W ciągu ostatnich kilku dni fanatycy futbolu z Anglii mogli zasmakować wszystkich typów rozgrywek: zagrała reprezentacja Fabio Capello, rozstrzygnęły się losy ćwierćfinałów FA Cup, a najlepsza liga na świecie także nie miała przerwy. Zapraszam więc na cotygodniowy przegląd wydarzeń futbolowych prosto z kraju Davida Beckhama i Harry'ego Pottera.
Werdykt Wembley
Z pewnością spotkanie z Egiptem było dla Anglików ważne, ale nie ze względu na rywala. Wielu twierdzi, że przecież rywal, który miał odgrywać rolę Algierii (grupowy przeciwnik kadry Capello w RPA), gra zupełnie innym stylem – bardziej europejskim i zorganizowanym. Jednak spekulacje dotyczące doboru sparingpartnerów przez włoskiego szkoleniowca zostały odłożone na bok, gdyż na boisko wybiec miał przecież John Terry. Dyskusje dotyczące sensowności wygwizdywania jego osoby przez kibiców reprezentacji rozpoczęły się znacznie wcześniej niż sam mecz czy buczenie. Oczywiście byłemu kapitanowi kadry oberwało się od fanów, ale też trzeba przyznać, że trwało to dość krótko i to z banalnego powodu – nawet najbardziej nienawidzący zawodnika Chelsea fan dostrzegł, że jest on najlepszym obrońcą zespołu Capello. A gdy wynik jest zagrożony, tak jak to było w pierwszej połowie z Egiptem, są rzeczy ważniejsze dla kibica niż to, jak stoper zachowuje się poza boiskiem…
Myślicie, że to koniec spekulacji odnośnie do składu, jaki zabierze do RPA Fabio Capello? Nic bardziej mylnego. Na dobre dwa miesiące przed ostatecznym wyborem wiele osób już stara się wytypować 23 piłkarzy, którzy pojadą po puchar. Wiemy już, że wypadł z tych list Michael Owen z powodu, a jakżeby inaczej, kontuzji. Jednak najtrudniej Anglikom jest pogodzić się z wyborem skrzydłowych – zaskakująco niskie poparcie ma Theo Walcott. Wyobraźcie sobie, że nawet eksperci, tacy z latami boiskowych doświadczeń za sobą, wątpią, by młody piłkarz Arsenalu był odpowiednio… mądry, by grać pierwsze skrzypce w kadrze. Nic to, że w eliminacjach sam Theo pogrążył Chorwację, a w ten weekend strzelił gola – David Beckham może nie mieć takiego przyspieszenia jak Walcott, ale przynajmniej na boisku myśli. Choć do analizy meczu Arsenalu z Burnley jeszcze przejdziemy, to ja już powiem, że w programie podsumowującym kolejkę Premier League sporą część czasu eksperci poświęcili na udowadnianie, ile jeszcze młodemu skrzydłowemu brakuje, by osiągnąć klasę wielkich. Z przykrością muszę przyznać, że jeśli nawet nie mają racji, to ich punkt widzenia wcale taki daleki od niej nie jest.
Radość bankruta
Mogą im odebrać punkty, kluczowych zawodników, nagrody pieniężne za awans do pucharu czy zajęte miejsce w lidze, ale nie zdołają pozbawić ich dumy. Portsmouth pokonało na własnym boisku Birmingham w ćwierćfinale Pucharu Anglii i ku radości… ekstazie fenomenalnych, głośnych fanów zgromadzonych na Fratton Park, zagra na Wembley. Mnie jednak wciąż zastanawia to, jakie fatalne decyzje doprowadziły do tego, że Pompey z bycia zdobywcą Pucharu Anglii dwa sezony temu dziś jest raczej pewni relegacji, a nawet dalsze istnienie tego zacnego klubu jest zagrożone. Dość jednak pesymistycznych myśli – cała ta banda Avrama Granta zasługuje na wielkie uznanie, gdyż niewiele zespołów w takich tarapatach byłoby zdolnych do takiego tryumfu. I już pomijam fakt, że Birmingham strzeliło bramkę, ale sędzia nie dostrzegł, że piłka całym obwodem przekroczyła linię bramkową. Wizyta na Wembley (lub dwie, jeśli wygrają półfinał z Tottenhamem czy Fulham) będzie idealną nagrodą dla wiernych kibiców, ale także prawdopodobnie jedną z ostatnich okazji na wygranie jakiegokolwiek pucharu na wiele, wiele lat.
