Araszkiewicz: Mój czas w Sandecji się skończył


Tylko w dziesięciu meczach pierwszej ligi poprowadził Sandecję Nowy Sącz Jarosław Araszkiewicz. 47-letni szkoleniowiec złożył na ręce zarządu rezygnację. Jego następcą został Janusz Świerad, który pełnił funkcję asystenta pierwszego trenera.


Udostępnij na Udostępnij na

Dlaczego podał się Pan do dymisji?

Głównym powodem są wyniki i gra Sandecji, nie taka, jak sobie wymarzyli kibice. To nie była złośliwość ze strony piłkarzy, że tak słabo grali. Kadra zespołu jest dość szczupła i przy kontuzjach albo kartkach mieliśmy problemy. No cóż, moja przygoda z tą drużyną dobiegła końca i zobaczymy, co przyniesie przyszłość.

Decyzja nieco zaskakująca. Co prawda sytuacja w tabeli po dziesięciu kolejkach do najlepszych nie należała, ale tragedii nie było.

To prawda, ale ostatni mecz przegrany 0:2 z GKS-em Katowice przelał czarę goryczy. Swoje zrobili też niektórzy kibice, którzy zapewne będąc pod wpływem alkoholu, po zakończeniu tego spotkania przeklinali nas. To było frustrujące.

Podanie się do dymisji to tylko i wyłącznie Pana pomysł czy były jakieś naciski ze strony władz klubu?

To była tylko i wyłącznie moja decyzja. Zawód trenera jest mobilny. Dziś jestem tu, jutro jestem tam. Takie jest życie. Mam nadzieję, że Sandecja teraz zacznie lepiej grać.

Cztery zwycięstwa  i sześć porażek w dziesięciu meczach. Jak Pan ocenia ten bilans?

Rok temu taki sam miał pracujący wtedy w Nowym Sączu Mariusz Kuras. Różnica polega na tym, że on miał więcej graczy do dyspozycji.

Liczebność kadry to jedyny powód takich, a nie innych wyników?

W Sandecji brakuje boiskowego przywódcy. Poradziłem prezesowi Andrzejowi Dankowi, aby przy najbliższej okazji sprowadził do zespołu zawodnika, który będzie kierował poczynaniami drużyny. Ja miałem w kadrze graczy, którzy mało mówią, a chcą coś osiągnąć. Brakowało trochę komunikacji na placu gry, podpowiedzi.

Spalonej ziemi Pan nie pozostawia. 12 zdobytych punktów to z jednej strony niewiele, ale dystans do górnej części tabeli nie jest zbyt duży. Do piątego miejsca przykładowo brakuje czterech punktów.

Chciałbym, aby ten dorobek dodał gwarancję dobrego miejsca na zakończenie rundy.

Jak będzie Pan wspominał Sandecję i Nowy Sącz?

Mam tu przyjaciół, ale też wrogów, którzy ostatnio się wyżywali na mnie. Mimo to ten okres będę wspominał pozytywnie.

Gdyby w przyszłości ponownie pojawiła się okazja do powrotu, przyjąłby Pan taką propozycję?

Mówią, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Ja już to zrobiłem [to było drugie podejście Araszkiewicza do Sandecji – przyp. red.]. Następnym razem można by powiedzieć: do trzech razy sztuka. W tym zawodzie nigdy nie wiadomo, gdzie dostanie się ofertę pracy, tak że nie mówię nie.
 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze