O piątym miejscu dla Liverpoolu mówi się coraz częściej, zwłaszcza w obliczu potknięcia Tottenhamu. „Spurs” zremisowali z beniaminkiem z West Bromwich, lecz wciąż mają trzy punkty przewagi nad „The Reds” i jeden mecz do rozegrania więcej. To jednak nie powód, by przestać wierzyć w sukces, przynajmniej tak uważa Kuyt. W ostatniej kolejce jego drużyna wygrała aż 5:0, co potwierdza, że Liverpool chce. Bardzo chce.
Gdyby ziścił się taki scenariusz i podopieczni Redknappa zamieniliby się miejscami z pupilami Dalglisha, byłaby to być może największa niespodzianka w kontekście całego sezonu. Liverpool zaczął od wczucia się w sytuację drużyn walczących o utrzymanie i już po stosunkowo krótkim czasie wydawało się, że może sezon spisać na straty. Gorączkowe poszukiwania nowego właściciela wcale nie zapowiadały zmiany postawy drużyny i tego, że na Anfield mogą zawitać wielkie nazwiska. Tymczasem w styczniu sprowadzono Suareza i Carrolla, którzy razem z mającym nowy kontrakt Kuytem mogą stworzyć jedną z najskuteczniejszych ofensywnych formacji w zbliżających się sezonach.

O piątym miejscu w lidze mówiło się już jakiś czas temu, lecz i wtedy, choć czasu do końca było sporo, traktowało się to wszystko z przymrużeniem oka. Liverpool nie spuścił z tonu i grał raczej dość konsekwentnie, jak na swoją sytuację. Można powiedzieć, że na dzisiaj to Tottenham jest przy piłce i to od niego zależy, jak sprawy dalej się potoczą. Wyjazdowy mecz z Chelsea na pewno będzie dla niego trudny, zwłaszcza, że odblokował się Torres (ciekawe jak wpłynie na niego strzelona bramka), a czeka jeszcze Manchester City no i właśnie Liverpool. Czy ten zaległy mecz i trzy punkty, to teraz naprawdę taka przewaga? „The Reds” mają w dodatku lepszy bilans bramkowy.
Jeden z najbardziej nieprawdopodobnych comebacków w Premier League jest bliski realizacji. Kto się okaże tym bohaterem, który ewentualnie da upragnioną Ligę Europejską dla Liverpoolu – Suarez, Carroll, Kuyt, czy może ktoś inny? Kiedy wydawało się, że to jest właśnie ta trójka, o której będzie się mówić co najmniej do końca sezonu, z cienia wyszedł kolejny zawodnik, który dość sporo namieszał i pokazał się od dobrej strony. Trzeba przyznać, że Maxi Rodriguez przypomniał o sobie w najbardziej stosownym momencie, w najbardziej rewelacyjny sposób.
Osobiście nie zamierzam nic przewidywać. Już wiele razy w tym sezonie zaskoczyli mnie „The Reds”, jednak z drugiej strony ten wielki, pompowany teraz balon pod nazwą „Liverpool w pucharach” może też znienacka pęknąć, ot chociażby nadziewając się na takie Newcastle, Fulham czy Aston Villę. Nawet jeśli, to pewne jest, że jego szczątki nie zostaną wyrzucone na pierwszy lepszy śmietnik. Pogoń za Europą, pogoń za czołówką, ogółem sezon 2010/2011 będzie z pewnością często rozpamiętywany przez sympatyków Liverpoolu – przez ten rok po prostu za wiele się na Anfield wydarzyło.
Gerry and The Peacemakers - You'll Never Walk Alone.