Myślicie, że menedżerowie swoje pieniądze zarabiają codzienną ciężką pracą na boiskach treningowych? Tak, to też jest prawdą, ale ja wolę wierzyć, że ich wartość poznaje się po tym, jak potrafią w niecały kwadrans ze zlepku indywidualności stworzyć drużynę zdolną góry przenosić. Tak jak to zrobił Martin O’Neill w przerwie spotkania z Reading, gdy jego Aston Villa przegrywała dwoma bramkami, a półfinał na Wembley był odległy o znacznie więcej mil niż dzieli ten stadion z areną na Villa Park. Irlandczyk nawet nie musiał robić zmian – wystarczyła motywacyjna pogadanka (czytaj: rzucanie mięsem), by jego zespół w drugiej połowie zdobył cztery bramki i jednak awansował do półfinału. Szacunek należy się także gospodarzom z Championship, których trener, Brian McDermott, podkreślił, że jeśli już trzeba mecz przegrać, to właśnie w takim stylu. Trudno nie przyznać mu racji, a mi jest troszkę szkoda, że w półfinale znów nie będzie żadnej drużyny spoza wielkiej Premier League.
O bezbramkowym remisie Tottenhamu z Fulham nie da się wiele napisać poza tym, że cieszy mnie ewentualny rewanż i to z prostego powodu – zwykle na White Hart Lane dzieje się więcej i ciekawiej niż na Craven Cottage. Bez sensacji obyło się na Stamford Bridge, gdzie Chelsea dość pewnie pokonała Stoke City. Z pewnością fanom „The Blues” nieraz serce stawało w przełyku, gdy do wybicia autu zabierał się Rory Delap, ale nawet spisujący się słabo Hilario radził sobie w niedzielę z tą bronią gości. Bramki Lamparda i Terry’ego znów jakby przywróciły Chelsea pewność siebie, a także wysłały na Wembley, gdzie w półfinale zmierzą się piłkarze Ancelottiego z Aston Villą. Jak do tej pory sprzyjało im losowanie, to zdawać by się mogło, że akurat wczoraj los był trochę mniej łaskawy dla londyńczyków.
Pudło sezonu
Sam Vokes, wchodząc na boisko w 88. minucie spotkania z Manchesterem United, dostał tylko jedno, jedyne zadanie od swojego trenera – strzelić tę wyrównującą bramkę. Pewnie nawet nie spodziewał się, że los tak szybko da mu szansę wykazać się i po kilku przypadkowych zagraniach w polu karnym gości piłka do niego trafiła na piątym metrze. Przed bramką, w której stał tylko Van der Sar. Na linii. Zawodnik gospodarzy okrutnie przestrzelił. Czy takie właśnie zagrania (o których szczerze mówiąc na koniec sezonu będzie pamiętać tylko Sam Vokes) decydują o losach mistrzostwa, spadku bądź awansu? Wydaje mi się, że sezon właśnie z takich mikrowydarzeń się składa, ale na samym końcu to raczej akcja w polu karnym Scholesa będzie przypominana, a nie pudło młodego Walijczyka. Czemu też trudno się dziwić.
Jeśli trzeba się z kimś żegnać to tak, jak to zrobił Landon Donovan. Amerykanin, który na zaledwie kilkanaście tygodni został wypożyczony do Evertonu z LA Galaxy, dał wiele drużynie Davida Moyesa, a z pewnością na Goodison Park ten krótki okres jego bytności w klubie będą jeszcze długo wspominać. W niedzielę dołożył swoją bramkę do demolki Hull City, a nawet szkocki szkoleniowiec gospodarzy nie był pewien po meczu, ile to goli zdobyli jego podopieczni. Na uwagę zasługuje powrót Artety, który chyba już zapomniał o kontuzjowanym kolanie, a także kolejny błysk młodego Rodwella. Brak rozgrywającego w reprezentacji swojego kraju tylko pokazuje, jak wspaniały skład mają Hiszpanie… Warto też podkreślić wygraną Arsenalu nad Burnley, która nie przyszła gospodarzom tak łatwo. Z pewnością byłoby inaczej, gdyby Bendtner wykorzystał jedną z kilku doskonałych okazji na strzelenie bramki. Młody Duńczyk po raz kolejny udowodnił, że raczej Adebayora nie zastąpi. O Van Persim nawet nie wspominam.
Cytat tygodnia
– Nadal będę grał najlepiej, jak potrafię i jeśli będę musiał się przenieść, tak też zrobię. Nie zrobi to na mnie wielkiego wrażenia – rozczarowany brakiem propozycji nowego kontraktu ze strony Liverpoolu Jamie Carragher o możliwym odejściu z Anfield Road. Czy tak wypowiadają się kapitanowie, liderzy, legendy poszczególnych drużyn?
Liczba tygodnia
5 – Liverpool nie wygrał pięciu swoich ostatnich spotkań ligowych, które były rozgrywane na Anfield Road. Jeden mecz przegrał, cztery zremisował, a dzisiaj drużyna Beniteza gra z Wigan. Ku radości „The Reds” – na wyjeździe.