiców, dziennikarzy i ekspertów jest to, jak Polska powinna zagrać. Jednym, dwoma, a może nawet i trzema napastnikami. Może by Pan doradził.
Nie, ja nie chcę doradzać. Trener wie, co jest najlepsze. Jest wielu ludzi, co chcą sugerować, ale to selekcjoner pewnie ma plan, jak drużyna będzie wyglądać najlepiej.
Będąc przy naszej kadrze, od razu spytam, czego się Pan spodziewa po zespole prowadzonym przez Jerzego Brzęczka. Od razu zaatakujemy przeciwnika, a może będziemy liczyć na kontry?
Wydaje mi się, że selekcjoner przez pierwsze minuty będzie chciał zobaczyć, co mają do zaoferowania Austriacy. Tak jak mówiłem, ja spodziewam się po nich, że narzucą szybko swoje tempo, ale mając taki atak, jakim dysponujemy, zdobędziemy gola i szybko podetniemy im skrzydła. Mecz będzie wówczas inaczej wyglądał.
Jak sobie przypominam wcześniejsze starcia, w pamięci mam opis bardzo twardych pojedynków. Austria często grała ostro, ale to Pana można pamiętać w roli takiego brutala, gdy w meczu z 2004 roku dostał Pan czerwoną kartkę mimo kilkunastu minut spędzonych na murawie.
Pamiętam, że to było po dwóch żółtych. Wszedłem bodaj na ostatnie dwadzieścia minut. Zgadzam się, grają ostro, starają się wywrzeć presję, jest ostry pressing. Ja również jednak byłem zawodnikiem lubiącym taką grę. Pamiętam dwie szybkie kartki, takie rzeczy się dzieją. Dziś to historia.
Porównując obie drużyny, odnoszę wrażenie, że druga linia Austrii ma chyba nieco więcej jakości. Jakby Pan się do tego odniósł?
Nie znam specjalnie dzisiejszych reprezentantów Austrii, więc trudno mi ocenić. Niewątpliwie jednak wiem, że wielu z nich gra w silnych europejskich klubach. Kiedyś ich reprezentacja była oparta na zawodnikach czy to Austrii, czy Rapidu. Bardzo się rozwinęli od tamtego czasu. Patrząc na to, w jakich grają dziś klubach, trzeba stwierdzić, że mają dużą jakość.
Na koniec prosiłbym o wytypowanie dokładnego wyniku i strzelców goli, o ile bramki padną.
Stawiam na 2:1 dla Polski po bramkach Lewandowskiego i Piątka.