Hit ostatniej kolejki został sprowadzony do dyskusji o jednym, ponoć wyjątkowym uścisku ręki, ale na szczęście to wydarzenie zostało skutecznie przyćmione przez to, co później działo się na boisku. W meczu tego weekendu nie brakowało również emocji, a na Wembley po fascynującej walce rozdano pierwsze z krajowych trofeów.
Tylko czy aż?
Skandal ze zdradzającym żonę (byłym) kapitanem reprezentacji Anglii Johnem Terrym rozpoczął się ładnych kilka tygodni temu, ale prawdziwą kulminację emocji na Wyspach przeżywano dopiero ostatniej soboty. Pozostawiając wydarzenia meczowe tymczasowo na bocznym torze, warto zastanowić się, ile dla samych zainteresowanych, wspomnianego Terry’ego oraz drugiego bohatera (nie z własnej woli, oczywiście), Wayne’a Bridge’a, uścisk ręki oznaczał. Ten uścisk, do którego oczywiście nie doszło. O ile same konsekwencje pozaboiskowych grzechów dla kapitana Chelsea przełożyły się na jego formę, to samo ujawnienie afery również oznaczało zmiany w planach wakacyjnych Bridge’a.
Lewy obrońca Manchesteru City zrezygnował z dalszej gry w reprezentacji Anglii, czyli wykluczył wyjazd do RPA na mistrzostwa świata. Nie dał szansy Fabio Capello, który chciał przy najbliższej okazji pogodzić obu defensorów swojej kadry. Wayne Bridge przy standardowym powitaniu przedmeczowym spojrzał prosto w oczy Terry’emu i rękę rywala (już nie przyjaciela) zręcznie ominął. Późniejszy tryumf „Citizens” nad słabszą Chelsea może być tylko epilogiem tej historii, ale czy faktycznie zmierza ona do końca? Z pewnością nie, ponieważ Anglicy długo jeszcze będą publicznie debatować nad każdym elementem afery, każdą decyzją i słowem. Najbardziej ucierpi na tym dwóch zainteresowanych, niezależnie od skali ich winy, a pośrednio również Fabio Capello będzie się zamartwiał, że stabilna do tej pory atmosfera wokół jego kadry została poważnie zachwiana.
Witamy w Championship
Kto nie współczuje kibicom Portsmouth, jest dla mnie ucieleśnieniem bezduszności, która – niestety – coraz mocniej daje o sobie znać we współczesnym futbolu. Klub w krótkim czasie przebył drogę z bycia na piłkarskim szczycie (no, prawie) dzięki zwycięstwu w Pucharze Anglii do bycia ostatnim w tabeli i oczekiwania aż FA odbierze mu dziewięć punktów za fatalny stan finansów oraz długi drużyny z Fratton Park. Pomijając już kwestię tego, kto za taką sytuację jest odpowiedzialny, skupmy się na karze, która czeka Portsmouth. Czy jest ona sprawiedliwa? Czy za błędy ludzi zarządzających klubem powinni odpowiadać piłkarze, którzy przecież w sposób najuczciwszy z możliwych wywalczyli punkty, które teraz mają im zostać odebrane? Avram Grant apeluje, by ludzie odpowiedzialni za ligę, dali Portsmouth szansę na równą walkę do samego końca, choć pewnie szkoleniowiec z Izraela doskonale zdaje sobie sprawę z beznadziejnej sytuacji jego podopiecznych.
Dlatego mnie również wygrana Portsmouth z Burnley cieszy. Daje przynajmniej świadectwo, że o ile losy klubu od strony finansowej powinny rozgrywać się w salach konferencyjnych czy biurach prezesów, to wpływ na wynik sportowy należy pozostawić tylko i wyłącznie piłkarzom. Oni jako jedyni mogą udowodnić nam, że na obecność w Premier League zasługują lub nie. Zdaję sobie sprawę, że Portsmouth to pierwszy i wyjątkowy przypadek tak fatalnej sytuacji klubu, który został w końcu przejęty przez syndyk, a liga i federacja nie chcą doprowadzić do niebezpiecznych precedensów, zwłaszcza biorąc pod uwagę zadłużenie innych zespołów. To jednak nie zmienia mojej postawy, ponieważ oglądając już kilka meczów Portsmouth, wiem, że jeśli nie zarząd, nie właściciel i nawet nie piłkarze czy trener na nadzieję do końca zasługują, to już kibice tak. A przecież to dla nich i dzięki nim ten cały cyrk wciąż się kręci.
Kto zatrzyma Rooneya?
Można dyskutować, czy już od piątej minuty finałowego meczu Pucharu Ligi Manchester United nie powinien grać w dziesiątkę. Znajdą się również tacy, którzy będą gdybać o tym, czy Rooney w ogóle pojawiłby się na boisku, bez kolejnej kontuzji Michaela Owena. To jednak ani trochę nie umniejsza klasy tego jednego, wyjątkowego piłkarza ze składu sir Aleksa Fergusona. Anglicy muszą zrobić wszystko, z zawijaniem Rooneya w folię bąbelkową oraz całodobową ochroną włącznie, by ich rodak dotrwał w obecnym stanie zdrowia i formie do mistrzostw świata. Jak każdy, znam piłkarzy o potencjale technicznym, taktycznym czy fizycznym większym od napastnika United. Jednak w mojej opinii żaden z nich nie łączy tych cech w tak perfekcyjny sposób i na tyle, by już rządzić w swojej drużynie klubowej oraz kadrze. To właśnie Rooney dał Manchesterowi kolejny Puchar Ligi, a wkrótce może również dołożyć kolejne puchary. Wtedy nawet kibice United nie będą mogli (ani chcieli) kłócić się, że to sam jeden Anglik pociągnął za uszy ten zespół do tryumfów w lidze i Europie.
Wspominałem wydarzenie meczu Chelsea z Manchesterem City, ale moją uwagę zwróciła fatalna postawa defensywy klubu z Londynu. Jak do tej pory „The Blues” tracili frajerskie bramki po stałych fragmentach gry, tak teraz robią wszystko, by w komediowy sposób do ich siatki wpadały gole po seryjnych błędach obrońców. Przysłużył się Terry, zawalił Carvalho, piłkę stracił Belletti, a skompromitowali się Mikel z Hilario. Po stracie Ashleya Cole’a w tej formacji jedynymi pozytywami są postawy Branislava Ivanovicia oraz… ofensywnego pomocnika, Florenta Maloudy, który zmuszony jest do gry na lewej stronie obrony. Więcej powodów do radości od Carlo Ancelottiego ma za to Roberto Mancini. Po tym, jak klęska ze Stoke wywołała falę krytyki pod jego adresem, wydarzenia związane z aferą „Terrygate” oraz zwycięstwo na Stamford Bridge odsunęły konflikty w szatni „Citizens” na dalszy plan. Ciekawe tylko na jak długo.
Cytat tygodnia
– Blackburn prezentuje ostatnio styl, który wiele innych klubów powinno kopiować, a słyszałem, że Barcelona ma już to w planach – tak Rafa Benitez ironicznie wypowiadał się o zespole Sama Allardyce’a. Obaj szkoleniowcy już od dawna lubią publicznie pokazywać, jak bardzo jeden drugiego nie toleruje.
Liczba tygodnia
24 – tyle spotkań ligowych bez porażki na własnym stadionie rozegrali piłkarze Chelsea. Ich poprzednie osiągnięcie było „nieznacznie” lepsze – tylko 86 meczów.